20. Czerwone usta

87 3 1
                                    

R.W
Destiny

— Wstawaj, ty kupo mięcha.

Jęknęłam żałośnie pod nosem, zagłębiając się twarzą w poduszkę, kiedy poczułam brutalne ciągniecie za kołdrę. Nie byłam nawet w stanie słowami wyrazić uczucia błogości, które mi towarzyszyło, gdy leżałam na miękkim materacu. Dlatego też z wielkim niezadowoleniem przyjęłam fakt niezapowiedzianej wizyty Louisa, który miał już dla nas plany.

— Idź sobie — bąknęłam pod nosem, łudząc się, że chociaż tym razem wykaże się większym zrozumieniem.

— Nie denerwuj mnie nawet, Gumisiu. Wstajesz i to w tej chwili — powiedział, nie zwracając uwagi na mój stan.

Spojrzałam na niego z oburzeniem, gdy ten niczym prawdziwy wojskowy obdarowywał mnie surowym spojrzeniem. Widziałam po nim, że nie było żadnej mocy do ostudzenia jego zapału, więc z wielkim żalem do niego i świata wstałam niezdarnie z łóżka, krzywiąc się, kiedy moje nagie nogi pokryła gęsia skórka. Harris za to usatysfakcjonowany swoim osiągnięciem niczym podekscytowana dziewczynka podbiegł do mojej szafy, z której zaczął wywalać moje ciuchy. Moje kolorystycznie poukładanie ciuchy.

— No, Louis — wypowiedziałam męczeńsko. Odłączyłam swój telefon od ładowarki, patrząc na godzinę. — Jest sobota, a do tego jest jeszcze tak wcześnie! Nie możemy przełożyć tego na później?

— Gumisiu, jest już jedenasta — westchnął, wyciągając na wierzch zielony top. Przyłożył go sobie do ciała, by zacząć się oglądać. — Nie widziałem go wcześniej u ciebie. Ej, ale muszą ci się w tym cycki zajebiście... Wracając, chciałem powiedzieć, że jest już bardzo późna godzina i musimy cię wyszykować, byś nie skomlała potem, że źle wyglądasz.

Zignorowałam jego uwagę. Naprawdę nie chciałam się z nim kłócić, a wiedziałam, że powiedzenie prawdy do niczego innego by nie prowadziło. Dlatego nie chcąc się sprzeczać w jego urodziny, postanowiłam przemilczeć fakt, iż mój sen trwał zaledwie trzy godziny.

Bo tak. Dziewiąty grudnia podchodził niemal po święto narodowe, gdyż to, co się wtedy wyprawiało, przechodziło ludzkie pojęcie. Już od pierwszej licealnej Louis żywił jakąś niesłychaną potrzebę organizowania imprez przepełnionych alkoholem, używkami, muzyką a także obcymi ludźmi. Nigdy nie odkryłam, jak ten człowiek zawierał tego typu znajomosci, lecz bardzo szybko przełożyło się to na jego wizerunek. Dzięki tym, powiedzmy, spotkaniom integracyjnym zdobył ogromny szacunek najstarszego rocznika, przez co inni postrzegali go jako jakiegoś bożka.

Jednakże te magiczne siedemnaste urodziny miały być zupełnie inne od poprzednich. Z szacunku do zmarłych w naszej szkole Louis nie zdecydował się na urządzenie żadnej uroczystości. Z początku bałam się, czy nie będzie mu przykro z tego powodu, w końcu temat urodzin był dla niego tak bardzo istotny, jednak on podszedł do tematu bardzo dojrzale. Naprawdę chciał z tego zrezygnować, lecz wtem pojawiła się Melody, która postanowiła urządzić coś zupełnie innego. Oczywiście nikomu nie zdradziła swojego pomysłu, lecz już od ponad tygodnia nas tym męczyła, przypominając o odpowiednim ubiorze.

No właśnie trzy tygodnie... Dokładnie tyle nie kontaktowałam się z Gabrielem. Szczerze mówiąc, to nie było jakiegoś konkretnego powodu tej ciszy. W pewnym sensie przyzwyczaiłam się do tego, iż każde spotkanie wychodziło z jego inicjatywy, więc doszłam do wniosku, że może ma coś ważniejszego na głowie. I nie powiem, w początkowych fazach tego małego odwyku czułam się najzwyczajniej w świecie dziwnie. Nie wiedziałam, czy była to kwestia zbyt szybkiego przywiązania się z mojej strony, przyzwyczajenia do jego obecności, czy też może lęk wywołany świadomością, że nie było go w pobliżu wrazie jakiś problemów, ale bywało ciężko.

LaleczkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz