08. TA LO

149 18 0
                                    

June miała wrażenie, że dostała kilkanaście razy zawału, zanim w ogóle wyjechali z siedziby Wenwu, a później, gdy próbowali się przedostać przez morderczy, leśny labirynt. Odliczała ostatnie minuty swojego życia i praktycznie była pewna, jak wszystkie złe i te jeszcze gorsze decyzje, przelatują jej przed oczami. Przez krótką chwilę żałowała nawet, że od czasu powrotu wszystkich do życia, jednak nie zdecydowała się na rozmowę ze swoim biologicznym ojcem. Chciała naprawić to, co robiła przez ostatnie pięć lat, a przynajmniej w jakiś sposób odpokutować swoje zachowanie.

Koniec końców wszyscy przeżyli, a kraina, do której trafili, zaparła jej dech w piersiach. Żadne relacje, opisy, czy sprawozdania, nawet w najbardziej urozmaiconej formie, które mogłaby znaleźć w bibliotece w Kamar-Taj, nie oddawały tego, co widziała na własne oczy. Mistyczne zwierzęta, które do tej pory widziała jedynie w starożytnych zapisach, były czymś, co nigdy by nie przyszło jej do głowy, że będzie mogła podziwiać na własne oczy. W pewien sposób czuła się wybrana. Nie dlatego, że miała zamiar pomóc w obronie wioski i ich mieszkańców przed zemstą Wenwu, ale właśnie dlatego, że to ona – nie jej ojciec, nie Wong, czy ktokolwiek inny w ich siedzibie – mógł doświadczać wspaniałości Ta Lo. Miała nadzieję, że jak tylko uda im się wrócić i w jakiś sposób postanowi się spotkać ze Strange'em, tak zobaczy u niego, chociaż minimalną zazdrość w oczach.

Samochód zatrzymał się przy wiosce, tuż przed murem, który stworzyli mieszkańcy. Na samym środku stał starszy mężczyzna, który patrzył na nich wyjątkowo surowo i chłodno, co powodowało, że June była pewna, że w jakiś sposób to właśnie on odpowiadał za bezpieczeństwo tych ludzi.

— Co robimy? — Zapytała Miller, ale nikt jej nie odpowiedział. Shang bez strachu otworzył drzwi i wyszedł z samochodu, a zanim to samo zrobiła Xialing. — Okej, wszystko jasne.

— Czekaj, co ty robisz? — Katy odwróciła się na swoim fotelu z przodu. June zatrzymała się z wyciągniętą nogą do przodu przez drzwiczki do samochodu.

— Wychodzę?

— Nie uważasz, że nie wiem... Nie do końca powinniśmy się w to wtrącać? To chyba jakiś moment typu family reunion, czy coś w tym stylu.

— Albo — June zaczęła dobierać odpowiednio słowa. — Postanowią, że lepiej będzie użyć jakiś magicznych sztuczek i ich nawet nie wysłuchają.

— Z magicznymi sztuczkami, to nawet ty nie jest w stanie walczyć, chyba że posiadasz jakieś ukryte zdolności, o których jeszcze nam nie powiedziałaś — odpowiedziała z wyrzutem Katy. Miller westchnęła cicho, bo wiedziała, do czego zmierzała jej przyjaciółka.

— Nic więcej przed wami nie ukrywam — oznajmiła i nie czekając na reakcję ze strony brunetki, wyskoczyła ze samochodu. Katy mimo wszystko ruszyła za nią.

W kilku krokach podeszła i stanęła obok Shanga, który najwidoczniej próbował przedstawić całą ich małą grupkę. Gdy wskazał na nią swoimi dłońmi, uniosła do góry rękę i niepewnie pomachała do zebranych. Wódz wioski, jednak nie wydawał się zadowolony z ich obecności i niemal natychmiast kazał im spadać. Kiedy Shang próbował wytłumaczyć powód ich wizyty, wyglądało na to, że równie dobrze mogli być traktowani, jak jacyś najeźdźcy, bo wszyscy przygotowali się to ataku. Z grupą wojowników, którzy mieli specjalną, świecącą się na czerwono broń, to nie mieli żadnych szans.

Dopóki z tłumu nie wyszła kobieta, która najwidoczniej jako jedna nie postrzegała ich, jak zagrożenie. Co więcej, podeszła do nich, tak jakby nie widziała ich po raz pierwszy, a przynajmniej tak było w przypadku Shanga i Xialing.

— Jestem waszą ciotką, Nan — przywitała się, zwracając bezpośrednio do rodzeństwa. June mruknęła ze zrozumieniem, myśląc o tym, dlaczego jako pierwsza traktowała ich w normalny sposób. — Od dawna czekałam na to spotkanie.

OUT OF CONTROL, shang-chiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz