00. PROLOGUE

323 28 0
                                    

Uporczywy dźwięk dzwoniącego telefonu, tylko spowodował, że June wyrzuciła z siebie niezbyt ładnie brzmiącą wiązankę, której nie powstrzymałby się sam Nick Fury. Nie, żeby gościa znała, ale dużo o nim słyszała i jakoś tak to jej do niego pasowało.

Kobieta odrzuciła swoją poduszkę na bok, ale ciągle nie otwierając swoich oczu, sięgnęła po diabelskie urządzenie, które nie pozwalało jej spać. Niemal mechanicznie odebrała połączenie i położyła telefon obok swojego ucha. Nie przejmowała się, czy cokolwiek usłyszy, albo czy odpowiadając, to osoba po drugiej stronie ją zrozumie.

— Jeśli załatwiłaś wszystkie swoje sprawy w Madripoor, to masz wracać do Chin.

Szatynka skrzywiła się, słysząc znajomy i znienawidzony przez nią głos w języku mandaryńskim. Jon Jon był osobą, z którą nie lubiła pracować. I to było małe niedopowiedzenie jej uczuć względem chłopaka. Wiedziała, że ta sympatia działała w obydwie strony i gdyby tylko mogła, to już dawno obiłaby mu twarz, a przynajmniej wyciągnęła na środek ringu, by go pokonać i pokazać, że nie warto z nią zadzierać. Jednak zawsze musiała się powstrzymać, bo zdawała sobie sprawę, że Xialing nie byłaby zadowolona z takiej sytuacji.

A June była zbyt wdzięczna Xialing za ostatnie pięć lat.

Po wydarzeniach, które miały miejsce w 2018 roku, straciła praktycznie wszystkich, na kim jej zależało. Ci, którzy w jakiś sposób przeżyli, znajdywali się na drugim końcu świata, a ona sama utknęła bez pieniędzy i jakichkolwiek perspektyw w Hongkongu. Świat oszalał i ona znalazła się w samym środku tego chaosu. Gdyby wiedziała, że wyjazd w odwiedziny do jej matki i ojczyma zakończy się w taki sposób, to nigdy nie ruszałaby się z San Francisco.

Po pstryknięciu Thanosa przez kilka dobrych tygodni wałęsała się bez celu po miastach delty Rzeki Perłowej. Nie były to najbezpieczniejsze czasy, dlatego łatwo było zostać zaatakowanym. Jednak o June można było powiedzieć wszystko, ale na pewno nie to, że była bezbronna. Kilka kopnięć, podskoków i powaliła swojego przeciwnika bez większego problemu. Instynkt przetrwania był na tyle wysoki, że do tego całkowicie okradła swojego napastnika, licząc, że zagarnięte pieniądze pomogą jej zebrać odpowiednią kwotę na transport do Stanów. Przez te wszystkie wydarzenia i zniknięcie połowy świata, przemieszczanie się nie było wcale takie proste, a przede wszystkim tanie.

W takim momencie – stojącą nad nieprzytomnym ciałem swojego przeciwnika i przeliczającą ukradzione pieniądze – znalazła ją Xialing. I zaoferowała jej ofertę nie od odrzucenia. Początkowo miała występować tylko na ringu, by zyskać pieniądze i wrócić do Stanów. Ale tydzień w klubie, zamienił się w miesiąc, później w rok, aż w końcu przestała występować na ringu dla rozrywki, a stała się kimś więcej. Czasami się wkurzała, że to ją Xialing wysyłała do najgorszej, czarnej roboty, ale wbrew pozorom, lubiła tę adrenalinę, która zawsze jej towarzyszyła.

Wiedziała, jednak że nikt – ani jej rodzice, ani starzy przyjaciele – nie zrozumieliby do końca kim, tak naprawdę się stała.

— Sorry, co ty tam mruczałeś? Twój głos jest tak irytujący, że wyłączyłam się po usłyszeniu pierwszej sylaby — odpowiedziała złośliwie June, obracając się na drugi bok.

Uchyliła jedną powiekę i westchnęła ciężko, widząc za oknem pogrążone w jasno-różowym świetle Madripoor. Środek nocy to co prawda nie był, ale ciągle było wcześnie rano. Zbyt wcześnie, by rozmawiać o pracy, a przede wszystkim słuchać głosu Jon Jona. Poza tym liczyła na mały odpoczynek, bo wydarzenia, w które została wciągnięta w samym środku tego kryminalistycznego miejsca, zdecydowanie ją poturbowały i zmęczyły. Miała tylko wyciągnąć swoją matkę z kłopotów i odesłać ją w bezpieczniejsze miejsce, a zamiast tego wplątała się w jakąś akcję z serum super żołnierza i pomagała Avengersom.

Dobra, dwójce Avengersów, ale to też się liczyło, co nie?

— Wracaj do Chin.

Jon Jon się rozłączył, a ona sięgnęła po telefon z zamiarem odłożenia go na poprzednie miejsce. Ekran urządzenia się podświetlił, a na nim pojawiło się zdjęcie, na którym pozowała razem z dwójką swoich najlepszych przyjaciół. Katy i Shaun byli z nią przez cały czas od liceum, aż do tamtego pamiętnego dnia. Co prawda w trakcie Blipu mieli okazję się spotkać kilka razy, bo w końcu udawało jej się zarobić na tyle dużo pieniędzy, że podróżowanie nie stanowiło dla niej problemu. Jednak świadomość, że ukrywała, tak ważną część swojego życia przed przyjaciółmi ją pożerała, dlatego ostatecznie starała się ograniczyć ich spotkania do minimum. Ciągle była z nimi w kontakcie, bo tego nie potrafiła sobie odmówić, ale coś za coś.

June zablokowała ekran telefonu, a potem ponownie zakopała się w hotelowej pościeli i zasnęła.

Kilka godzin później, ciągnęła swoją walizkę po płycie lotniska. Samolot linii azjatyckich czekał na swoich pasażerów, ale zanim zdążyła dojść do swojego wejścia, poczuła wibrację swojej komórki. Otworzyła ikonę whatsappa, a później kliknęła w konwersację z dwójką przyjaciół. Nowa wiadomość była zdjęciem, które przedstawiało Katy i Shauna w ich hotelowych uniformach we wnętrzu jakiegoś szybkiego, sportowego auta.

Szatynka uśmiechnęła się pod nosem, ale coś ścisnęło ją za serce.

Przyzwyczaiła się do życia w Makau. Lubiła je.

Jednak nie mogła zapomnieć, że kiedyś tam miała swoje marzenia. Plany, które porzuciła. I uczucia, które próbowała zakopać. 



A/N: już za długo z tym zwlekałam, 

co prawda akcja w HEALER w Madripoor jeszcze nie dobiegła końca, 

ale nie ma żadnych spoilerów, więc 

Juna oficjalnie wita ze swoją własną historią 

OUT OF CONTROL, shang-chiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz