Rozdział 5

401 23 0
                                    

Byłem już w Wielkiej Sali. Siedziałem na końcu pomieszczenia, na tronie mego ojca. Po prawej stronie siedział Pyskacz, przed nami znajdował się stół, na którym było kilka kartek, coś do pisania, pieczęć wodza Berk i parę innych rzeczy.

-I jak Czkawka, gotowy na pierwszego petenta ?

-Chyba tak ?

Powiedziałem to z mieszanką ekscytacji i strachu, ale w końcu jestem wodzem, muszę pomagać swoim ludziom rozwiązać problemy.

Pyskacz krzyknął do wikinga stojącego przy drzwiach, że może wpuścić pierwszego chętnego.

Do sali wszedł wiking, widać było na jego twarzy duże rozgniewanie.

-Wodzu ! - spojrzał na mnie z lekkim zdziwieniem, nie zdziwiło mnie to, bo pewnie jeszcze wszyscy są przyzwyczajeni do widoku mego ojca, na tym miejscu.

-Jaki masz problem ? - Odpowiedziałem to tak pewnie, że wiking od patrzenia na mnie z lekką pogardą, przeszedł do szacunku należnemu wodzowi.

- Wodzu, moje pole zostało zniszczone przez bliźniaki Thorston, przez swoje wygłupy, przeorały mi całe pole.

-Jakie są straty ? - zapytał się Pyskacz.

-Na szczęście udało mi się prawie wszystko uratować.

-Ta, w czym problem ? - znowu zadał pytanie Pyskacz.

-Bo to już trzeci raz w ciągu tego tygodnia.

-Masz jakiś światków, że to oni zrobili ?

-Za dwóch pierwszych razach nie miałem, ale teraz mam dwóch.

Długo myślałem, co zrobić, nie mogę kazać Thorstonom, żeby zapłacili za zniszczenia, bo zniszczenia są symboliczne, ale muszą ponieść karę.

-Niestety nie mogę kazać Thorstonom, żeby zapłacili ci za zniszczenia, bo z tego co mówisz, ich nie ma dużo. Ale mam dla nich idealną karę. - Pyskacz i wiking, spojrzeli po sobie, a potem na mnie. Ja w tym czasie wziąłem kartkę i zacząłem pisać, kiedy skończyłem, potwierdziłem to podpisem i pieczęcią.

-Oddaje tę dwójkę na dzisiejszy dzień tobie do dyspozycji, na pewno musisz dach naprawić, albo coś innego.

Podałem mu list z potwierdzeniem wyroku, a on z szacunkiem się skłonił i odszedł.

-Sprytnie Czkawka, popracują cały dzień, to im się odę chce głupot.

-Mam taką nadzieję, a właściwie kto to był ?

-Wolm, niestety podczas ostatniego nalotu miał pecha i pół domu mu się spaliło. - Pyskacz spojrzał na mnie z chytrym uśmiechem.

-To, chyba następny, co nie Pyskacz ?

-Nie ma na co czekać. Wpuść następnego !

Do wielkiej Sali wpadli bliźniacy.

-O wilku mowa co nie Czkawka ?

-A żebyś wiedział.

Bliźniacy podeszli do nas i już wiedziałem, że to będzie zabawne.

-Wodzu Halibucie Straszliwa Czkawko Trzeci Haddock, proszę, pomóż nam ! - Mieczyk teatralnie upadł na kolana.

-Jaki jest wasz problem, moi biedni ludzie ? - postanowiłem grać w to przedstawienie.

-Bo jakiś wiking chce nasz zagonić do roboty, a my nic nie zrobiliśmy mu.

-Właśnie i wymachuje mam przed nosem jakimś papierem. - Dodała to Szpadka.

-Biorąc pod uwagę twoją sprawiedliwość, prosimy o pomoc dla nas. - Powiedział to Mieczyk, widziałem, że Pyskacz nie może powstrzymać śmiechu.

-To nie żaden świstek, tylko wyrok z karą za zniszczenie pola. - Oboje popatrzyli po sobie.

-Tu jest wasz egzemplarz. - Podaje im kartkę, a oni czytają.

-Mówiłam ci brat, że ktoś nas widział tym razem.

-A daj już spokój siostra.

-Sugerowałbym, żebyście już szli do odbycia kary, bo dałem mu cały dzień do dyspozycji i raczej będzie on tego pilnować.

Mieczyk wstał z kolan i oboje udali się do wyjścia. Pyskacz od razu powiedział, żeby wpuścić następnych.

Przez drzwi przeszło dwóch wikingów, którzy się ze sobą kłócili.

-No pięknie Czkawka, już się zaczyna.

-Co się zaczyna ?

-Niestety zobaczysz. - wskazał ręką z protezą na wikingów.

-To jest mój topór !

-A właśnie że mój !

-Twój ? Twój to będzie, jak ci go w łeb wrąbie !

-Bogowie się na mnie uwzięli. - Powiedziałem to, opierając głowę o rękę.

Po kilku godzinach skarg, próśb oraz tekstów, że nie powinienem zostać wodzem, wreszcie nastał koniec tego. I wychodziliśmy z Wielkiej Sali.

-Na litość boską, Pyskacz to miało być łagodny start ?

-Poczekaj na jutro, bo jutro będzie prawdziwe wodzowanie.

Przy tym się do mnie uśmiechnął i poklepał mnie po ramieniu. Dotarliśmy do mojego domu i się pożegnaliśmy.

Kiedy wszedłem do środka, to rozpaliłem ogień i zrobiłem sobie coś do jedzenia. Chciałem iść już spać, ale coś nie dawało mi spokoju, popatrzyłem na płetwę ogonową Szczerbatka. Próbowałem odgonić myśli, ale się nie dało i w końcu się podałem.

Nie ważne, że jestem zmęczony, muszę to naprawić, dla ciebie przyjacielu.

Wstałem i ubrałem się w swoje stare ubrania i wyszedłem z domu. 

Umarł wódz niech żyje wódzOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz