rozdział 6

288 22 0
                                    

Przez kolejnych kilka dni do szkoły jeździłam autobusem,albo odwoził mnie brat. Unikałam Jake'a jak tylko mogłam. Nawet na lekcjach siedzieliśmy osobno. Za każdym razem,gdy chciał pogadać zbywałam go. Fakt czułam się teraz samotna,jednak tak było lepiej on miał swoje sprawy związane ze sforą,a ja mogłam skupić się na nauce. Dziewczyny ze szkoły pokolei walczyły o jego zainteresowanie,ale Jacob był nieugięty co nawet trochę mnie bawiło. Plotka o naszym zerwaniu rozniosła się szybciej niż zdążyłam mrugnąć. Dziś wypadła nam jedna godzina i zajęcia kończyły się wcześniej. Nie było autobusu,a Sam był poza miasteczkiem. Tym razem musiałam wracać pieszo. Czułam się obserwowana. Przyspieszyłam kroku. Ten jeden raz żałowałam,że nie rozmawiam z Black'iem. Zeszłam z głównej drogi skręciłam w ścieżkę która prowadziła do domu ostatni raz się oglądając. Nikogo nie zauważyłam. Jednak moje ciało przeszył zimny dreszcz

- dlaczego go unikasz? - zapytał głos. Omal nie dostałam zawału

- to nie twoja sprawa! - stwierdziłam oschle

- wiesz, że on cierpi i tylko ty możesz mu pomóc- powiedziała kobieta

- kim jesteś żeby mnie pouczać?! - byłam wściekła jak nigdy wcześniej

- jestem jego matką- powiedziała postać.

- przecież jego matka nie żyje- teraz to dopiero się bałam.

- będę cię obserwować Victorio- rzekła i zniknęła. Umierałam ze strachu. Biegłam do domu. Jak to możliwe,że ją zobaczyłam? Czy ja zwariowałam? Wbiegłam na górę ciężko oddychając.

- hej młoda co tak szybko?

- hej Emily przepadła nam jedna lekcja.

- coś się stało? Źle wyglądasz?
Opowiedziałam jej o sytuacji z lasu. Była tak samo przerażona jak ja.

- może powinnaś porozmawiać z Billy'm i Jake'iem? - stwierdziła

- dobrze,jeśli pójdziesz ze mną. - stwierdziłam .

Po piętnastu minutach stałam przed małym czerwonym domkiem. Mężczyźni byli w środku. Stary Black ucieszył się na nasz widok. Po raz kolejny opowiedziałam o przygodzie z lasu. Za każdym razem,gdy mówiłam o tym moje przerażenie rosło. Cały czas czułam na sobie czyjś wzrok. Nie chciałam pogodzić się z Jacob'em tylko dlatego, że duch jego matki mi tak kazał. Tęskniłam za nim tak jak tęskni się za przyjacielem. Poszłam do jego pokoju. Siedział sam słuchał muzyki. Leciała właśnie nasza ulubiona piosenka,choć na co dzień zakładał maskę twardziela zauważyłam łzę w jego oku.

- mogę wyjść? - zapytałam. Choć tak właściwie już od kilku minut tam stałam.

- no. - powiedział ocierając łzę

- przepraszam.

- ty? Za co? - zapytał jakby nie dowierzał

- powinnam wcześniej z tobą porozmawiać,a nie cię unikać. Jest mi naprawdę przykro- rozpłakałam się.- nigdy tak bardzo nie tęskniłam.

- usiądź obok mnie.- powiedział- to ja przepraszam, powinienem najpierw zapytać cie czy w ogóle tego chcesz. - powiedział przytulając mnie i ocierając łzy- nie można zmusić kogoś do miłości- kontynuował

- chce z tobą być uwierz - powiedziałam - jest jednak coś czego się boję- mówiłam dalej

- nie skrzywdzę cię przecież wiesz- mówił

- może nie świadomie. A co jeśli odezwą się Twoje wilcze geny? Wiesz o czym mówię prawda?- nie miałam pomysłu jak mu to powiedzieć

- chodzi ci o wpojenie prawda? - zmartwił się

- Jacob wiem jak to działa Sam wszystko mi powiedział. Wiem, że to nie ja jestem tą przeznaczoną.- bałam się rozmowy o tym ,jednak musiała się odbyć.- zostańmy przyjaciółmi - przyznałam smutno chowając twarz w dłoniach. Łzy leciały niczym potok kochałam go,ale jak brata. Jego wpojenie w kogoś innego byłoby niewyobrażalnym ciosem prosto w serce. A tak każde z nas mogło dotrzymać słowa. On,że mnie nie zrani ,a ja że zawsze będę obok. Teoretycznie to było najlepszym rozwiązaniem w praktyce jednak od zawsze chciałam być dla niego tą najważniejszą. Przed dłużą chwilę obejmował mnie próbując choć trochę uspokoić. To była najtrudniejsza rozmowa w moim życiu. Spędziliśmy razem resztę popołudnia co bardzo ucieszyło mojego brata. Było jak dawniej.

Pov Jacob

Było mi przykro i czułem się samotny. Znałem dobrze to uczucie. Już kiedyś postąpiła tak ze mną Bella. Rozumiałem obawy Vici. Nad wpojeniem nie da się zapanować. Było by łatwiej gdyby to ona była mi przeznaczona. Kochałem ją i nie chciałem stracić,więc zgodziłem się na przyjaźń. W sumie zgodzę się na wszystko byle tylko była obok. Przez weekend w ogóle się nie rozstawaliśmy. Było jak dawniej. Jednak dziś nie pojechała ze mną do szkoły. Czekałem pod domem piętnaście minut,gdy wyszedł Sam był przerażony

- ona nie jedzie do szkoły jest chora- powiedział. Zgasiłem silnik i pobiegłem na górę mijajac wszystkich. Gdy wbiegłem do pokoju zobaczyłem krew kapiącą po jej dłoniach. Przez chwilę zapomniałem jak się oddycha

- Vi coś ty zrobiła?

- nic. Nie wiem skąd ta krew.

- Victoria nie kłam! - Sam zaczął krzyczeć

- ale na prawdę nie wiem skąd ta krew. - broniła się.
Emily umyła jej ręce nie było na nich przecięć ani nawet zadrapania. To wszystko było dziwne. Najpierw Vici widzi ducha mojej mamy,a teraz jeszcze krew która nie jest jej. Popiepszone to mało powiedziane. Działo się coś czego żadne z nas nie rozumiało.

Siostra Alfy Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz