10. wieczór

464 50 71
                                    

Harry klęknął nad toaletą, gdy ze snu wyrwało go uczucie ścisku w żołądku i goryczy w gardle.

Był środek dnia, za oknem niedzielne słońce oblewało ulice, a wszyscy byli uśmiechnięci i zadowoleni, że listopad przyniósł im tak piękne chwile. Harry też chciałby się nimi cieszyć, idąc z Louisem po parku lub odwiedzając jego siostry, by razem biegać na placu zabaw. Chciałby obudzić się wypoczęty, pełen pozytywnej energii, którą mógł spożytkować na tak wiele sposobów.

W ramach tego obudził się nagle, gwałtownie wyskakując z wilgotnej od potu pościeli, by za chwilę pognać do łazienki. Chciało mu się wymiotować, choć odpuścił sobie kolację i obiad poprzedniego dnia, zwyczajnie nie mając żadnej motywacji. Do śniadania nakłonił go Louis, wpadając do jego domu jak burza i wręczając jemu oraz Anne rogaliki, które upiekła jego mama. Wypił z nimi kawę, pocałował czoło Harrego i wybiegł, mówiąc coś o urodzinach cioci, na których musiał się pojawić.

Wypluwając gorzką ślinę z ust, Styles zastanawiał się, czy jego życie będzie kiedyś normalne. Czy będzie tydzień, w którym jego żołądek się nie przeciwstawi i nie zmusi go do bolesnych wymiotów, które musiał prowokować, wkładając dwa palce w dół swojego gardła. Bolało go to dwa razy bardziej, gdy przypominał sobie o Louisie i jego wielkim zaangażowaniu. Bo Harry chciał, by przyjaciel był z niego dumny, pocałował jego czoło i policzek, mówiąc też, że jest piękny. Kochał te małe rzeczy i chciał, by pewnego dnia nie były tylko jego nagrodami. Chciałby mieć je zawsze na wyciągnięcie ręki.

- Możesz przyjechać? – wychrypiał do słuchawki, trzymając telefon drżącą dłonią. Wciąż siedział na kafelkach w łazience, opierając nagie i znale potem plecy o chłodną ścianę. To była tylko chwilowa ulga, ponieważ czuł, jak jego brzuch znów się zaciska, a żółć gromadzi się w dole jego gardła.

- Harry? Wszystko w porządku? – Louis zapytał nerwowo, a brunet mógł usłyszeć, jak gwałtownie się z czegoś podnosi. Miał wyrzuty sumienia, ale wiedział, że nikt inny mu nie pomoże, nie będzie umiał go zrozumieć. – Jesteś w domu?

- Tak, ja po prostu... - przerwał, przyciskając dłoń do warg i zaciskając zęby. Chciało mu się pić tak bardzo, że jego język był jak kawałek drewna w spierzchniętych ustach. Czuł się osowiały, kręciło mu się w głowie i właściwie nie wiedział, co powinien zrobić, by nie zemdleć.

- Będę za kilka minut, jasne? Rozmawiaj ze mną cały ten czas – poinstruował, próbując uspokoić drżenie swojego głosu. – Jesteś w łóżku?

- W łazience – sapnął, opierając głowę o ścianę. Ledwo powstrzymywał się od głośnego szlochu, nie wiedząc, czy jest on spowodowany koszmarnym samopoczuciem, czy dobrocią Louisa. Jedyne, co wiedział, to to, że chciał mieć chłopaka przy sobie. – Na piętrze.

- Oczywiście, że tam jesteś – Louis próbował żartować, choć sapał, biegnąc do domu przyjaciela. Dziękował temu, kto sprawił, że mieszkali jedynie kilka przecznic od siebie. – Wciąż masz na sobie ulubione dresy w gwiazdy? Wyglądasz w nich naprawdę uroczo.

- Uh... tak, mam – skinął, wlepiając wzrok w swoje podkurczone do klatki piersiowej kolana. Naprawdę lubił te spodnie, choć wstydził się w nich pokazać, dopóki Louis nie powiedział mu, że powinien robić to, co chce, a nie to, co podobałoby się innym.

- A skarpetki? Podłoga w łazience jest zimna i nieprzyjemna dla bosych stóp.

- Nie zdążyłem ich założyć – odparł, zwijając palce tak, jak mógł najciaśniej. – Czy... czy mógłbyś mi je dać? – zapytał, nie wiedząc właściwie, czemu Louis tak o to dbał. Ale podobało mu się to, w szczególności wtedy, gdy jego myśli uciekły od ciążącej w żołądku ołowianej kuli.

Your prize || Larry StylinsonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz