Rozdział 12: Czas posunąć się do ostateczności! Fuzja!

68 8 2
                                    

Piccolo poczuł za sobą obecność obu Sayian. Sytuacja z Friezą naprawdę musiała być ciężka, skoro Son postanowił się do niego teleportować. Gdy się obrócił, tylko utwierdził się w swoich przekonaniach. Zarówno Son, jak i Vegeta wyglądali jak zbitek nieszczęść. Piccolo niezauważalnie przełknął ślinę. Skoro oni nie dali rady... ten cały Broly, o którym telepatycznie poinformował go Goku, nie był zbytnio przesadzony w opisie Sayianina.

- Co się stało? - spytał, patrząc na nich półokiem.

- L-ledendarny Super Sayianin - wycharczał Vegeta.

- Co? - zdziwił się Son Goku. - To istniała jeszcze jakaś legenda?

- Legendarnego Super Sayianina od zwykłego odróżnia fakt, że legendarny wojownik rodzi się raz na tysiąc lat, a jego moc przekracza wszelkie wyobrażenia - odpowiedział książę Sayian.

- Przecież tak samo opisywałeś naszego Super Sayianina - powiedział zdeprawowany Goku. Vegeta mówił dokładnie to samo, co kilka lat wcześniej.

- Kakarot, ty naprawdę nie rozumiesz? To tylko legenda! Nie musiała być całkowicie zgodna z prawdą! - wykrzyczał nerwowo Vegeta. - Wychodzi na to, że Legendarny Super Sayianin i Super Sayianin to dwie różne formy!

- Czy podczas walki z Brolym skorzystaliście z waszych boskich poziomów? - spytał Piccolo, chodź domyślał się odpowiedzi.

- Tak, ale niewiele to dało - powiedział Son.

- W takim razie pozostaje fuzja - rzekł obojętnie Nameczanin.

- Fuzja? - wychrypiał Vegeta z przerażeniem w głosie. - Czy to naprawdę ostateczność?

- Nie narzekaj, Vegeta - powiedział Goku, lekko się uśmiechając. - Przecież kilka razy już się łączyliśmy.

- Niech ci będzie, Kakarot, ale mam nadzieję, że jesteśmy do tego zmuszeni ostatni raz - wycedził przez zęby książę Sayian. I gdzie niby teraz ta jego Sayiańska Duma?

- No, Vegeta. Wiedziałem, że się zgodzisz! Teraz daj tylko Potary i idziemy sprawić Friezie ostrego łupnia! - mówił Goku, szeroko się uśmiechając.

- Nie mam Potar... - odpowiedział ochryple książę Sayian.

- Co? Ale jak to? - zdziwił się Son.

- Dałem je Trunksowi. Miały mu zastąpić ten idiotyczny taniec fuzyjny...

- ...który ty właśnie wykonasz - dokończył Piccolo.

Książę Sayian prychnął pod nosem. Jak on nienawidził tego cynicznego Nameczanina! Jedynie Kakarotto bardziej go irytował!

- Dobra, to pokażcie mi ten cały taniec - wycedził nieprzyjemnym tonem.

Lodowy kontynent, okolice statku Friezy

Broly cały czas stał nieruchomo. Co to jest za moc, którą czuję? Nigdy w życiu nie poczuł niczego podobnego! Ta moc wręcz wyrywa się z jego ciała! Mógł to nawet wywnioskować ze swojego wyglądu. Nie dość, że mocno przybrał na masie mięśniowej, to jeszcze w niektórych częściach jego ciała krew wytryskała z żył! Na przykład na klatce piersiowej! Mięśnie prawe były oddzielone od mięśni lewych wąską, acz widoczną stróżką krwi! Sayianin zrobił kilka kroków w swojej nowej postaci. Mimo takiej olbrzymiej masy, czuł się lekki jak piórko. Wszystko, co wydarzyło się w ostatnim czasie, zaczęło do niego wracać. Walka z księciem i tym drugim Sayianinem, krzyk Friezy, śmierć ojca. Śmierć ojca! Broly nie umiał już teraz nad sobą panować. Jego ojciec nie żyje? Jak? Jak to mogło się stać? Sayianin tracił już zupełnie zdrowy rozsądek. Nienawidził tej planety! Nienawidził wszystkich! Friezy, Vegety, tamtego Sayianina! Zabili mu ojca! A on zabije ich! I obróci tą planetę w pył! Złość w nim buzowała. Spojrzał w kierunku Friezy. Był to jednak jedynie rzut oka, ponieważ chwilę później Changeling ginął pod naporem ciosów przeciwnika. W podbramkowej sytuacji Frieza zdecydował się na ostateczność. Transformował się w Złotego Freezera. Jednak i to mu nic nie dało. Broly był po prostu zbyt potężny! Jego moc sięgała daleko za jego wyobrażenia!

Dragon Ball AS 1: Saga AureliusaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz