vamantra lubi poprzedni rozdział zupełnie tak, jak ja lubię ten. Mam nadzieję, że się wam spodoba, choć nie przestaje być intensywnie. Enjoy!
---
Szarość pokoju przerywana delikatnym blaskiem kilku sojowych świec powolnie wpychała ich obu w stan przypominający Gregory'emu moment pierwszego spotkania z siwowłosym mężczyzną. Swoją drogą, ten sam złotooki szef kartelu narkotykowego drzemał teraz na kanapie w rogu pokoju, całkowicie nie przejmując się zaistniałą sytuacją. Przy małym stoliku siedziała dwójka znienawidzonych przez siebie ludzi, patrząc w swoje oczy, jakby głęboko skrywana prawda miała z nich wypłynąć po zamatowaniu przeciwnika.
Czy Gregory czuł się bezpiecznie? Nigdy w życiu. Chwile spędzone z Dią zaliczały się do tych bardziej stresujących i nawet wielokrotne zapewnienia Erwina o jego bezpieczeństwie teraz znaczyły tyle co nic. Drewniana plansza leżąca pomiędzy nimi skupiała na sobie całą uwagę, na niej koncentrowały się spojrzenia głodne krwi, pełne nienawiści i chęci mordu. Nawet trzęsące się dłonie nie pozwalały szatynowi na dezorientację. Stawka przewyższała swoją wartością życie, nie mógł tak po psrotu przegrać tego meczu przez jakiś głupi błąd, nierozsądny ruch. Stąpał jak po skorupkach jajek, ale nie mógł też dać tego po sobie poznać, bo wiedział, że złotooki tylko bardziej się zdenerwuje. Cisza była bolesna na tyle, że nawt głośny koncert jego znienawidzonego solisty byłby lepszym miejscem do spędzania czasu. Błyszczące oczy Dii były przypominały swoją temperaturą lód w drinku, który popijałby, gdyby nie postanowił wchodzić w tę akcję tamtego dnia. Wcale nie żałował, że jest teraz tu, zamiast zwalczać kaca.
Dia odłożył zbity pionek i podniósł wzrok z planszy, widocznie rozbawiony rozgrywką. Chociaż dopiero zaczęli, trzymał byłego policjanta w szachu na długo nim sięgnęli na starą półkę po zakurzoną planszę. Oparł podbródek na dłoni i lekko uniósł kącik ust, zastanawiając się, jak rozpocząć rozmowę. Coś musiało nadejść, ocucić ich obu z mętnej atmosfery i pozwolić na opanowanie sytuacji. Tym czymś okazał się upadający skoczek, zbity przez głupi błąd popełniony pod wpływem chwili, jednym nierozsądnym ruchem ręki. Gregory oparł plecy o ramę krzesła i westchnął. Królowa znajdowała się w linii ataku gońca.
- Czy przegrywanie jest w twojej naturze? - Zakpił, bawiąc się zbitym wcześniej pionkiem. - Najpierw Erwin, teraz szachy. Co będzie następne? Ballas wyrucha ci matkę, której pewnie już nie masz?
- Nie, komornik starego. Erwin jeszcze nie jest stracony. - Królowa przesunęła się dwa pola w bok, znów znajdując się w bezpiecznej pozycji.
- Jesteś pewien? Twój chłopiec wydawał się być mocno załamany tą zdradą. - Plansza przestawała być dla niego ciekawa, mimo to jego dłoń wykonała szybki ruch. - Czy opowiadał ci, co zrobił z Davidem?
- Nie, nie powiedział. Ale myślę, że gdybym miał skończyć jak David, nie siedziałbym tu, grając z tobą. Dał mi szansę, a ja udowodnię mu, że na nią zasługuję.
- Dalej mnie to zastanawia, jakim prawem pies, który sprzedał się za marne autko i awans, dostał kolejną szansę. A David, nasz najlepszy przyjaciel, który zrobił to samo, skończył bez języka z dwoma kulami w oczodołach. - Przechylił głowę, zastanawiając się nad kolejnym ruchem. - Ty nie znasz prawdziwego Erwina.
- A Erwin nie znał prawdziwego mnie. To nic. I dziwisz się? Widzisz, może też nie znasz w pełni prawdziwego Erwina, może nie wiesz na czym mu naprawdę zależy? Nie wiesz, co mogę mu dać, a czego nie dawał David. Nie powinieneś porównywać. Nie znasz mnie, nie wiesz o czym rozmawialiśmy, co zrobiłem. Wyciągasz wnioski, bo widziałeś mnie w mundurze. Nic nie wiesz, Dia. - Pionek, który skradł się niepostrzeżenie zdecydowanie zbyt blisko gońca, zbił go.
CZYTASZ
Fée Verte || Morwin
FanfictionW świecie, który jest grą jeden na wszystkich, ciężko jest dotrzeć do mety i zdobyć swoją nagrodę. Rozgrywka ta nie zawsze okazuje się być czystą zabawą. Jak przetrwać, gdy przycisk „exit" nie istnieje? Można zdobyć sojusznika, ale tylko Panie przęd...