Praca współtworzona z vamantra . Enjoy!
---
Oglądanie zrozpaczonej twarzy swojej miłości było ostatnim, co Erwin chciał w tamtym momencie widzieć, wyraz twarzy Gregory'ego przypominał mu jedynie o nieciekawej sytuacji, w której się znajdowali. Nagłe pogorszenie się stanu zdrowia Marco było podejrzane, choroba nie przypominała żadnej, którą znał, a ciągłe powtarzanie, że będzie dobrze, sprawiało, że powoli przestawał w to wierzyć. Gregory pozostawał wytrwały w umilaniu i tak okropnego czasu swojego brata i Erwin mógł jedynie przyglądać się rodzinnej scenie, czując, że wcale nie powinno go tam być.
Dia stojący obok co jakiś czas rzucał w jego stronę pytające spojrzenia, ale siwa głowa był zajęta myśleniem o czymś innym, odległym od problemów i samolubnym w najlepszy sposób, poprawiającym mu humor w minimalny sposób. Wolał skupiać się na lepszych chwilach, odpychając od siebie te negatywne momenty, zataczające w jakiś okrutny i niezbyt zabawny sposób, pętle porażek. Marco leżał chory, lekarze nie wiedzieli, co mu jest i jego stan się pogarszał, ale Erwin miał jakąś głupią i dziecinną nadzieję, że gdy wyjdzie z budynku szpitala, choroba nagle pryśnie i okaże się być jedynie wyobrażeniem, spowodowanym zmęczeniem.
Dlatego, pociągając za sobą Dię, opuścił budynek, któremu daleko było od bycia centrum zdrowia i wsiadł do samochodu, wcale nie planując wyjechać poza teren szpitala. Na parkingu nie było wielu osób, ciemne szyby skutecznie kryły ich położenie i przeprowadzenie rozmowy właśnie w takim miejscu wydawało się być najbezpieczniejszą opcją, zwłaszcza że miejsce to było patrolowane przez landrynki, skutecznie odpędzające wszelkie zagrożenie.
Chwilowa cisza nie była jednak niezręczna, mężczyźni spędzili zbyt dużo czasu ze sobą, aby moment zawahania był brany za coś nietypowego i wymagającego uwagi. Dłuższa relacja wiązała się ze zrozumieniem wszelkich wad, na które nie zwracali już uwagi - oboje mieli ich tak dużo, że zliczenie ich wydawało się być niemożliwe, więc wspólnie stwierdzili, że zwyczajnie o nich zapomną. Mogło to podbudować ich pewność siebie, ale teraz dodawało im to poczucia komfortu.
- Co się tak właściwie stało? - Ciszę przerwał szorstki głos Erwina, którego gardło drapało od dłuższego nic niemówienia.
- Skąd mam wiedzieć? To choróbsko nie jest zwyczajnie, ktoś coś wie i o tym nie mówi, a Marco umiera na gówno, którego lekarze nie mogą nawet zdiagnozować.
- Sugerujesz, że to broń biologiczna?
- Sugeruję, że to popierdolona sprawa i ktoś za tym stoi. Nie pogryzł go szczur na ulicy i nie kichnął na niego żaden Ballas. - Parsknął, chociaż nie było w tym żadnego rozbawienia. - Musimy wiedzieć więcej, nie chcę go stracić.
Patrzenie na zrozpaczonego mężczyznę bolało, ale bardziej bolała go myśl, że to wszystko było jakąś cholerną grą, którą zaczynali przegrywać i bardzo mu się to nie podobało. Obawa, że stoi za tym osoba trzecia, (najgorsza była myśl, że osobą trzecią był sam Carbonara) stawiała go w patowej sytuacji, prowadzącej do wątpliwości. W konflikt wplątany został Marco, który przecież nie miał z nim nic wspólnego. Całe te bagno przyprawiało go o ból głowy.
- Myślę, że powinniśmy skupić się najpierw na jego zdrowiu. Gdy poczuje się lepiej, będziemy mogli zadać pytania i... - Nie dane mu było dokończyć, bo ostry głos Dii od nowa ciął gęstą atmosferę w zamkniętym samochodzie.
- On nie poczuje się lepiej. Marco umiera i jesteśmy bezsilni.
Trzaśnięcie drzwiami nastąpiło chwilę później i Erwin został sam w samochodzie, rozmyślając nad słowami swojego przyjaciela. Początkowo nie sądził, że czerwonowłosy naprawdę może nie wyjść z choroby, ale po zobaczeniu jego twarzy, sinej i mokrej od potu, naprawdę zaczął obawiać się o mężczyznę, który jeszcze niedawno wprowadzał do jego życia rodzinną atmosferę, pełną nadziei. Starał się być dobrej myśli, poprawiać nastroje bliskich i trzymać się przekonania, że wszystko będzie dobrze, ale gdzieś w środku, gdzieś naprawdę głęboko, zaczynał wątpić w swoje własne słowa. Mimo to, ukrywał wszystko pod pozytywnym myśleniem, nawet jeżeli było to fałszywe i nastawione jedynie na poprawę humoru innych, równie przejętych stanem Marco, co sam siwowłosy.
CZYTASZ
Fée Verte || Morwin
Fiksi PenggemarW świecie, który jest grą jeden na wszystkich, ciężko jest dotrzeć do mety i zdobyć swoją nagrodę. Rozgrywka ta nie zawsze okazuje się być czystą zabawą. Jak przetrwać, gdy przycisk „exit" nie istnieje? Można zdobyć sojusznika, ale tylko Panie przęd...