Rozdział 9

342 29 47
                                    

Wiktor starał się nie wyglądać na poirytowanego, kiedy w końcu Cezary stanął przed jego stolikiem i spojrzał na niego zmęczonym wzrokiem. Starał się, ale mimo tego Soboń widział, że tylko chwila dzieliła go od wybuchu. Nieważne czy przyczyną był sam widok spóźnionego kochanka czy dochodziły do tego też trzy stojące na blacie kubki po kawie, które zdecydowanie mogły wprawić go w stan pobudzenia, objawiającego się zresztą nerwowym postukiwaniem stopą o posadzkę, ale w tym momencie nie miało to znaczenia.

Cezary uniósł dłoń do skroni już szykując się na tyradę, ale zamiast niej przez zaciśnięte zęby padło jedynie:

– Wiesz, ile osób musiałem spławić?

– Trzy?

– Tak, geniuszu. Trzy!

– Kubki dowodem zbrodni.

Wiktor wzdrygnął się.

– Stawiali i nie zdziwię się, jak dostanę przez to jakiegoś migotania serca – odpowiedział, biorąc głęboki oddech. Wciąż starał się uspokoić, co nie było łatwe po takiej ilości kofeiny.

– A ja się nie zdziwię, jak jeszcze dzisiaj dane mi będzie odwiedzić szpital – Cezary mruknął ironicznie i już miał usiąść, kiedy Wiktor złapał go za dłoń.

– Nie spędzimy tu ani minuty dłużej – zadecydował, wstając. Dopiero wtedy było widać różnicę w ich wzroście. Wiktor przerastał Cezarego, a wrażenie to potęgowały jego spięte w wysoki kok włosy. Były naturalne, w kolorze ciemnego brązu. Gdzieniegdzie widać było małe warkoczyki, spięte srebrnymi klipsami, które wplątane były misternie w koka i pasowały do licznych kolczyków w jego uszach.

Wiktor poza tym, że był cholernie wysoki i miał zawsze zadbane włosy, a także kilka piegów na policzkach i nosie, nie wyróżniał się zbytnio. Chodził w ciemnych bluzach i zwykłych dżinsach. Niemal umierał, kiedy razem z Cezarym wychodzili gdzieś, gdzie obowiązywał dress code. Mimo to miał w sobie coś, co przyciągało wzrok, a wraz ze wzrokiem – ludzi. Tak samo było z Cezarym, kiedy go zauważył i tak samo musiało być z tymi, którzy postanowili poszukać szczęścia i postawili mu kawę.

– Nawet się nie rozbieraj – dodał.

– Nie jestem pewien, czy spędziłem tu chociaż jedną...

– Cóż, ja mam ich za sobą przynajmniej dziewięćdziesiąt.

– Przepraszam. Nie planowałem, że tak wyjdzie. – Cezary ucisnął skronie. Wiktor pochylił się nad nim, zaglądając mu w oczy.

– Okej. Wiem – odpowiedział nagle rejestrując, że kochanek był w gorszym nastroju niż zwykle go widział. – To nic takiego – zapewnił, zbierając się z miejsca. Założył na siebie brązowy płaszcz, po czym zarzucił torbę na ramię, gotowy do wyjścia. – Jeden z tamtych trzech był nawet przystojny – dopowiedział, obserwując jak brew Sobonia unosi się.

– Dobrze dla ciebie – zawyrokował, patrząc jak Wiktor wzdycha. Wbrew pozom nie wydawał się zadowolony. Machnął ręką. Cezary zdążył się już nauczyć, że oznaczało to ucięcie tematu. Zresztą i tak nie zamierzał go drążyć. Wyszli na zewnątrz.

– Miałbyś może ochotę na drinka? – Soboń posłał mężczyźnie pytające spojrzenie.

– Jasne, a zaraz potem od razu zawieź mnie na OIOM– zażartował, lecz żart ten był wyjątkowo nietrafiony. Cezary zacisnął usta, przypominając sobie, że już raz dzisiaj padło to słowo i to na dodatek z jego ust. Tylko kontekst był inny. I nie było z czego żartować. Wziął głęboki wdech, starając się wyrzucić wspomnienie z głowy. – Ale... – Wiktor zdawał się zauważyć pogorszenie nastroju kochanka – jeżeli masz ochotę, to nie ma sprawy.

Lis w owczej skórzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz