Część VI: W stronę gwiazd, Rozdział 1

18 4 1
                                    

Wiwiana jak zwykle sprawiała wrażenie, że nie poświęcała jej wiele uwagi. Przez kilka, a może nawet kilkanaście początkowych spotkań, Anna dopatrywała się w tym chłodnego profesjonalizmu, do czego pasował jej także wygląd terapeutki, mniej odmłodzony niż u większości współczesnych ludzi. Z czasem jednak stało się jasne, że brak przejęcia tym, co mówiła pacjentka, można było interpretować zupełnie wprost.

Były to co do zasady wizyty kontrolne, zwykle traktowane jak nudny obowiązek, jednak Anna starała się dobrze je wykorzystać, więc mówiła szczerze nawet o drobnych zmartwieniach.

– To normalne odczucia i obawy, nie ma powodów do niepokoju – Wiwiana kwitowała jak zawsze, jednocześnie zdając się błądzić myślami wokół czegoś innego. Może przygotowywała się już do konfrontacji z następnymi pacjentem, zapewne z kimś, kto stanowił większe wyzwanie. Czasem wymykała się jej drobna uwaga na temat tego, że na Warunie nie brakowało dla niej wymagającej pracy.

– Czy to też normalne, że coraz częściej czuję się zmęczona tym wszystkim? Czy to taki cykl, który każdy tutaj przechodzi? – Anna zastanawiała się głośno, gotowa na to, że może nie usłyszeć jednoznacznej odpowiedzi.

Od kiedy zaczął zbliżać się półmetek jej pobytu na Warunie, miała wrażenie, że już lepiej rozumie to, co kiedyś dostrzegała u Kuby – rodzaj rozczarowania wykonywaną przez dłuższy czas pracą. Choć badania wśród hilmaków nigdy nie przestawały być dla niej ciekawe i satysfakcjonujące, coraz silniej odczuwała zmęczenie tym, jak wiele wysiłku i czasu traciła nieraz na podążanie w ślepe zaułki.

Do tego dochodziło zupełnie zwyczajne zmęczenie monotonią. Podczas ciągnących się godzinami rozmów oczekiwanie na kolejne słowa stawało się męczące, szczególnie że przeważnie spędzała ten czas w ciasnym wnętrzu Płotki. Kiedy nie miała wokół siebie nic innego przez całe dni, ta niewielka przestrzeń, na którą była skazana, stawała się bardzo uciążliwa.

Radziła sobie z nudą na różne sposoby. Śpiewała na pokładzie piosenki, prawdziwe lub zmyślone, dźwięki hilmaczych słów traktując jak jednostajny podkład. Uprawiała mniej lub bardziej wymyślne ćwiczenia, testując wszelkie sposoby ułożenia ciała w ciasnej przestrzeni, łącznie z opieraniem nóg o sufit. Właściwie każdą pozycję wypróbowała już setki razy i na dłuższą metę w żadnej nie czuła się komfortowo. Dlatego coraz częściej podczas rejsów spędzała czas w światach wirtualnych, tylko w tle śledząc informacje o przebiegu rozmowy toczonej w tym prawdziwym.

Nierzadko wchodziła też do własnych nagrań z ogrodu, który Solla pielęgnowało w swoim wnętrzu, co niemal zawsze poprawiało jej humor. Była dumna z tego, w co rozwinął się tamten eksperyment, bo widziała w nim jedną z niewielu rzeczy, do powstania których rzeczywiście przyczyniła się własnymi decyzjami. Przestała już nawet protestować, kiedy inni zaczęli w sprawozdaniach i artykułach nazywać to ogrodem Rysiewskiej, od jej nazwiska. Jako pierwsza użyła takiej nazwy Rebeka, kiedy jeszcze była na stacji, a pozostali bez zastanowienia podążyli jej śladem. Anna była trochę rozbawiona, że właśnie w taki sposób miała zapisać się w naukowych almanachach, ale uważała, że to jakoś sprawiedliwe.

Przy całym sentymencie, jaki miała do tamtego ogródka, bardzo rzadko udawało się jej go odwiedzić. Od dawna już obiecywała sobie, że wróci tam, kiedy tylko uda jej się przechwycić na jakiś czas Morenę. Zdała potrzebny egzamin od razu, kiedy było to możliwe z uniknięciem Valtera i zamierzała to wykorzystać, kiedy tylko nadarzy się odpowiedni moment.

– Czy powiedziałabyś, że brakuje ci sił na to, czego od siebie wymagasz? – spytała Wiwiana, tym samym spokojnym tonem, co zawsze. Anna czuła, że mogłaby dopatrzeć się w nim znudzenia.

Dalszy oceanOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz