14. Wiele prawd

115 4 34
                                    

Destiny
R.W

Miłego czytania<3

~*~

Ze swojego siedemnastoletniego życia może i nie wywnioskowałam zbyt wiele, ale z pewnością tyle, by móc coś powiedzieć. A obserwacją, która idealnie wpasowywała się w aktualną sytuację, było stwierdzenie, iż cisza to najpiękniejsze, a zarazem najgorsze co może przydarzyć się człowiekowi.

Co prawda spokój jaki za sobą niosła, był niewyobrażalnie potrzebny. Dawała chwilę wytchnienia, którego tak bardzo łaknęliśmy przez pędzące życie, za którym często nie nadążaliśmy. Stanowiła dla ludzi swojego rodzaju przystanek, który mimo iż nie rozwiązywał wszystkich naszych problemów, niezaprzeczalnie nam pomagał. Mogliśmy w jej trakcie myśleć, jak i zwyczajnie bytować w nicości. Cisza była darem.

Jednakże ten dar wielokrotnie niszczył nas jeszcze bardziej. Ciężar wszystkich niewypowiedzianych słów, jaki na niej ciążył, nieraz swoją wielkością załamywał nasze wątłe ramiona. Równie dobrze mogliśmy pragnąć je wypowiedzieć, chcąc się pozbyć tak uporczywego brzemienia, ale wówczas odpowiadało nam jedynie echo naszych natrętnych myśli. Dusiliśmy się sami w sobie, będąc świadomym pustki wokół nas. Umieraliśmy, ale nie na tyle głośno, by ktokolwiek usłyszał. W końcu na tym przystanku byliśmy tylko my.

Gdyby ktoś spytał się mnie, jaka opcja przeważała w aktualnym momencie, zapewne pozostawiłabym go bez odpowiedzi. Fakt był bowiem taki, że byłam straszliwie wdzięczna za aktualny spokój i brak konieczności ubierania swoich emocji w słowa, lecz z drugiej strony wydawało mi się, jakby wokół mnie nie było wolnej przestrzeni. Te myśli krążące wyłącznie w mojej głowie zdawały się otaczać mnie z każdej możliwej strony, zagłuszając swoim głośnym milczeniem każdą moją próbę racjonalnego analizowania pewnych reakcji swojego ciała.

Siedząc w ciepłym wnętrzu auta, opatulona ładnie pachnących czarnym płaszczem, zaciekawiona obserwowałam spływające krople deszczu po szybie. Pierwotna mżawka zamieniła się w potężną ulewę i chyba Bóg naprawdę nade mną czuwał, stawiając mi na drodze tego chłopaka. Chociaż nie wiedziałam, czy była to łaska. Aktualnie mogłabym wręcz rzec, że przy poznawaniu go moje życie wywróciło się absolutnie, stając się zwykłym chaosem. A może tak właśnie miało być? Może to on był moją karmą, która prędzej czy później miała mnie spotkać?

— Początkowo myślałam, że jesteś zboczeńcem — przerwałam ciszę wypranym z emocji głosem, który nie zdradzał mojego wcześniejszego załamania. Nie widziałam reakcji Gabriela, a może to i lepiej. Raczej wolałam nie patrzeć w te przeklęte, czarne tęczówki. — Ale potem doszłam do wniosku, że raczej nie. Ale dalej nie wykreśliłam tej opcji całkowicie.

Słowa Victora dalej siedziały ukorzenione w mojej głowie. Nawet stan mojej nagłej słabości nie był wystarczający by sprawić, bym zapomniała o powodzie nagłej uwagi Gabriela względem mnie. Miałam być jego zemstą. Chciał mnie zranić, by uderzyć w Victora. Myślał, iż znaczyłam cokolwiek, gdzie w rzeczywistości nie byłam nikim więcej niż zwykłą, nic nie wartą nieznajomą. To nie ja, a oni sprowadzili mnie w sam centrum ich rodzinnych rozgrywek, gdzie przypadła mi rola zwykłego pionka. I może biorąc pod uwagę te pobudki, nie powinna nic mówić, a jedynie zerwać jak najszybciej kontakt, ale wolałam z nim porozmawiać. Chciałam z nim pogadać, aby sprawdzić, czy poczuję coś więcej, bo aktualnie wydawało mi się, jakbym nie żyła, a jedynie egzystowała.

— Potem przyszło mi do głowy, że jesteś chory psychicznie, w co dalej wierzę, ale teraz już trochę mniej — dodałam, przeplatając w dłoni skrawek mojej bajecznej sukienki, która była cała przemoczona. — No wiesz. Pomyślałam, że może jesteś moim stalkerem. Ogólnie byłeś dziwny i w sumie to dalej jesteś i tu się nic nie zmieniło.

LaleczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz