Prolog

1K 50 49
                                    

Hej, cześć! Witam wszystkich, którzy postanowili tu zajrzeć. Długo nie przychodziłam z niczym nowym, hm? Cóż, to nawet nie powinno być pytanie. Przepraszam, że tyle musieliście czekać na kontynuację losów bohaterów, których znacie i (o ile mnie pamięć nie myli) lubicie. Pewnie jak zauważyliście z opisu, chodzi o Janka, najlepszego przyjaciela Jurka. Ciągle dostaję od Was komentarze na jego temat i wciąż na mnie krzyczycie, że jak tak mogłam urwać jego wątek bez słowa wyjaśnienia... Cóż, no wiecie... W planach miałam, że dostanie swój tekst, w którym wszystko się wyjaśni. I raczej nie będzie to krótkie opowiadanie, od razu ostrzegam (tudzież zachęcam). 

Ale ten moment to tyle, zostawiam Was z tekstem i... miłego! 

___

Śledził uważnym wzrokiem mężczyznę, który biegł przez park miarowym tempem. Z błyskiem w oku, zdradzającym rodzącą się fascynację, zauważał wiele szczegółów. Kroki mężczyzny były sprężyste, wyważone. Wybijał się na palcach, lądował miękko na piętach, a jego ciało było jak struna. Naprężone i silne, w formie, o której każdy amator lekkoatletyki mógłby jedynie pomarzyć. Mięśnie, które pracowały ciężko już od godziny pewnie bez większego wysiłku mogłyby znieść powtórkę tej trasy, a może nawet maraton. Zdawało się bowiem, że jedyną reakcją na tak duży wysiłek był pojawiający się na jego czole pot. W mocnym świetle żółtego światła latarni wyraźnie było widać, jak kropelki gubiły się w brwiach mężczyzny i spływały po skroniach, przez policzki, dolatując niemal na wysokość ust. Zanim jednak warg dotknął słonawy posmak, ręka szybkim ruchem ocierała wilgoć z twarzy. Nogi pracowały dalej w idealnym rytmie, gotowe biec, aż nie dotarłyby do domu.

Tyle że plan był inny.

Na dworze było ciemno, po parku kręciło się już tylko kilkanaście osób. Gdyby to był weekend pewnie ludzi byłoby więcej. Młodzież popijałaby w ukryciu browary, a rodzice wychodziliby ze swoimi pociechami na długie, nocne spacery, ale była środa i nie było już prawie nikogo.

Słychać było miarowe uderzanie butów o ubitą ziemię i szum samochodów z oddali, dźwięki te jednak ledwo przebijały się przez dudniące w piersi serce chłopaka.

Mężczyzna przemknął mu przed oczami. Nie rozejrzał się, czy przypadkiem nikt nie patrzył się na niego zza krzaków. Po co miałby? Pobiegł dalej, zerkając na smartwatcha. Być może sprawdzał tętno, być może dostał jakąś wiadomość. Ważne, że się nie zatrzymał. Zgodnie z planem miał przebiec ostatnie kółko po parku. Potem wracał do domu. Tylko że tym razem miał nie wrócić do domu sam.

Facet skręcił, więc chłopak stracił go z oczu. Nie słyszał rytmicznych stąpnięć. Został już tylko niewyraźny szum i łomot serca, i szelest trawy, kiedy wychodził na ścieżkę. Odczekał w napięciu dwie minuty, wiedział, że tyle wystarczy, aby facet zniknął za kolejnym zakrętem. Potem zostanie mu ich tylko pięć.

To dużo, biorąc pod uwagę dwa tygodnie, przez które przygotowywał się do tej sytuacji. Wszystko miał wykalkulowane. Każde jedno słowo, każdy jeden gest obmyślił dokładnie po kilkanaście razy. Rozpisał w głowie wszystkie możliwe scenariusze. Pozostało mu już tylko czekać, więc czekał, patrząc na wyświechtane, białe trampki. Dłonie kulił z zimna. Miał na sobie jedynie wygnieciony, poplamiony podkoszulek i długie niemodne spodnie. Chodził w tę i z powrotem skulony, co jakiś czas zerkając nerwowo na otaczający go park. Już teraz musiał wejść w rolę, która miała do niego przylgnąć na kolejne miesiące.

Nasłuchiwał. Jego zdenerwowanie mieszało się z ekscytacją. Był podniecony, nakręcała go myśl tego, co miało się wkrótce wydarzyć. Nie było mowy o porażce, nie mógł sobie na nią pozwolić, sukces natomiast oznaczał przewrócenie dotychczasowego życia do góry nogami. Niepewność jutra, ciągłe udawanie, kłamstwa i spiski na każdym kroku staną się jego nową rzeczywistością.

Lis w owczej skórzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz