•16•

871 79 10
                                    

No to jak? Wypada kontynuować zabawę z vamantra , nie? Enjoy!

---

Początkowo, słysząc o schronie, Gregory pomyślał o wyjątkowo dobrze strzeżonym i zabezpieczonym miejscu, o którym nikt nie wie. Oczami wyobraźni widział mieszkanie na Sandy, a może willę ukrytą wśród gór Tataviam, ewentualnie niewielką chatkę nad Alamo. Nigdy nie przypuszczał, że Erwinowi dosłownie chodzi o schron przeciwbombowy położony na Grand Senora, pozbawiony jakichkolwiek okien, znajdujący się w osiemdziesięciu procentach pod ziemią, o ścianach stworzonych z żelbetonu. Na ten widok przeszły go dreszcze, a żołądek miał ochotę wykręcić fikołka. Zdecydowanie nie po to cieszył się, opuszczając Afganistan, by teraz w ojczystym kraju kryć się w bunkrach jak szczur.

Daleko było mu od uczucia paniki, jaka czasem pojawiała się w ponure, burzowe noce, wcale nie chodziło o to. Zwyczajnie irytowała go myśl o zostaniu zamkniętym w bunkrze, jedynie przez irracjonalny strach przed jakimś szaleńcem, który chce przejąć na własność kartel Knucklesa. Szczerze denerwowała go sama idea, że ma bezczynnie czekać w dusznym, świetnie zabezpieczonym pomieszczeniu, odbijając się od ścian i starając się nie krzyczeć w bezsilności z powodu nudy, bo dzięki temu włos nie może mu nie spaść z głowy. Głęboko gdzieś miał takie rozwiązania i bezpieczeństwo!

Na nic zdały się jego krzyki i protesty, zapewnienia, że nie boi się śmierci i nie ma ochoty kryć się przed nią, bólem i kilkoma wariatami z bronią. Zaciskał pięści, gdy tylko zaczynał czuć, że może utracić ciągły dopływ adrenaliny, od której zdążył się uzależnić zupełnie tak, jak klienci Knucklesa od jego towaru. Szarpał i rwał jasnobrązowe włosy, kiedy słuchał, że to dla wyższego dobra. Pieprzył takie dobro! Chciał chwycić za broń, pragnął poczuć ciężar karabinu i taśm z nabojami, marzył, by własnoręcznie poderżnąć gardła wszystkich, którzy dybią na Erwina. Nie widział opcji innej, niż walka, a na pewno nie umiał zaakceptować scenariusza, w którym biernie przygląda się wydarzeniom i czeka na ich rozwinięcie. Jeszcze nie zbliżył się do drabiny prowadzącej w dół, a już jego skóra pełzała.

Nie odzywał się do nikogo przez kilka godzin, gdy tylko kłótnia z Dią i Erwinem zakończyła się. Podążył za złotookim, gdy ten nagle zamilkł, odwrócił się na pięcie i zrezygnował. Nie tak to wszystko miało wyglądać.

---

Mieszkanie w bunkrze nie było jego ulubionym momentem życia, ale z kochankiem u boku nie było tak źle. W niektórych chwilach czuł się, jakby byli starym małżeństwem, bo te kilka kłótni dziennie mieszało się z pocałunkami i głupimi rozmowami na przeróżne tematy. Młodszy z dwójki zdecydowanie nie pokazywał, jak naprawdę czuje się jako cel wielu płatnych morderców, ukrywając tę chwilę słabości pod złośliwym uśmiechem i rozluźnioną postawą. Każdy w jego otoczeniu doskonale wiedział, że wcale nie był tak szczęśliwy, na jakiego się malował, ale nikt nie miał zamiaru niszczyć maski wyrzeźbionej przez życie.

Udawanie, że problem nie istnieje, zawsze było jakimś sposobem na radzenie sobie z nim i tak zwykł postępować Erwin. Odstawiał siebie na tor dalszy i stawał się podparciem dla Gregory'ego, który powoli usychał w zamknięciu czterech ścian. Naprawdę chciał, aby to wszystko się skończyło, ale przed nimi była jeszcze masa pracy, atakująca ich każdego poranka i nie znikająca późnymi wieczorami. Nawet słodkie chwile, rozkoszne godziny i miłosne uściski nie oddawały utraconej wolności, utęsknionej po kilku dniach zamknięcia. Wychodzenie jedynie na krótkie momenty doprowadzało Gregory'ego do bulgoczącego zirytowania, dodatkowo zaczynał zachowywać się coraz to dziwniej.

Knuckles chciał porozmawiać ze swoim chłopakiem o jego zachowaniu, zrozumieć go i poprawić mu humor. Nawet zbliżał się już do kuchni, niewielkiego królestwa Gregory'ego, ale dzwoniący telefon pokrzyżował jego plany. Początkowo myślał, że może to być San lub Dia, ewentualnie jeden z zaniepokojonych klientów, ale pomylił się. Znajoma nazwa, świecąca złowrogo bielą, sprawiła, że od razu odsunął się od prowizorycznej kuchni i uciekł do łazienki, zamykając za sobą metalowe drzwi. Pokój był dźwiękoszczelny, chociaż Erwin nie wierzył w to stuprocentowo. Dawało mu to jednak znikome poczucie bezpieczeństwa, bo zapewniało, że zasłuchany w muzyce Gregory nie usłyszy rozmowy. Odebrał, a złośliwe mlaśnięcie od razu przerwało ciszę.

Fée Verte || MorwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz