Rozdział 42: Szpital

40 5 0
                                    

Gohan ocknął się ledwo żywy. Nad sobą ujrzał biel. Nieskazitelnie czystą biel. Minęło kilka chwil, nim dostrzegł w niej coś jeszcze. Sprzęt medyczny. Całą masę sprzętu. Podniósł się. Obok niego na pozostałych łóżkach leżała reszta Sayian. Byli tylko poobijani i posiniaczeni. Spojrzał na nich. Żyli. Choć tyle. Spróbował wstać. Zauważył jednak, że do ramienia ma podpiętą kroplówkę. Usiadł.

- Tata! - odezwała się do niego mała, ciemna postać.

Gdy wyszła zza drzwi, rozpoznał w niej Pan. Całą i zdrową!

- Pan! - westchnął, czule obejmując córkę.

Do oddziału weszła także Videl. Usiadła obok nich i spokojnie się im przypatrywała.

- Dziękuję, Gohan - wyszeptała mu do ucha, po czym objęła go mocno.

Trwali tak w uścisku, póki nie przerwał im znajomy głos...

- Weźcie już... Mdli mnie - odezwał się Trunks, podnosząc się z poduszki.

Miał kołnierz stabilizacyjny na szyi oraz prawą rękę w gipsie. Poza tym wyglądał w porządku. Obok niego siedział Goten, również przytomny. Miał obie nogi w bandażach.

- Wreszcie się obudziliście... - prychnął pod nosem Vegeta, unosząc się z łóżka.

Również nosił kołnierz. Dodatkowo jego twarz zdobiły liczne szwy i plastry.

- A więc jednak nam się udało... - odetchnął fioletowowłosy. - Daliśmy radę... Daliśmy radę wygrać.

- Poniekąd - odparł mu spokojnie Gohan. - Ledwo nam się to udało...

- Zawsze mogło być gorzej - parsknął Bardock, stojąc w drzwiach. Na jego ciele nie widać było żadnych zranień ani kontuzji.

- Tak szybko wydobrzałeś? - zdziwił się książę Sayian.

- Powiedzmy, że mi się upiekło - odrzekł ojciec Goku, patrząc na Vegete spode łba. - Wiecie może, co z Kakarotem?

- Nadal nic - westchnął spokojnie Goten, patrząc na łóżko ojca. - Dalej śpi...

Po tych słowach podszedł do pełnego nakrycia i nieco uchylił kołdrę. W środku... Nie zastali Goku.

Korytarz w Szpitalu Prywatnym Capsule Corporation

Stary Son powolnym, kulawym tempem przeczłapywał przez korytarz. Po drodze zrzucił z siebie gips. Przecież nie było z nim aż tak źle! Dawał radę chodzić, więc i da radę ćwiczyć! Spojrzał na siebie. Jego ciało pokrywały bruzdy i siniaki. Jednak nic sobie z tego nie robił. Nie mógł zaniedabać treningów. Bulma przesadzała. Ten cały odpoczynek wcale nie był mu potrzebny! Da sobie radę w takim stanie, w jakim jest...

Upadł z łoskotem na stalową podłogę. Wstał powoli. Na prawym policzku uformował mu się czerwony ślad. W sumie... Dobre to, że nie stracił uzębienia. Kolejny siniak w kolekcji nic mu przecież nie zrobi...

Przytrzymał się barierki i wstał na równe nogi. Czuł, że musi zaczerpnąć świeżego powietrza...

Jeden z oddziałów szpitalnych

- Jak to go nie ma? - warknęła wściekła Caulifla.

Miała bandaż na lewym ramieniu i stabilizator na nadgarstku. Była zła. Ba! Wściekła! Goku... W takim stanie sam stanowi dla siebie zagrożenie! Nie chciała, by coś mu się stało!

Wyrwała prawą rękę z uścisku dłoni Cabby. Nie przepadała za nim. I nie traktowała go z szacunkiem. Zresztą jak wszystkich innych. Otworzyła drzwi oddziału. Wyszła na korytarz.

Na zewnątrz było wyraźnie chłodniej. Hol był najpewniej nieogrzewany. Rozejrzała się dookoła. Skierowała się na lewo. Tak, jak podpowiadał jej instynkt.

Nikt jej nie zatrzymywał. Ani za nią nie szedł. Woleli zamiast tego pomyśleć, gdzie Son mógł się znajdować. Ona się nie zastanawiała. Tylko działała.

Przyśpieszyła kroku. Gdzie on był, do cholery? Nigdzie nie mogła go wypatrzeć. Rozglądała się uważnie. Dalej nic. Zaklnęła dosadnie. Niemożliwe... To niemożliwe, by się myliła! Nie ona! Skręciła w boczną alejkę. Może tam... Może to właśnie tam podążył? Pozostawała w skupieniu. Czas działał na jej niekorzyść. Z każdą chwilą wypatrzenie go stawało się coraz mniej realne...

Udało jej się.

Dostrzegła go tuż przed windą na wprost. Podpierał się o barierkę. Ledwo szedł. Chwyciła go za ramię.

- Caulifla? - wychrypiał przez rozdzierający ból z nutą zaskoczenia w głosie.

- Masz w tej chwili wracać! - warknęła na niego.

- Ale Caulifla, naprawdę nic mi...

- Bez dyskusji! - przerwała mu stanowczo.

Usłuchał. Zwrócił się w przeciwną stronę i poszedł, wsparty o nią i barierkę. Szczerze mówiąc... Dopiero teraz do niego dotarło, jaki ból tak naprawdę odczuwał. To uczucie... Było nie do zniesienia. Czuł, jakby wszystkie jego mięśnie były skurczone i połamane zarazem. Poza tym bolał go brzuch. Był głodny. I to bardzo. A niestety dobrze pamiętał, jakim jedzeniem został tu ostatnio uraczony...

Gdy weszli do pokoju, wszystkie oczy zwróciły się na nich.

- Tato! - zawołał Gohan wstając, mimo gorączkowego sprzeciwu swej żony i córki. - Czemu uciekłeś? Przecież mogłeś...

- Spokojnie! - odparł Goku bezpardonowo. - Nie jest ze mną wcale tak źle...

- Popatrz w lustro, Kakarot - prychnął Vegeta pod nosem. - Wyglądasz, jakby przejechała po tobie planeta! Odpocznij. Chyba, że wolisz szybciej skończyć. Ułatwisz mi zadanie...

- Nigdy! - odpowiedział rzwawo stary Sayianin, pokasłując. Ułożył się na swym łóżku, po czym zasnął. Wreszcie poczuł ulgę w bólu. Długo wyczekiwaną ulgę...

Jeden z pokoi

Bulma spokojnie zasiadła na fotelu. Specjalnie kazała zbudować dla siebie ten gabinet. Ten szpital był w końcu jej własnością... Musiało być tu coś, w czym mogłaby spędzać czas. Wyjęła mały pakunek z kieszeni. Papierosy. Niby obiecała sobie, że rzuci je po odnalezieniu Trunksa, lecz... Pokusa była zbyt duża. Zapaliła jednego. Później drugiego. Niby co jej zagrażało z powodu złamania obietnicy? Kara boska? Przecież miała dobre relację z bogami!

Siedziała tak z petem w ustach przez kilka kolejnych chwil. Odpoczywała. Ostatni czas... Był dla niej niezwykle nerwowy. Musiała od tego wszystkiego odpocząć. Jej syn był bezpieczny. To się liczyło. Nieco później jednak... Coś przerwało jej rozmyślania.

- Co to... - powiedział Bardock, uchylając drzwi.

W wolnym czasie zwiedzał szpital. Jednak na ten pokój... Natknął się pierwszy raz.

- Precz! - warknęła niemiło.

Sayianina zdziwiła jej obecność. Jednak... Nie speszył się.

- Biedny Vegeta... - westchnął, powoli zamykając za sobą drzwi.

- Czekaj, czekaj... Stój! Nie wychodź! - krzyczała w jego stronę. - Czemu niby mój mąż ma być biedny?

- Naprawdę nie załapałaś aluzji? - zadrwił.

- Ty... Precz mi stąd! - warknęła, po czym, gdy wreszcie wyszedł, dodała. - Darmozjad... A mógł zczełznąć w swoim czasie...



Dragon Ball AS 1: Saga AureliusaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz