Od tamtego dnia Louis i Harry naprawdę dużo rozmawiali, nierzadko poruszając tematy związane z ich bliskością. Styles nie bał się prosić o uścisk, wychylić po pocałunek, zaproponować nocowanie, które zawsze kończyło się tym, że ściskali się w łóżku któregoś z nich, opowiadając sobie głupawe historyjki.
Z kolei szatyn miał wielki problem, by nie warczeć na każdego, kto był w okolicy Harrego. Wciąż chciał całować jego czoło, obejmować szczupłą talię i smakować delikatnych ust, gdy chłopak dla niego chichotał. I to nie tak, że był zaborczy, kontrolując wszystko, co robił młodszy chłopak. Nie, Louis był przeciwieństwem tego typu. Był jednak cholernie troskliwy i niepewny siebie, więc coś ściskało się w jego żołądku, gdy Harry rozmawiał z koleżankami, głównie z Taylor.
A to, że Harry był stuprocentowym gejem, mówiąc mu ''Taylor jest dziewczyną, Louis. Nie dotknąłbym jej palcem...", wcale nie sprawiało, że Tomlinson czuł się pewniej.
- Jesteś zazdrosny - szepnął brunet, ciągnąc chłopaka w stronę wejścia do szkoły. To był ostatni dzień przed świętami, więc wszyscy byli w świetnych nastrojach, przytulając się do każdego, nawet jeśli nie wszyscy to lubili.
- Nieprawda - Louis fuknął w odpowiedzi, zaciskając palce na dłoni Harrego. - Mam o co, ale nie jestem. W końcu to moją rękę trzymasz od dobrych dwudziestu minut.
- Naprawdę nigdy nie zrozumiem, czemu jesteś o mnie zazdrosny - chłopak wciąż cicho się śmiał, a dla zapewnienia słów Louisa, potarł kciukiem jego dłoń. - To tak, jakbym niewystarczająco pokazywał ci, że tylko ty się liczysz. Poza tym, Lou... - zniżył głos, zawieszając usta milimetry od ucha szatyna, dotykając je delikatnie wargami. - Jestem gejem. Gejem przez wielkie G.
- To nic nie zmienia - wywrócił oczami. Próbował udawać, że się nie szczerzy, ale nie mógł powstrzymać uśmiechu, gdy Harry przycisnął usta do jego policzka, całkiem zapominając, że są w szkole. Może nigdy nie rozmawiali o tym, czy chcą, by ich znajomi wiedzieli o tym czymś, ale zdecydowanie wiedzieli, że nie potrafią odkleić się od siebie na dłużej, jak dwie godziny; dwie godziny ciągłej męczarni i wzdychania, ze źrenicami w kształcie serc.
- A czy to, że bardzo cię lubię, może coś zmienić? - Harry zachichotał, walcząc z różem na swoich policzkach. Obiecał sobie, że będzie nieco śmielszy przy Louisie, który przecież wiedział o nim wszystko i robił z nim rzeczy, które w jego towarzystwie już mniej go zawstydzały. - Nie chcę, żebyś był zły za każdym razem, gdy rozmawiam z dziewczynami.
- Nie jestem zły - pokręcił głową, a poczucie winy rozlało się w jego brzuchu. - Po prostu nie chcę, żeby pewnego dnia one stały się ważniejsze ode mnie. Wiem, że to samolubne, ale... - nie skończył, gdy zamiast chłodnego powietrza, na ustach poczuł ciepłe i miękkie wargi Harrego. Rzadko całowali się w miejscach publicznych, raczej zostawiając to jako nagrodę po ciężkim dniu, kiedy obaj siedzieli w pokoju i słuchali cicho grającej muzyki. Dlatego Louis najpierw się spiął, a później szeroko uśmiechnął, przyciskając ich złączone dłonie do swojego serca.
- Musiałbym stracić pamięć, żebyś miał chociaż szanse się ode mnie uwolnić - parsknął, nie zwracając uwagi na gwizdy i prześmiewczy wiwat ze strony szkolnej drużyny. Znał ich na tyle długo, by wiedzieć, że wcale nie są dupkami i prawdopodobnie klaskaliby każdej parze, która pocałowałaby się na środku dziedzińca. - Nikt nigdy nie będzie ważniejszy od ciebie, Lou. Jesteś dla mnie zbyt ważny. Najważniejszy.
I Louis nie musiał odpowiadać słowami, by Harry wiedział, że czuje to samo, kładąc rękę na jego policzku i przyciągając go do kolejnego pocałunku.
***
Wigilia minęła za szybko jak na gust każdego z rodziny Stylesów i Tomlinsonów. Wspólna kolacja - bo tak, Anne i Jay były bardziej jak zadowolone, gdy ich synowie to zorganizowali - była pełna szczęścia, śmiechu i pochwał. Każdy był uśmiechnięty, zajadając sałatki Lottie oraz ciasteczka Harrego, które Louis udekorował kolorowym lukrem. Każdy nucił, gdy Doris z Ernestem śpiewali kolędy pod świecącą choinką, licząc na piękne prezenty. Każdy był zauroczony, gdy Pheobe i Daisy wręczyły wszystkim kolorowe kartki z życzeniami, a Fizzy zachowywała się jak dumna mama, gdy okazało się, że robiły je we trójkę. I każdy głośno się śmiał, gdy spóźniona Gemma wbiegła przez drzwi frontowe, prawie wywracając się przez torby prezentów i śnieg, który zdobił jej czapkę, włosy i czubki butów.
CZYTASZ
Your prize || Larry Stylinson
FanfictionLudzie mówią, że miłość przychodzi nagle i niespodziewanie. Podobno uderza jak grom z jasnego nieba, kiedy nikt się jej nie spodziewa. Lubi wtargnąć w czyjeś życie i porządnie w nim namieszać, zanim zdecyduje się zostać lub odejść. Czasem rani, a c...