Rozdział 4

345 36 37
                                    

Obudził się gwałtownie i niewiele myśląc zerwał się na nogi. Był przerażony i w pierwszym momencie nie miał pojęcia, dlaczego poczuł przeszywający ból w nadgarstku a potem opór, który kazał mu opaść na łóżko niemal tak szybko, jak się z niego zerwał. Obrzucił niedobudzonym spojrzeniem swoją rękę i jęknął, kiedy zobaczył jak ze zdartej skóry niemałym strumieniem zaczyna wypływać krew. Wtedy szybko sobie przypomniał i wcale nie zrobiło mu się lepiej.

Poruszył delikatnie ręką i przystawił ją do twarzy. Skórę miał zdartą aż do kciuka. Westchnął ciężko. Wbrew pozorom bolało go to mniej niż zwykłe zadrapanie. Może dlatego, że wciąż był śpiący. A może dlatego, że nie miał ochoty na dramatyzowanie i miewał w życiu zdecydowanie gorsze rany.

Z tej jednak krew wciąż nie przestawała płynąć, dlatego wolną ręką owinął ją w czarną kołdrę, ciesząc się ślady nie odbijają się na materiale. Niedługo trwało jego zadowolenie. Szybko sobie uświadomił, że jeżeli Soboń kiedyś zdecyduje się go rozkuć na pewno i tak zauważy ranę.

Sam nie wiedział, czemu mu to przeszkadzało. Zrezygnowany opadł na poduszki i spojrzał za okno. Słońce zdążyło już się pokazać na niebie, mimo to było szaro i brzydko. Zamiast śniegu, padał deszcz, co sprawiało, że czuł się jeszcze bardziej przygnębiony.

Nie zostawiało mu wiele opcji. Mógł tylko czekać. Wyglądało na to, że jego najbliższe dni, tygodnie, a może nawet miesiące będę wypełnione właśnie tym - czekaniem, głodem i wstrzymywaniem własnych potrzeb. Mogło być gorzej. Dużo gorzej, powtarzał sobie.

Soboń nie przychodził cały ranek. Zdążyło się ściemnić i dalej nie pojawił się w pokoju. Janek z żalem patrzył na jedzenie leżące pod drzwiami. Wodę pił oszczędnie, za żadne skarby nie chciał korzystać z "toalety", ale w głowie ten scenariusz wydawał mu się coraz bardziej realny. Zaczynał tracić nadzieję, że Soboń się tu dzisiaj pojawi.

Mógł go tak nie wkurwiać. Może wtedy teraz siedzieliby w kuchni. On by jadł, a Cezary by czytał i byłoby to lepsze niż to, co miał teraz.

Czekanie zdawało się być wiecznością, podczas której Jankowi zdarzało się czasami przysnąć na kilkanaście minut. Nie budził się już tak gwałtownie i nie ruszał się. Nie chciał drażnić rany i bez tego było mu wystarczająco nieprzyjemnie.

Myślał, że kiedy Soboń w końcu tu przyjdzie poczuje się wkurzony i zacznie się wściekać. Zamiast tego jednak spojrzał mężczyźnie wyzywająco w oczy, licząc na to, że wejdzie prosto w porozwalane na podłodze jedzenie i milczał. Nieszczęśliwie tak się nie stało. Soboń najpierw zapalił światło, potem wzrok mu uciekł na dół, z daleka od spojrzenia Janka.

Mężczyzna westchnął i również bez słowa zaczął zbierać kanapki z podłogi. Napięcie w pokoju nagle stało się nie do wytrzymania. Łatwiej było mówić, niż znosić to wszystko w milczeniu, ale najwyraźniej żaden nie miał ochoty zaczynać.

Cezary posprzątał, a kiedy to zrobił podszedł do łóżka. Przez chwilę Janek pomyślał, że go rozkuje. Ten jednak tylko nad nim stanął i wyciągnął telefon. Chłopak nabrał powietrze w płuca i zacisnął zęby, kiedy Soboń nakierował aparat prosto na niego.

– Nie możesz załatwić tego ze mną? Musisz mieszać w to mojego ojca? – odezwał się, kiedy Soboń po zrobieniu zdjęcia już miał wychodzić.

– A czy w twojej głowie pojawił się jakiś pomysł, w jaki sposób moglibyśmy to rozwiązać?

– Jestem ci dłużny pieniądze. Zrobię wszystko, żeby ci je oddać, nie wiem, cokolwiek będziesz chciał, tylko... proszę – wycisnął przez zaciśnięte zęby – załatwmy to między sobą.

Lis w owczej skórzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz