•22•

620 55 39
                                    

vamantra końcu zagoniłx mnie do pracy.

Rozdział się znalazł, teraz potrzeba jeszcze chwili, by podlać paproć. Enjoy!

---

Bieg przez korytarze minął tak szybko, że Gregory niemal nie umiał sobie przypomnieć, kiedy miał miejsce i czy w ogóle się on wydarzył. Zazwyczaj błądził w szpitalu, mylił skrzydła, piętra i sale; tym razem dotarł wprost do celu, ani na chwilę nie zbaczając z najkrótszej trasy. Szklana fiolka wyślizgiwała się z dłoni mokrej od spowodowanego stresem potu, więc poprawiał ją co chwila, zerkając też, czy jest tam w ogóle. Udało mu się zdobyć lekarstwo. Teraz musiał jedynie dotrzeć do Marco na czas.

Zadrżał, gdy naszła go myśl, że właściwie nie wie, czy ten jeszcze żyje.

A może już zapakowali go do czarnego plastikowego worka? Nie było mnie przy nim, kiedy mnie potrzebował. Zauważył to? Szukał mnie wzrokiem? Było mu przykro?

Znowu go zawiodłem.

Nagle pokręcił gwałtownie głową, odsuwając od siebie paskudne myśli. To się nie stało, a on zrobił wszystko, co było do zrobienia. Marco żył. Musiał żyć. Inaczej Dia umierał teraz na darmo, a całe zamieszanie z Nicollo było skandaliczną pomyłką i zwykłym marnotrawstwem czasu. Ale czy takie nie było życie? Pełne ironii i nienawiści do planów człowieka? Dość podłe, by zakończyć się wtedy, gdy wszyscy walczyli o jego kontynuację. Poświęcali swoje życie, by to drugie mogło przetrwać. Bez sensu, na darmo.

Były policjant popchnął drzwi prowadzące do prywatnej sali, w której leżał jego brat, nie myśląc już więcej o najczarniejszych scenariuszach. Powolne pikanie monitora kontrolującego pracę serca chorego nagle stało się najpiękniejszą muzyką, jaką słyszały jego uszy. Zbliżył się powoli do łóżka, by móc spojrzeć na tę zmęczoną, schorowaną twarz. Powolnym ruchem odgarnął mokre i posklejane kosmyki włosów z twarzy młodszego brata, dopiero teraz zauważając, jak bardzo wciąż mu one drżą. Odetchnął głęboko, siadając na przystawionym plastikowym krzesełku. Ponownie spojrzał na szklaną fiolkę zdając sobie nagle sprawę z tego, że nie ma bladego pojęcia, jak poprawnie zaaplikować lekarstwo.

Dożylnie? Podskórnie? Domięśniowo? W zasadzie, i tak nie miał pod ręką strzykawki, nawet nie umiał robić zastrzyków. Bał się igieł, a jego jedyny kontakt z heroiną miał miejsce wtedy, gdy wyciągał ją z kieszeni rozkładającego się od dobrego tygodnia narkomana, którego znalazła w swojej piwnicy kobieta, zaniepokojona odorem. Początkowo sądziła, że psują się jej ziemniaki, pamiętał tę historię. Opowiadała mu ją trzy razy, a potem jeszcze raz, składając zeznania. Dzieciak miał kilkanaście lat i pochodził z Meksyku. Narkotyki zniszczyły mu życie. Odebrały je.

Gregory skrzywił się nagle, gdy naszła go myśl, że Erwin przyczynia się do tysięcy podobnych zgonów rocznie. Mógł coś z tym zrobić, powstrzymać go, aresztować, rozbić imperium narkotykowe... a on zakochał się jak głupi i zamiast tego rzucił pracę, której poświecił całe lata.

Może poda lek doustnie? Właściwie, co złego może się stać? Lek to lek, zadziała, skoro znajdzie się w ciele. Zabrał się za ściąganie plomby i odkręcanie wieczka, a potem sięgnął do twarzy Marco wolną ręką i rozchylił jego wargi. Powoli wlał przeźroczystą ciecz prosto do ust śpiącego mężczyzny.

Kolejne chwile mijały w napięciu, lecz nic się nie działo. Nie było fanfar, światła, tęczy, fajerwerków, iskierek, nawet odrobiny brokatu. Marco nie otworzył oczu, jak śpiąca królewna ucałowana przez księcia. Nadal spał, tak samo chory, zmęczony, siny i obolały, z płytkim oddechem i spowolnionym tętnem, a mokre od potu włosy przylepiały się do jego twarzy. Szatyn opadł na oparcie krzesła, zupełnie bezwładnie. Pozwolił w końcu, by to napięcie, które ciągle trzymało go gotowego do obrony i ataku, ustąpiło. Poczuł się zwyczajnie stary i zmęczony, słaby i bezsilny.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Sep 28, 2022 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Fée Verte || MorwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz