7. Cyrograf

127 4 32
                                    

Czasami były takie momenty w moim życiu, gdy uświadamiałam sobie, jak bardzo popieprzona jestem. I nie chodziło tu o to, że nie potrafiłam funkcjonować w społeczeństwie, czy miałam jakieś większe problemy. Ja po prostu za dużo myślałam. Było to cholernie uciążliwe i irytujące zarazem, ale nie potrafiłam nad tym zapanować. Zwyczajnie w pewnym momencie się wyłączałam z otaczającego mnie świata, by całkowicie zakorzenić się w własnym umyśle. Świat płynął, a ja stawałam w miejscu.

Taka chwila złapała mnie właśnie, kiedy wpatrywałam się w swoją matkę. Jej czarny, elegancki płaszcz opinał wątłe ciało, gdy włosy miała zawiązane w ciasnego koka. Brunetka uważnie przeglądała wieszaki pełne sukienek, kiedy ja jedynie ją obserwowałam. Miałam dość. Siedziałam tam już dobre dwie godziny, przebierając z trzydzieści par sukienek, które i tak nie wyglądały wystarczająco dobrze. Widziałam te zirytowane spojrzenia ekspedientek na wybredność Penelope, lecz ona zdawała się tym kompletnie nie przejmować.

— Przymierz, ta powinna pasować. — mruknęła po minucie, wybudzając mnie tym samym z transu. Z uśmiechem na ustach zerknęłam na biały materiał, błagając, żeby jak najprędzej wrócić do domy i zakopać się w kołdrze.

Wchodząc do kabiny, rozejrzałam się po jej wnętrzu. Wszystko było eleganckie i wytworne. Całość była pogrążona w absolutnej bieli, z wyjątkiem szarej kotary. Na ścianie po prawej stronie znajdowały się przyczepione jasne wieszaki, a po lewej widniał mały, biały stoliczek, na którym stał wazon ze złotymi akcentami. Z jego wnętrza pięknie wystawały róże w kolorze wyblakłego różu, i choć były zapewne sztuczne, to i tak wyglądało to niezwykle dostojnie.

Spojrzałam w stronę wielkiego lustra, gdzie odbijała się w nim cała moja sylwetka. Miałam na sobie tego dnia krótszy, granatowy sweterek oraz czarne, szersze dżinsy. Włosy upięte były w kucyka, czego zazwyczaj nie robiłam, gdyż czułam się w takiej fryzurze, jak elf ze swoimi białymi włosami i odkrytymi uszami.

Zaczęłam ubierać sukienkę i naprawdę musiałam przyznać, że była przepiękna, jednakże nie różniła się niczym szczególnym od pozostałych. Kreacja opinała moje ciało, lecz dzięki temu, iż się marszczyła, nie przylegała zbyt bardzo. Sięgała mi do połowy ud, podkreślając przy tym szersze biodra oraz wcięcie w talii. Dekolt w serce uwidaczniał delikatnie mój biust, a krótkie, bufiaste rękawy dodawały temu trochę dziewczęcości.

Absolutnie nie zaskoczył mnie wybór kobiety. Odkąd pamiętam uwielbiała mnie ubierać w takie sukieneczki, dodając różne spinki we włosy, aby wszytko do siebie idealnie pasowało. I choć zabrzmi może to dennie, ja naprawdę to lubiłam. Mimo że w takich momentach nie byłam niczym innym niż zwykłą lalką, którą można ubrać i ułożyć, jak ci się podoba, ja tego potrzebowałam.

Patrzyłam w lustro, skanując tym samym swoją sylwetkę. Gdy byłam sama, wyglądałam zupełnie inaczej. Już nie miałam przylepionego tego sztucznego uśmiechu, który stanowił gdzieś moją wizytówkę. W takich chwilach smętnym wzorkiem spoglądałam wprost w swoje odbicie i myślałam, dlaczego nie potrafię być wreszcie taka, jaka powinnam być od początku. Czemu muszę cały czas udawać.

Wtargnięcie kobiety do przebieralni nie zmieniło mojej pozycji. Wciąż wyglądałam jak siedemdziesięciolatka, uwięziona w ciele młodej dziewczyny. Penelope uważnie obserwowała moje ciało, doszukując się zapewne jakieś wady. Z zapartym tchem czekałam na następujące słowa, lecz one nie nachodziły. Jedyne co zrobiła, to rozpuściła moje włosy z kucyka, które kaskadami opadły na ramiona.

— Uśmiechnij się. — na dźwięk jej głosu, moje kąciki ust ułożyły się w piękny uśmiechu. Tak bardzo nie chciałam tam być. — Od razu lepiej — powiedziała, zaczynając mnie lekko poprawiać. — Wiem, że jest ci ciężko, ale życie kobiet nie jest łatwe, kochanie. Lepiej się uśmiechać i poddawać, niż próbować coś zmienić. Mężczyźni i tak się nie zmienią, Coro. Jesteśmy dla nich tylko zwykłymi...

LaleczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz