Gdy dotarli do ławki schowanej pod starym drzewem, Harry odetchnął z ulgą. Usiedli wygodnie, z tacą między ich udami, i ciszą, która była błogosławieństwem. Obaj się uśmiechali, trwając w czymś komfortowym, czego nie chcieli przerywać słowami. To było dziwne dla obojga czuć się tak bezpiecznie w towarzystwie kogoś, kogo znali ledwie tydzień. Co prawda pisali do siebie cały weekend, ale to przecież nie nadrobi ich całego życia. A mimo tego Louis wiedział, że chciałby podzielić się z Harrym swoimi sekretami, by później być bezpieczną przystanią dla jego tajemnic. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby obaj nie czuli nieznanego trzepotania w sercu.
- Nie przepadasz za tłumami, prawda? – zanucił Louis, sięgając po swojego burgera. Nie chciał namawiać chłopaka, by zjadł z nim choćby kilka frytek czy odrobinę sałatki, ale w głębi duszy chciał, by ten je po prostu sobie zagarnął i nic mu nie zostawił. W szczególności, że widział, jak wiele siły Harry wkłada w to, by powstrzymać się od jedzenia, zamiast tego bawiąc się w dłoniach butelką soku. – Wydaje się, że wszyscy cię lubią. To zaskakujące, że chcesz spędzać tyle czasu w moim towarzystwie – zaśmiał się gładko, szturchając go łokciem.
- To nie tak, że mnie lubią – wywrócił oczami, posyłając chłopakowi delikatny uśmiech. – Po prostu nie nie-lubią? Czy to ma sens?
- Tak – parsknął, sięgając po frytkę. – Jeśli chcesz, możemy tu spędzać przerwy obiadowe. Zawsze miło odpocząć od Taylor i jej koleżanek.
- Nie przepadasz za nią, hm? – mruknął, powstrzymując naprawdę szeroki uśmiech.
- Jest dość... specyficzna? – odparł, drapiąc się nerwowo po karku. Prawda była taka, że czuł dziwne ukłucie zazdrości, gdy dziewczyna przytulała się do Harrego każdego poranka, a później proponowała wyjście na kawę czy zakupy, choć on zawsze jej odmawiał. A Louis po prostu chciał być na jej miejscu, gdy Taylor owijała swoje ramiona wokół talii młodszego chłopaka.
- Tak, to prawda – zachichotał, upijając łyk soku. Jego brzuch zaburczał głośno, przez co na jego policzki wstąpił palący rumieniec, ale na jego szczęście Louis nic nie zauważył. Albo, co bardziej prawdopodobne, zauważył i zwyczajnie nic nie powiedział. Harry naprawdę go uwielbiał.
- I zdecydowanie mnie nie lubi – dodał, gestykulując wolną dłonią. – Myślę, że nie jestem aż tak nieodpowiedni, by być twoim przyjacielem. Czy ona boi się, że od teraz to ze mną będziesz chodził na zakupy?
- Na pewno – Harry zaśmiał się głośno i szczerze, a Louis był w siódmym niebie, słysząc to tak blisko swojego ucha. Czuł, że ich więź się zacieśnia, a troska, jaką chciałby darzyć zielonookiego, wzrasta z każdą godziną. Znali się tydzień i to Tomlinson był nowy w szkole i mieście, a mimo wszystko czuł się odpowiedzialny za Harrego i jego delikatną osobowość.
- To dobrze, jestem naprawdę dobrą konkurencją – uniósł wysoko brodę, wciąż słysząc śmiech Harrego obok.
- Taylor nie ma z tobą szans, to tylko koleżanka – odparł, gdy jego śmiech trochę opadł, a z policzka starł łzę rozbawienia. – Kiedyś myślałem, że możemy się przyjaźnić, ale ona zdecydowanie do mnie nie pasuje. Jest miła, to fakt, ale... sam rozumiesz, to nie jest to.
- Tak, skądś to znam – pokiwał głową, wpatrując się w dłonie Harrego, które nerwowo bawiły się korkiem od butelki. Zastanawiał się, czy ten chłopak kiedyś się przed nim otworzy i powie mu, co prawdziwie go trapi. Bo choć Louis nigdy nie był dobry w odczytywaniu uczuć i pocieszaniu, dla Harrego zrobiłby wiele. Cóż, dla niego zrobiłby wszystko, a to stało się naprawdę zbyt szybko.
- Z tobą jest całkiem inaczej – dodał nieśmiało, nie spoglądając nawet w stronę Louisa. Co było cholernym błędem, bo nie mógł przez to dostrzec jego wielkiego, przepełnionego szczerością i radością uśmiechu. – Po prostu czuję, że mogę ci zaufać? Nie tylko dlatego, że nie jesteś plotkarą, której usta nigdy się nie zamykają. To tak, jakbym wiedział, że mnie zrozumiesz? – mówił niepewnie i cicho, na co Louis jedynie owinął palce wokół jego nadgarstka i cierpliwie czekał. – To pewnie głupie, ale po prostu boję się, że inni mnie nie zaakceptują...
- To nie jest głupie, Harry – powiedział delikatnie, zataczając kciukiem kółka na skórze chłopaka. – Wiesz, naprawdę dziękuję, że mi to mówisz. I kurewsko się cieszę, że mi ufasz – uśmiechnął się, gdy Styles podniósł na niego wzrok, a ich spojrzenia się skrzyżowały. – Nie martw się tym, co myślą inni, jasne? Najważniejsze jest to, byś czuł się dobrze sam ze sobą. Reszta niech wypierdala, jeśli coś im się nie podoba.
- Dobrze – zachichotał, kiwając delikatnie głową.
- Na pewno?
- Na pewno – powtórzył, a jego uśmiech sięgnął oczu, ukazując w jego policzkach dołeczki.
- W porządku, zatem pamiętaj, że nasza dwójka zawsze będzie dla ciebie bezpiecznym miejscem – powiedział z uśmiechem i szczerością, która mieszała się z troską na jego języku.
- Dziękuję – Harry znów skinął i spuścił głowę, wlepiając zagubione spojrzenie w swoje buty. Był nieco przytłoczony tymi pozytywnymi uczuciami, które nagle ciężko opadły na jego barki. Podobało mu się to uczucie i chciał się go uczepić, wbijając w nie paznokcie tak mocno, by nikomu nie udało się go od niego oderwać.
- Każdy potrzebuje przyjaciela – wzruszył ramionami, wciąż gładząc palcem nadgarstek chłopaka. – Dlatego ja potrzebuję ciebie, a ty mnie, tak? Na pewno czytałeś „Małego Księcia".
- Więc chcesz powiedzieć, że jesteśmy jak Lis i chłopiec? – znów na niego spojrzał. Jego oczy błyszczały, i choć był prawie dorosłym facetem, wewnętrzne dziecko piszczało w nim naprawdę głośno.
- Tak! Tak, czemu nie? – zaśmiał się miękko, kiwając głową tak gwałtownie, że Harry zastanawiał się, czy nie naciągał sobie mięśni szyi. – Nie uważasz, że to słodkie? To naprawdę jedna z moich ulubionych książek.
- Nie wiedziałem, że jesteś tym typem – poruszył brwiami, zdobywając ciche parsknięcie śmiechu ze strony Louisa. – I tak, też uważam, że to słodkie.
- Więc? – mruknął nabijając na widelec odrobinę swojej sałatki, by podsunąć ją pod sam nos Harrego. – Uczcimy to wieczerzą? – zanucił. Nie chciał go do niczego namawiać, ale wielki kamień spadłby z jego serca, gdyby chłopak zgodził się na kilka liści sałaty i kawałków kurczaka z jego sałatki.
- Dzielenie się jest troską, prawda? – odparł, i choć jego głos delikatnie zadrżał, a on nie był pewny, czy powinien coś jeść w towarzystwie Louisa, otworzył lekko usta i zjadł swoją niewielką porcję.
- Dokładnie – przytaknął, szczerząc się jak wariat na widok tego, jak Harry przeżuwał. To powinno być dziwne, ale nie było. – Więc zjemy ją razem, w porządku? Wygląda na to, że ci smakuje – zachichotał, dźgając policzek chłopaka.
- Tak... Dziękuję, że to dla mnie robisz – powiedział, bo będąc szczerym, był cholernie zaskoczony i wniebowzięty każdą chwilą, jaką spędzał w towarzystwie starszego chłopaka. Wciąż był przerażony, że będzie musiał z nim jeść, a Louis będzie widział, jak w jego ustach znikają kolejne, wielkie widelce sałatki, jednak ten niepokój zastępowało ciepło w jego piersi. Coś, co kazało mu się czuć bezpiecznie i pozwalało, by całkiem obnażył się przed swoim przyjacielem. Bo choć sam Harry nigdy nie uważał, że ma problem z jedzeniem – może czasem, ale nie chciał o tym myśleć – biorąc swoje obawy za coś normalnego, teraz zaczynał rozumieć, że to nie było zdrowe. Wciąż nie pojmował tego w pełni, ale chciał, by Louis mu pomógł.
- Co robię? – zapytał skupiony, nabijając na widelec niewielki kawałek pomidora, w duchu licząc na to, że Harry je lubi.
- Jesteś – wyszeptał, wodząc wzrokiem za poruszającą się w jego kierunku dłonią Louisa. – Po prostu jesteś.
CZYTASZ
Your prize || Larry Stylinson
FanfictionLudzie mówią, że miłość przychodzi nagle i niespodziewanie. Podobno uderza jak grom z jasnego nieba, kiedy nikt się jej nie spodziewa. Lubi wtargnąć w czyjeś życie i porządnie w nim namieszać, zanim zdecyduje się zostać lub odejść. Czasem rani, a c...