Rozdział 25: Szaleńczy Umysł

30 6 2
                                    

Pan rechotała wesoło. Była jeszcze zbyt mała, by zrozumieć zaistniałą sytuację. Aurelius trzymał ją na rękach niczym maskotkę. A ona, spokojna, wtuliła się w jego rękę. Był cichy. I tajemniczy. Tym razem nie użył błyskawicznej teleportacji. Miejsce, do którego się udali, było... Zbyt oddalone. Nawet jak na jego możliwości. Westchnął. Jego myśli dla wielu były zagadką. Tym bardziej więc nie planował ich zdradzać. Gdy dotarli, postawił małą na ziemi, wyciągając zza czarnej szaty białą grzechotkę, którą jej podał. Dwa tygodnie. Miał nadzieję, że go nie zignorują. Nie zwykł nikogo ostrzegać, jednak ta sytuacja była tego warta. Nigdy nie spotkał bowiem kogoś równie potężnego... Jak ci Sayianie. Jeśli tylko włożą nieco sił i starań w pojedynek z nim, zapowiada się doprawdy... Pasjonująco. Co z tego, że później i tak wszystkich ich zniszczy? Liczy się ekscytacja... I zemsta. Beerus. Ten paskudny pseudobóg! Ten, przez którego butność i arogancję jego świat przestał istnieć! Dawniej... Dawniej był szczęśliwy. Zadowolony. Jego Wszechświat był czymś, co sprawiało mu radość. A ten paskudny dachowiec... Odebrał mu to. Pozbawił go tego. Od tamtej chwili nie napotkał na swej drodze nowego celu. Sensu. Jedynym, co mu świtało, była zemsta. A po zemście... To było już jego słodką tajemnicą. Przeczesał swe fioletowe włosy, po czym nakrył głowę kapturem. Tak lepiej. W cieniu. W prawej dłoni ułożył małą, ciemną kulkę energii. Następnie podał ją Pan. Dziewczynka energicznie wyrzuciła poprzednią zabawkę i zajęła się drugą.

Ach. Kiedyś uwielbiał dzieci. Uwielbiał oglądać, jak się bawią, biegają, cieszą... Dziś natomiast wszystko wzbudzało w nim jedynie gorycz. I pogardę. Wymagano od niego, by był wzorem. By przewodził ludzią, a jednocześnie nie dażył ich zażyłością i przywiązaniem. Jak widać, nie zdał tego testu. Pokochał ich. Szczerą, platoniczną miłością. Całą rasę. Byli jednocześnie najgorszym i najdoskonalszym tworem we Wszechświecie. A jednak uznano ich za zbędnych...

Wnet przypomniał sobie, jaki był tam kochany. Uwielbiany. On. Jako ten, który trzymał na wodzy nerwy Boga Zniszczenia. Wszystko powstawało. Nic nie znikało. Zakłócało to pracę Wszechświata. Lecz wyglądało przecudnie...

Póki ktoś tego nie zniszczył...

A on został uznany za niekompetentnego i odsunięty od ludzi.

Jednak nie poddał się tak łatwo. Uciekł. Porzucił anielski świat na rzecz tego paskudnego padołu. Na którym wreszcie robi to, czego od niego oczekiwano...

Oczyszcza go...

A gdy zniszczy już wszystko i wszystkich...

Zbuduję nowy, lepszy świat. Na gruzach starego. Sam będzie nad nim panował. I nikt mu go nie zniszczy. Nikt! Najpierw to on zniszczy wszystkich, którzy tego spróbują!

Westchnął. To wszystko wydawało mu się takie bliskie, realne... A czeka go jeszcze długa przeprawa, nim uda mu się osiągnąć ten cel. Jednak wiedział jedno. Nikt go przed tym nie powstrzyma. A tym bardziej jacyś Sayianie! Pospolici barbarzyńcy! W jego świecie nie będzie miejsca dla takich, jak oni. Nigdy!

Odetchnął gwałtownie i zacisnął pięść. Jego moc była doskonała, forma też, jednak coś nie dawało mu spokoju. Nadzieja. Ta ich głupia nadzieja! Wiedział doskonale, ile może zdziałać. Miał jednak nadzieję, że tym razem... Nadzieja umrze razem z nimi. Zakopana głęboko w tabunach historii. I zaginie.

Nadzieja była zbędna. Mydliła ludzią oczy. Dzięki niej myśleli, że mogą więcej. A nie mogli. Była jedynie głupią plotką. Kpiną. Wulgarnym poniżeniem jego anielskiego majestatu. Nikt nie miał z nim w tym świecie szans. Nikt! Jego forma była esencją ideału! Połączeniem dwóch najpotężniejszych, jakie znano! Ultrainstynktu i Ultra Ego! Nikt nie mógł się z nią równać. Po prostu nikt!

Stanął jak wryty. Dziewczynka... Dziewczynka beztrosko bawiła się zabawką, jaką jej ofiarował! Ale jakim cudem? Ta zabawka miała ją zepsuć! Złamać! To był mrok w czystej postaci! Jak ona mogła to gryźć i zachowywać się normalnie?

Zdrętwiał. Rozprostował anielskie kości i zasiadł przed małą. Wyglądała na zadowoloną z zabawy. Musiał wymyśleć, jak zepsuć jej ten dobry humor. Była w więzieniu. A nie na placu zabaw! Miała się bać! Płakać! Poczuć to, co on czuł przez te wszystkie kata! Smutek! Strach. Złość. Przygnębienie...

Natomiast ona się bawiła.

Prychnął bezdźwięcznie. Dawniej był aniołem, lecz teraz bliżej mu było do diabła. Choć... Może nie? Wcale nie uważał się za złego. Ba! Wręcz przeciwnie! Wierzył w to, że jest złem koniecznym!

Dziewczyna bawiła się dalej, co zaczynało przyprawiać go o fobię. Rozejrzał się po pustym wymiarze. Wokół panowała jedynie ciemność. Podobnie zresztą jak w jego głowie. Jego myśli, w ciągu jednej chwili... Wyparowały. Odczuwał pustkę. Nie cierpiał takiego uczucia. Przypominało mu ono o zniszczeniu Wszechświata, który zdążył nazwać swym domem. Jedynym, jaki miał.

Król Wszechrzeczy przez wielu uważany jest za dziecko o olbrzymiej mocy, jednak tylko on znał jego prawdziwą twarz. Twarz bestii. Potwora. Który, ot dla kaprysu, niszczył całe Wszechświaty. Ktoś taki jak on nie powinien rządzić. Był nieodpowiedzialny. Gdy na niego patrzył, Aurelius czuł nieodpartą powinność. To on powinien władać tym wszystkim. Jako jedyny widział bowiem wszystko takim, jakim jest. A nie liczbami! Statystykami! Kaprysami! Humorami! Jako jedyny był odpowiedzialny. I nie zamierzał się poddawać w swym celu. Władca Wszechrzeczy niedługo będzie zmuszony mu ustąpić. Jemu. Jedynemu prawdziwemu Królowi Wszystkiego! Jemu będzie wtedy wszystko podlegać! Wszystko!

Ponownie zerknął na dziewczynę.

A ta dalej się cieszyła...

Jego serce napełniała przez to irytacja. Ba! Nawet wściekłość! Chwycił więc kulę i szybkim ruchem ją zdezintegrował. Dziecko zaczęło rzewnie szlochać. Westchnął. Wreszcie jakiś pozytyw. Z twarzy dziewczyny zniknął uśmiech. I dobrze. Nie miała do niego prawa. Należało ono bowiem wyłącznie do nowego świata! A nie starego!

Wpadł jednak na jeszcze genialniejszy pomysł. Wyczarował misia. Zwykłego, pluszowego misia. Następnie podał go jej. Odruchowo zaprzestała płakać. Rozpromieniła się. Przewrócił oczami. Nie do końca o to mu chodziło, ale niech będzie.

- Lubisz misie, co? - spytał, głaskając ją po głowie.

Po tych słowach dziewczynka zauważyła, jak postać nieznajomego powoli, zanika, a zamiast niego pojawiło się coś innego. Straszniejszego. Wokół niej pojawiły się bowiem... Misie. Mnóstwo misiów. Jednak nie były one zwykłe. Ani tym bardziej przyjazne. Szły na nią powoli, z wysuniętymi kłami i szponami oraz przekrwionymi, wielkimi ślepiami. Zaczęła ryczeć. Drzeć się jak bóbr. I tak bez wytchnienia. Przez kolejne dwa tygodnie... A Aurelius? Aurelius tego czasu nie zmarnował. Patrzył na nią. Patrzył i napawał jej cierpieniem. Ach! Jak to cudownie wyglądało! Tak to właśnie sobie wyobrażał! Upadek starego świata! W szlochu!

Dragon Ball AS 1: Saga AureliusaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz