6. lody

547 60 71
                                    

Wrzesień minął im naprawdę szybko, gdy razem spędzali całe dnie w szkole, a popołudniami rozmawiali przez telefon albo do siebie pisali. Mówili na każdy temat, który był lekki i nie sprowadzał się do jedzenia, co Harremu wciąż sprawiało wiele dyskomfortu, a Louis po prostu to szanował. Nie mieli przed sobą zbyt wielu tajemnic, naprawdę. Woleli tego unikać, a mówienie sobie rzeczy wprost stało się banalnie łatwe.

Jednak Harry wciąż nie mówił nic o swoim nocnym objadaniu się i wymiotowaniu, a Louis nie pytał, nie chcąc zaburzać strefy komfortu chłopaka.

Wciąż dzielili ze sobą jedno ciastko podczas lunchu lub o poranku, gdy szatyn wyraźnie słyszał burczenie w brzuchu przyjaciela. Nie raz namawiał go na zjedzenie z nim obiadu w szkolnej stołówce, jednak Harry nadal za tym nie przepadał. Głupio mu było odmówić, jednak nie potrafił w pełni cieszyć się z kilku frytek czy ćwiartki hamburgera. Później czuł do siebie ogromną niechęć, a wyrzuty sumienia zalewały go całego, nawet jeśli w jego sercu wciąż tliło się to miłe uczucie bycia zadbanym i docenionym.

Dziś jednak był czwartek, a Harry siedział w domu całkiem sam. Kręcił się niespokojnie w pokoju, nerwowo przebierając nogami i wpatrując się w wiszący na ścianie zegar. Bardzo chciał, żeby ktoś do niego zadzwonił lub jego mama wróciła już z pracy, ponieważ wiedział, że to jedyna szansa, by przerwać ciąg jego myśli.

Telefon jednak milczał, a Anne miała wrócić do domu dopiero za dwie godziny, więc Harry pobiegł do kuchni i z uczuciem bólu w klatce piersiowej, zaczął przygotowywać sobie naprawdę dużo jedzenia. Nawet nie patrzył, co kładł na talerz. Zwyczajnie chciał, by był pełny, a on mógł najeść się na wsze czasy, czując choćby chwilową ulgę.

Swój rozszalały oddech uspokoił dopiero w pokoju, gdy w jego ustach znalazł się pierwszy kawałek ciasta. Harry jadł naprawdę szybko, prawie nie przeżuwając jedzenia, jedynie wpychając je sobie do ust. I on naprawdę czekał, aż przyjdzie upragnione poczucie spełnienia, a uśmiech sam szarpnie jego wargami, gdy opadnie najedzony na łóżko.

Tak się jednak nie stało, zamiast czego po jego policzkach popłynęły łzy. Zaczął się wręcz krztusić powietrzem i jedzeniem, które wciąż w siebie wpychał, chcąc, by talerz przed nim był całkowicie pusty; przecież nie mógł zostawić tam nawet jednego okruszka. Wpadł jednak w histerię, gdy jego telefon zawibrował na podłodze, a na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie Louisa.

Wciąż płakał i jadł, a to był naprawdę tragiczny obrazek.

***

- Może pójdziemy na spacer, hm? – zapytał szatyn, otwierając przyjacielowi drzwi. Właśnie wychodzili ze szkoły. Wolno i z uśmiechami na twarzach, choć ten Harrego był nieco udawany, gdy w pamięci pojawiał mu się obraz samego siebie, z głową zwieszoną nad toaletą, włosami przyklejonymi do jego czoła i łzami spływającymi z czubka jego nosa. – Mam wielką ochotę na lody, co ty na to? – uśmiechnął się, a Styles zamarł.

- Nie uważasz, że jest za zimno, by jeść lody? – zapytał, garbiąc się nieznacznie i pozwalając swoim barkom opaść. Naprawdę nie chciał już dzisiaj myśleć o jedzeniu, ale miał ogromny problem, by odmówić Louisowi. Nie chciał go też zostawiać, a bał się, że jeśli nie zgodzi się na ten pomysł, chłopak pójdzie bez niego.

Ponieważ Harry miał więcej niż jedną obawę. Jego lęk przed jedzeniem, który nadrabiał obżeraniem się i wymiotowaniem pod osłoną nocy, to była jedna sprawa. Drugą było to, że Styles był cholernie niepewny swojego wyglądu. Niby podobał się sobie w lustrze, podziwiając swoje niewielkie mięśnie, które wypracował robiąc pompki i przysiady. Lubił swoją twarz, duże oczy, dołeczki w policzkach i usta, które często smarował smakowymi balsamami, ponieważ kochał ich zapach. Jednak wciąż nie wiedział, czy podoba się innym. Bał się przytyć, omijał kalorie, a na wadze stawał każdego poranka, płacząc, jeśli liczby wzrosły nawet minimalnie. Chciał się podobać, może nie całemu światu, ale tym najbliższym. Chciał dostawać komplementy, czuć się docenionym i pięknym.

Dlatego lubił siebie tylko czasami. Jego ciało było ładne, ale jedynie przez kilka chwil. Szczególnie wtedy, gdy myślał.

Czy, mówiąc czysto hipotetycznie, Louis mógłby kiedyś powiedzieć, że Harry jest atrakcyjny? Albo czy mógłby dotknąć jego ciała i stwierdzić, że mu się podoba? Mógłby pokazać, że chciałby je widzieć, dotykać, całować i...

- Tu wcale nie chodzi o lody, prawda? – zapytał cicho, idąc ramię w ramię z Harrym. Nie wiedział, czy ten ufa mu na tyle, by w końcu o tym porozmawiać, ale Louis chciał spróbować. Już poprzedniego wieczora, gdy chłopak oddzwonił do niego brzmiąc na zapłakanego i cholernie zmęczonego, Tomlinson postanowił, że poruszy ten temat. Jeśli ma mu pomóc, poprawnie o niego zadbać, musi wiedzieć, jak sprawa ma się – o ironio – od kuchni.

- Um... nie – szepnął, spuszczając wzrok. – Nie do końca.

- Chcesz o tym porozmawiać? – powiedział delikatnie, prowadząc ich po parku, gdzie byli prawie sami. Szli wolno, ocierając o siebie swoje ramiona, czasem na siebie zerkając. – Wiesz, że nikomu nie powiem. To zostanie między nami, Harry, ale i tak nie chcę cię do niczego zmuszać, w porządku? Jeśli potrzebujesz czasu, to ja poczekam.

- Chciałbym ci powiedzieć – westchnął ciężko, przełykając gulę w gardle. Jego brzuch znów się zacisnął tak boleśnie, że Harry miał ochotę skulić się i rozpłakać. – Chodzi o to, że... po prostu nie wiem, od czego zacząć... Ja...

- Czy chodzi o jedzenie? – zapytał cicho, kładąc rękę na ramieniu chłopaka. Wtedy Harry pękł i rozpłakał się, kiwając nerwowo głową. – Hej, kochany, spokojnie – mruknął, owijając ramiona wokół drżącego ciała. – No już, spokojnie. Jestem tu z tobą, tak? Nie musisz nic mówić, skarbie.

- J-ja sam tego nie rozumiem – wykrztusił, wciskając twarz w ciepłą pierś Louisa. To było naprawdę dobre miejsce. Chciałby tam zostać, jeśliby mógł. – Mam z nim jakiś problem, ale... Po prostu nie umiem jeść, Louis. Brzydzę się sobą, gdy muszę to zrobić.

- I tak jest zawsze? – szepnął, nie przestając poruszać dłonią na plecach chłopaka. – Zawsze czujesz się źle?

- Nie – pokręcił głową, wciąż zaciskając palce na ubraniu szatyna, jakby był jego ostatnią deską ratunku. – Gdy... uh, gdy jem z tobą, zapominam o tym, jakie to złe. To jak... jakbym wiedział, że nie powiesz mi, że to niewłaściwe.

- Oh, kochany – westchnął, bujając nimi na boki, by Harry przestał głośno płakać i poczuł trochę ulgi. – Możesz zawsze mi mówić, gdy poczujesz się z tym gorzej, jasne? Chcę ci z tym pomóc.

- Naprawdę? – sapnął, podnosząc zaczerwienioną twarz, by spojrzeć na przepełnione troską oczy Louisa.

- Oczywiście, że tak – uśmiechnął się, przeczesując palcami zmierzwioną wiatrem grzywkę, która opadała przy wilgotnych policzkach zielonookiego. – Wymyślę coś, by się z tym uporać. Nauczymy się, jak to przezwyciężyć, w porządku? Musisz tylko chcieć mojej pomocy, Harry.

- Dziękuję – załkał, owijając ciaśniej ramiona w talii Louisa. – I naprawdę chcę, żebyś mi pomógł... Nie wiem, czy będę umiał zawsze powiedzieć ci, co czuję, ale... proszę, nie zostawiaj mnie z tym...

- Nie zostawię, skarbie. Co ci przyszło do głowy? – zapytał z uśmiechem, przytulając policzek do czubka głowy Harrego. – Damy sobie z tym radę. Dziękuję, że mi to powiedziałeś, to wiele dla mnie znaczy.

- Dziękuję, że wciąż tu jesteś – wymamrotał, delikatnie uśmiechając się naprzeciw piersi starszego chłopaka. – Um... moglibyśmy spróbować zjeść te lody? Nie wiem, czy mi się uda, ale skoro już wszystko wiesz, to... Chciałbym spróbować, Louis.

- Jestem z ciebie cholernie dumny, Harry!

I nawet jeśli brunet zjadł naprawdę niewiele, po prostu oddając Louisowi połowę swojej porcji, to i tak był szczęśliwy. W końcu miał kogoś, kto chciał wiedzieć, jak on się czuje. Kogoś, kto próbował o niego zadbać.

Ktoś, kto chciał to wszystko wiedzieć i to wszystko czuć, i z tym wszystkim pomóc, a to jeszcze nigdy w życiu nie spotkało Harrego.

Your prize || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz