Dennis

7 2 0
                                    

Po tym jak opowiedziałem Dennis'owi plan, do którego z początku miał lekkie obawy, zgadza się on powiedzieć coś o tym miejscu i o sobie, zanim przystąpimy do działania.
-Trafiłem tu jak miałem niecałe piętnaście lat- Zaczyna piwnooki oparty o ścianę w swoim pokoju. Ja i Meredith siedzimy pod drzwiami na przeciwko niego- Powodem było to iż osoby z mojego środowiska, moi rodzice, dziadkowie i nauczyciele, stwierdzili że... jak oni to mówili... Stwarzam zagrożenie.
-Zrobiłeś coś kiedyś komuś?- Pyta Meredith. Kącik ust Dennisa lekko się podnosi.
-Na okrągło. Do moich ulubionych należało straszenie i przyduszanie. Wracając do tematu... Trzy lata temu to miejsce wyglądało znacznie inaczej. Nigdy nie uważałem i nie uważam żebym potrzebował pomocy. Ani przez chwilę nie przeszło mi przez głowę, że zmienią mnie tu w innego człowieka, ale... wierzyłem w to, że jest to zwykłe miejsce gdzie trafiają ludzie z problemami czy takie osoby jak ja.
-Kiedy to się zmieniło?- Tym razem to ja przerywam mu pytaniem.
-Kiedy przyprowadzili mnie tu na pierwsze „badania". Nie jestem głupi, od razu po nich wiedziałem że coś jest nie tak.
Prycha, spaceruje z miejsca na miejsce. Najwidoczniej nie umie ustać w jednym miejscu i pozycji przez dłuższy czas. Może zaczyna nerwowo chodzić w kółko kiedy się stresuje, denerwuje?
-Mieliście je, prawda?- Meredith kiwa głową. Ja tak samo- No właśnie, to wiecie.
-Po co je robią?- Zadaję kolejne pytanie. Chłopak wzrusza ramionami.
-A bo ja wiem. Zgaduję, że chcą sprawdzić czy to co „umiemy robić" jest przydatne. Albo niebezpieczne. Może mają zamiar zrobić z nas broń jakiegoś sortu.
-Skąd to wiedzą?
-Miało miejsce kilka dziwnych sytuacji. Pierwszy rok tutaj nie był jeszcze taki dziwny, był zły, ale to pod innym względem. Nie byli jeszcze w stosunku co do mnie tacy podejrzliwi. Doktor Frank powiedział mi raz, że znał już kiedyś taką osobę jak ja, że mi wierzy bla bla. Jakby mi zależało na jego wierze pff
-Jakie dziwne sytuacje?- Dopytuje dziewczyna.
Piwnooki trochę myśli nad odpowiedzią.
-Jedna z nich, słuchajcie uważnie bo nie powtórzę a będzie pogmatwana- Prostuję się, Meredith zmienia pozycję usiedzenia- Raz na stołówce, stwierdzili że nie dadzą mi jedzenia bo nie byłem posłuszny. Wkurzyłem się i to bardzo, w wyniku czego kucharka dostała ode mnie w twarz. Za pierwszym razem byłem to ja, dostała z liścia. Po tym jednak coś się zmieniło, serio nie lubię bić kobiet pięścią, szczególnie takich po których widać że nie będą w stanie się obronić. To on ją wtedy uderzył, ten drugi raz. Nie tyle co mnie zmusił co wręcz zrobił to za mnie, tak bez uprzedzenia. Nie czułem rąk, tak jakbym był w tym miejscu sparaliżowany. Kobieta dostała z pięści w twarz, na tym się nie skończyło. Do stołówki przyszło dwóch mężczyzn, z kaftanem w ręku oczywiście, rzucili się na mnie. Jednego z nich ugryzłem, w tamtym momencie zdziwiła mnie jego reakcja. Odsunął się ode mnie jakbym go poparzył. Dopiero następnego dnia zobaczyłem ranę jaką mu zostawiłem- Lekko się uśmiecha, jakby mówił o jakimś miłym wspomnieniu albo jakby był z siebie dumny- Wtedy zjawił się Doktorek ze swoją hydroksyzuną. Udawałem, że mnie uśpiło bo kilka razy mi się już to przydało, wiedza że myślą że to na mnie działa, jednak po tym zabrali mnie właśnie tutaj. Robinson poinformował mnie wtedy. że „już wie". Właśnie w tym pokoju gdy spytali o moje zachowanie, on odpowiedział za mnie, coś w stylu „Ona i tak umrze" jeżeli dobrze pamiętam. W tamtym momencie, nie miałem pojęcia nawet że coś takiego powiedziałem, dowiedziałem się o tym od nich. Tydzień później ta kobieta ze stołówki zmarła, dostała ataku serca. Miała jakieś problemy, nie zrobiłem tego ja ani on. Problem tkwił w tym, że nie miałem skąd o tym wiedzieć. To koniec, to znaczy takich sytuacji było więcej, ale nie chce mi się o nich mówić.
-To na Ciebie też to nie działa?- Pytam.
-Hydroksyzuna? Ta, sprawia że czuję się lekko śpiący ale mnie nie usypia.
-Hydroksyzyna- Poprawia go Meredith.
-Wiele z jego leków na mnie nie działa, kompletnie nie da się mnie uśpić. Gdy ja sam to zauważyłem, fejkowałem to właśnie do momentu aż powiedział mi że wie. Możliwe, że wiedział już wcześniej ale nic nie mówił.
-Czemu to na nas nie działa?- Dennis wzrusza ramionami.
-A bo ja wiem- Dodaje po chwili.
-Domyślam się, że to jego sprawka- Mówi niebieskooka.
-Ale jak?
-Zadajesz za dużo głupich pytań, na które odpowiedzi nie są nam potrzebne do ucieczki stąd- Komentuje piwnooki, przewracając oczami.
Ma racje. Wiem jednak, że gdy opuścimy to miejsce, zapewne nigdy już się nie zobaczymy i nie będę miał od kogo dowiedzieć się prawdy. To jedyna szansa aby dowiedzieć się czegokolwiek. Ich to nie interesuje? Pierwszy raz widzę osoby, które są w takiej samej sytuacji jak ta moja. Są tacy jak ja.
-Jesteście gotowi?- Pytam, po chwili ciszy. Oboje bardzo szybko odpowiadają chórkiem na moje pytanie.
-Tak!
-Ta, już od jakiejś godziny.

Powoli otwieram drzwi, staram się być jak najciszej, ale i tak wydobywają one z siebie dość głośny pisk. Gdy go słyszę, zaciskam zęby prosząc aby nikogo nie było w pobliżu i aby nikt go nie usłyszał. Na nasze szczęście, korytarz obok okazuje się być pusty. Robimy duże kroki w stronę windy, zachowując uwagę i ostrożność. Słyszę rozmowy i śmiechy z jednej z sal, na korytarzu obok którego jesteśmy teraz. Rozróżniam cztery różne głosy, jeden z nich należy do Dr Creews'a a inny do Dr Debouga. Nie poznaję tych kobiecych. Nie ma opcji aby nas usłyszeli. Trójką podchodzimy do windy, naciskam guzik a drzwi po chwili się otwierają. Wchodzimy do środka. Przykładam kartę bezpieczeństwa do czytnika. Udaje się, winda rusza. Uśmiecham się do siebie.
-Gdy tylko zobaczę Robinsona, tak mu przywalę w twarz, że nikt go nie pozna- Warczy Dennis, z rękoma złożonymi w pięści.
-O napewno nie!- Mówię, na wszelki wypadek stając po środku drzwi- Jak tylko zobaczymy kogokolwiek, w szczególności Doktora Franka, kryjemy się i staramy aby nas nie zauważył.
-Bo?
-Bo zepsujesz nasz plan ucieczki- Karci go wzrokiem Meredith, na co on zirytowany przewraca oczami.
-Będziesz mógł zrobić co tylko będziesz chciał jak będziemy w trakcie planu. I po.
Winda się otwiera, na szczęście korytarz przed nami jest pusty. Mimo to, nasłuchuję i wyglądam, upewniając się w stu procentach czy ktoś aby na pewno nie idzie. Zastanawia mnie trochę to czemu jest tu tak pusto. Lekarze muszą być w swoich gabinetach. Może trwają jakieś badania?
-Nie działamy tylko w trójkę. Pamiętasz, prawda?- Upewnia się niebieskooka.
-Idziemy teraz po tą uwięzioną laskę, ta?
-Duana- Poprawiam go.
-Co?
-Tak ma na imię.
Prowadzę ich do pokoju 290. Na drodze napotykamy kilka pielęgniarek. Jedna z nich prawie, że nas przyłapała, bo upuściłem kluczyki, razem z kartą. Na szczęście, w ostatniej chwili, zdążyliśmy znaleść kryjówkę. W składziku. Ledwo co się tam w trójkę zmieściliśmy. Gdy jesteśmy już na miejscu, zaglądam przez okienko, Duana leży na materacu.
-Psst!
Słysząc mnie, szybko się odwraca a kiedy mnie zauważa, wstaje i pospiesznie kieruje się w stronę drzwi z łobuzerskim uśmiechem na twarzy. Gdy Dennis i Meredith (ledwo dosięgająca do okienka) pojawiają się w szybce, ciemnosłowa decyduje się na krok w tył. Jest ewidentnie zaskoczona obecnością dodatkowych dwóch osób.
-Co on tutaj robi i kim jest ta laska po Twojej prawej?- No tak, jeżeli Addy go kojarzył to ona zapewne też.
-Dennis i Meredith, uciekają z nami.
Drugą część zdania mówię znacznie ciszej od pierwszej. Dziewczyna wytrzeszcza swoje dwukolorowe oczy. Nie mogę się na nie napatrzeć, nadal wydają mi się takie inne i dziwne (w dobrym tego słowa znaczeniu).
-I uciekamy teraz- Dodaję.
-W tym momencie?- Kiwam głową- No dobra, mądralo. To jak masz zamiar mnie stąd wyciągnąć?
W tym momencie Meredith odsuwa się kilka kroków od drzwi, szybko na nią zerkam, to samo robi Dennis i Duana (czarnowłosa może oczywiście tylko wyjrzeć przez szybkę). Dziewczyna opuszcza głowę, zaczyna się trząść.
-Meredith, wszystko okej?- Pytam zmartwiony, domyślając się co może się teraz dziać w jej głowie- Proszę, tylko nie krzycz.
-Zabij, zabij, zabij- Mówi cicho pod nosem, ale na tyle głośno że cała nasza trójka to słyszy- Za dużo wie... za dużo...
Duana ponownie odsuwa się od drzwi.
-Co z nią?!
Ignoruję jej pytanie i podchodzę do Meredith. Łapie ją za ramiona i nią potrząsam. Wtedy gwałtownie podnosi głowę i wpatruje się we mnie, nie swoimi, czarnymi oczami.

                                       ***

Odbieram natychmiastowo.
-Halo? Czy coś się stało?
-Potrzebujemy Pana! Proszę do nas przyjechać!- Mężczyzna krzyczy tak głośno, że odruchowo odsuwam telefon od ucha. Nie zdaje on sobie chyba sprawy z tego, że nie jestem policjantem, tylko prywatnym detektywem aktualnie rozwiązującym sprawę zaginięcia Meredith Bein.
-Czy ma to związek ze zniknięciem Meredith Bein? Skyler pominął coś ważnego i chce nam to powiedzieć? Czy może się to odbyć przez telefon?
-Skyler zniknął! Nie ma go! Niech Pan przyjedzie!- Wytrzeszczam oczy.
-Zniknął? Proszę Pana, w takim razie niech dzwoni Pan na policję!
-Halo?! Coś przerywa. Będę wdzięczny jak Pan Detektyw przyjedzie. Szybko!- Wzdycham. Mężczyzna rozłącza się. Nie wierzę w to co usłyszałem. Decyduję się nie mówić o tym Dionie (przynajmniej nie na tą chwilę) i samemu pojechać to sprawdzić. Chłopak wydaje się być zdolny do takich rzeczy jak uciekanie z domu. Na dodatek wygląda na to, że nie ma najlepszych relacji z dziadkiem.

𝐎𝐧 𝐰𝐢𝐞 | 𝐬𝐤𝐨𝐧́𝐜𝐳𝐨𝐧𝐞 Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz