VI

53 6 1
                                    

- Czekaj, łączę wątki. Czy twój koń ma teraz własnego kota? Albo raczej na odwrót?
- Ta historia, skrócona przez ciebie do jednego zdania, brzmi groteskowo, Josh - odpowiedziałam sięgając po kolejny kawałek pizzy hawajskiej - ale tak było.

Wszyscy przez chwilę, albo przez cały czas, patrzyliśmy na rudą znajdę mruczącą na kolanach pani Holdsworth. Przez te białe łapki i nosek, kot miał nawet umaszczenie jak Cinnamontop, która być może ocaliła mu dziś życie wyciągając go z wody na plaży Moorland.

- Jutro do twojej rodziny dołączy także ta wyjątkowa istota którą widuję na padoku w drodze do Fortu Pinta - odezwała się pani z kotem na kolanach.
- Tak się cieszę - odparłam czując ten sam dobry uczuć co za każdym razem, kiedy pomyślę o Starsky.
- W tym tygodniu dołączy do nas więcej koni - przypomniał Thomas Moorland - nie jesteśmy tylko jeszcze pewni dokąd się po nie udamy.
- Zapraszam cię jeszcze raz do mojej stajni - rzekł uroczyście Herman - za parę dni mogą zjawić się tam prawdziwe perły wśród koni.
- Pamiętam twoją propozycję - odpowiedział - wiesz, że możesz liczyć na moją pomoc przy Dniach Otwartych.
- Dni Otwarte? - wtrąciłam się z lekką dezorientacją - Luciana coś wspominała kilka razy, ale pewnie byłam pochłonięta czym innym.
- Willow, Luci od tygodnia nie mówi o niczym innym - przemówił syn Moorlanda - jakim sposobem tego nie zarejestrowałaś? Proszę, podziel się.
- Talent - śmiał się kowboj - a tak na serio to ma chyba za dużo na głowie.
- W porządku - powiedziałam patrząc na Josha z wdzięcznością za zrozumienie - jeśli mogłabym jakoś pomóc to dajcie znać.

Chyba dołożyłam sobie kolejną cegłę do plecaka, jednak widok szczęśliwych twarzy zebranych był w stanie wynagrodzić wszystko.

- Kto będzie jadł ostatni kawałek? - spytała Mayka, ale nim ktokolwiek zdążył zareagować rozległo się ciche pukanie do drzwi. Justin podniósł się i poczłapał zobaczyć kto przyszedł. Przystanął na chwilę zerkając przez szkło, aby zidentyfikować gościa.
- O! - zawołał otwierając - zwykle najpierw wbijasz do środka, kto Cię nauczył pukać? Co... - Justin nagle przerwał.

- Siemka - rozległ się głos bardzo znajomy, ale o zupełnie nie swojej barwie. W drzwiach stała Alex, wyglądająca nie tylko jakby spadła z Tin-Cana, ale jeszcze z przepaści. - Macie pizze! - Ożywiła się odrobinę patrząc na stół i zdołała podnieść do uśmiechu tylko jeden kącik ust.

Maya zerwała się z krzesła, podbiegła do poobijanego jeźdźca i za moment zniknęły gdzieś w jednym z pokoi. Justin po drodze podał im kawałek hawajskiej po czym wrócił do stołu wypuszczając powietrze i kręcąc głową.
- Huehue - odezwał się poważnie podsumowując Josh - patrz jak dobrze się bawią, Willow.

Maya wprawdzie sprawia wrażenie bardzo wygadanej i śmiałej w rozmowie. Jednak kiedy jest przy niej Alex, robi się spokojna i cicha jak osłonięty płomień, którego w końcu przestał wzniecać wiatr.
Teraz wyjmowała z pudełka kolejne waciki stojąc nad blondwłosą, skuloną na kanapie. Nasączała je, przykładała ostrożnie do ran i powoli, dokładnie przemywała każdą rysę. Jej przejęta i zmartwiona aura od początku znacznie dała się odczuć pacjentce.

- Ludzie tego drania, co kradnie konie, okazali się zbyt silni - rozbrzmiał głos blondynki - powiesz coś?
- Niezależnie od tego czy będę milczeć czy gadać i tak zrobisz swoje - odparła krótko rudowłosa.
Ponownie zapadła cisza.

- May - zaczęła znów ranna - wiesz, że jestem tam potrzebna i nie mogę zostawić ich bez wsparcia.
- Ale mnie już możesz? Tak?
Alex obróciła się do stajennej i popatrzyła prosto w jej zielone oczy.
- Wiesz, że nie mogę - powtórzyła - Ciebie też.

Zapukałam w uchylone drzwi i po usłyszeniu zaproszenia dwóch dziewczyn za nimi, weszłam do środka z herbatą z aeropini.
- Gdybyście czegokolwiek potrzebowały to jestem obok - zapewniłam stawiając kubki z magicznym napojem na szafce - zbieram się już, trzymajcie się.
- Dziękujemy, Willow - odezwała się Maya.

HOW TO RIDE THE STAROpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz