12. I LOVE YOU

107 18 0
                                    

June z początku miała problem, by faktycznie uwierzyć w to, że wygrali. Jednak jak słodka mogłaby to być wygrana, tak ciągle zginęło wielu niewinnych ludzi. Polegli, bo walczyli o coś, w co mocno wierzyli. I może to albo fakt, że sama dwukrotnie w ciągu jednego dnia była na skraju śmierci, pozwoliło jej poukładać parę rzeczy. Zrozumieć, że to, co robiła do tej pory, wcale nie definiowało tego, czy tak będzie wyglądać jej przyszłość. Czuła, że to zdecydowanie poprzestawiało jej wartości i spojrzenie na świat. Dlatego w pierwszej wolnej chwili zaczepiła Xialing, informując ją, że kończy z robotą w Sztyletach.

To był dobry czas, by w końcu wrócić do Stanów.

Wieczorem cała wioska przygotowała się na upamiętnienie wszystkich poległych. Każdy trzymał w dłoniach świecący lampion z myślą o tych, których stracił. Wszystkie ofiary należało pamiętać, jednak ona mogła myśleć jedynie o Lijean. Żałowała, że nie mogła spędzić więcej czasu w towarzystwie tej dziewczyny.

— Dzisiaj składamy hołd tym, którzy zginęli, abyśmy my mogli żyć — zaczęła swoją przemowę Nan. Podziwiała ją to, że tak dobrze się trzymała, a przecież też straciła wielu bliskich i przyjaciół. — Byli nie tylko wojownikami. Byli naszymi matkami i ojcami, siostrami i braćmi. I wiedząc, że na zawsze pozostaną w naszej pamięci, polecamy ich opiece naszych przodków.

Wszyscy puścili zapalone lampiony na wodzie. June kucnęła przy brzegu i przytrzymując nieco dłużej latarnię, przymknęła oczy, wyobrażając sobie, że Lijean ciągle żyła. Gdy poczuła delikatny wiatr na swojej skórze, miała wrażenie, że zmarła dziewczyna faktycznie jest obok niej.

— Dziękuję, Lijean — wyszeptała cicho. — Dobrze wykorzystam szansę, którą od ciebie dostałam. Nigdy cię nie zapomnę.

Puściła swój lampion, a ten powoli zaczął płynąć po wodzie, dołączając do reszty.

— Jak było tysiąc lat temu, tak będzie za tysiąc lat. Nic nas nie rozłączy — zakończyła Nan.

Wielka Obrończyni zaczęła krążyć pod wodą wokół zapalonych lampionów, wprawiając je w okrężny ruch. Światełka pływały po tafli i było w tym coś dobrego. Jakaś zapowiedzieć tego, że mimo wszystko jeszcze będzie dobrze.

June usiadła na kamieniu obok Katy i obie wpadły w mocny uścisk. Ciągle była w szoku, że jej przyjaciółka miała tak dobrego cela i to ona strzeliła prosto w gardło Pożeracza Dusz. To w dużej mierze pomogło później go pokonać czego dokonał Shang. Nie była tym zaskoczona, bo od samego początku wierzyła w chłopaka i była praktycznie pewna, że to właśnie tak się skończy.

Sam zainteresowany wcisnął się między nie i objął je ramionami. Katy ułożyła głowę na jego ramieniu, a June pozwoliła sobie na to, by ułożyć dłoń na jego klatce piersiowej. Na krótką chwilę ich spojrzenia się spotkały, ale każdy z nich miał uśmiech na twarzy.

— To, co teraz? — Zapytała Chen, spoglądając na swoich przyjaciół. — Jesteście razem? Całujecie się? Uprawiacie seks?

— Katy! — Zawołali w tym samym momencie.

— Trochę przyzwoitości, by ci nie zaszkodziło — dodała June z rozbawieniem. Co jak co, ale wiedziała, że to akurat nie groziło jej przyjaciółce.

— No co? Chcę wiedzieć, na czym stoję. Jesteście dwójką moich najlepszych przyjaciół i kibicuję wam od dawna, dlatego musicie się zdecydować.

— To nie jest takie proste, Katy — westchnął Shang. — Poza tym June na pewno zostaje w Chinach i...

— Nie zostaję — wyznała z uśmiechem, wprawiając w szok pozostałą dwójkę. Uśmiechnęła się do nich, a później wyciągnęła wolną rękę i chwyciła Katy za dłoń. — Wystarczająco długo czasu tam spędziłam. Sztylety i robota dla Xialing to zakończony dla mnie etap. Pora wracać do domu.

OUT OF CONTROL, shang-chiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz