Rozdział 17

312 23 0
                                    

 ~Czkawka~

Dzisiejszego dnia obudziłem się dość wcześnie na, tyle że mogłem bez trudu wymknąć się z domu na szybki lot. Ubrany w mocne brązowe spodnie, ciepłe buty wykonane z mocnej skóry, czerwoną tunikę sznurowaną pod szyją, na której wzdłuż kołnierza wyhaftowano zdobienia. Ubrałem też przepaskę na czoło, którą dostałem od Astrid.

Kiedy byłem w zatoczce, przywitał mnie Szczerbatek ze swoim ciepłym uśmiechem.

-To co, Szczerbatek przelecimy się ?

Szczerbatek długo nie czekając, podleciał do mnie, a ja szybko na niego skoczyłem i polecieliśmy.

Szybowaliśmy na wysokości chmur, niestety nie mogłem zbyt długo cieszyć się tą chwilą, bo wiedziałem, że muszę wracać do wioski.

Szybko wylądowaliśmy, najbliżej wioski jak się tylko dało, następnie pożegnałem się z Szczerbatkiem, a on odleciał, a ja udałem się do wioski.

Wszedłem do mojego domu, złapałem pas z mieczem, na którym wisiał jeszcze sztylet i torba z notatnikiem oraz z kilkoma innymi rzeczami. Narzuciłem skórzany płaszcz mego ojca i wyszedłem z domu.

Szedłem do portu, żeby powitać gości. Cóż, jako że wojna ze smokami po trzystu latach się skończyła, dzięki mnie i Szczerbatkowi, Berk w końcu mogło odęchnąć z ulgą. Na początku po ustaniu najazdów wioska była nie ufna, wszyscy byli przekonani, że smoki szykują się do największego ataku w dziejach Berk. Pyskacz dzień i noc kuł broń, wszyscy trenowali za dwóch, mi osobiście chciało się z tego wszystkiego śmiać, ale musiałem udawać poważnego i odpowiedzialnego wodza. Po pewnym czasie wszyscy się uspokoili i zrozumieli, że smoki to już przeszłość.

Kiedy wieść się rozeszła, że ataki smoków ustały na naszą wyspę zaczęli licznie przypływać kupcy, przez co osada bardzo się wzbogaciła. Kupcy zaczęli przypływać tak licznie, że raz w tygodniu organizujemy targ, na który to zjeżdżają się handlarze i kupcy z całego archipelagu.

Akurat ten dzień przypada dzisiaj, więc przeciskam się przez tłumy ludzi, jednak się nie śpieszę, bo wiem, że mam dużo czasu. Mój gość to wódz wyspy, która znajduje się na południu. Zgodziłem się pośredniczyć przy zakupie bardzo drogich i cenionych futer z białych niedźwiedzi. Płyną właśnie, żeby odebrać zamówienie, przy tym liczę na podpisanie jakiegoś sojuszu lub przynajmniej stałego porozumienia kupieckiego.

Postanowiłem zajrzeć po Pyskacza.

-Co tam słychać Pyskacz ?!

Pyskacz odrywa się od pracy.

-Witaj nasz drogi wodzu, dzisiaj jest taki tłum, że zdaje mi się, że zjechało się z pół archipelagu.

-Tak samo myślę, ledwo się do ciebie przecisnąłem. Ale to dobrze nasi goście zobaczą, że jesteśmy wartymi podpisania sojuszu.

-Liczę na to, ty wiesz, ile oprócz futer biorą broni ?

-Wiem sporo.

-Sporo to mało powiedziane, a teraz wybacz, muszę wracać do pracy.

-Pyskacz, a nie wybrałbyś się ze mną ich przywitać ?

-Nie da rady Czkawka, mam za dużo pracy.

-No nic, to miłej pracy.

Wyszedłem z kuźni i z powrotem udałem się w stronę portu.

Postanowiłem nie przeciskać się między ludźmi, tylko skręcić między domami i jak się okazało, to był błąd. Wiem, że bogowie się na mnie uwzięli, ale to już drobna przesada z ich strony. Może się to wydawać głupie, ale od chwili kiedy zostałem wodzem, nieważne gdzie się udam, nie mogę się odpędzić od dziewczyn mnie więcej w moim wieku.

Tym razem wpadłem na Elinę, młodszą ode mnie o jakieś dwa lata dziewczynę o rudych włosach.

-Wodzu Czkawka, jakie przypadkowe spotkanie.

-Tak cześć Elinę, wybacz, ale się śpieszę.

-Wodzu poczekaj !

-O co chodzi ? Na prawdę się śpieszę.

-Może spotkamy się dzisiaj po tym, jak skończysz swoje obowiązki.

Puściła mi przy tym oczko.

-Wybacz, ale jestem dzisiaj zajęty do późna.

Korzystając z okazji, dałem nogę w tłum, ale i tak wiedziałem, że nie odpuści.

Znalazłem się wreszcie w porcie, widziałem już statek mojego gościa. Odwróciłem się i spojrzałem na Berk.

Nie słychane jak bardzo ta wyspa się zmieniła, jak i ludzie, którzy na niej mieszkają. Kiedyś jedyne co było im w głowie to walka, a teraz połowo to kupcy i rzemieślnicy, którzy jednak nie utracili swojej dumy bycia wikingiem.

Odwróciłem się i spojrzałem na okręt, który przycumował w porcie.

Tak, dzisiaj mijają trzy lata, od kont straciłem ojca i zostałem wodzem Berk, mam nadzieję że jesteś ze mnie dumny tato. 

Umarł wódz niech żyje wódzOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz