Rozdział 8

347 33 41
                                    


Nie wiedział, co mógłby powiedzieć, kiedy stanął przed Soboniem w głuchej ciszy w pustym korytarzu, dlatego dłonie zacisnął w pięści i odwrócił wzrok. Wtedy też mężczyzna ruszył do wyjścia, mimo że wyraźnie liczył na jakieś słowa. Te jednak nie chciały chłopakowi przejść przez usta. Co niby miał powiedzieć? Jak się zachować?

Soboń był jego wrogiem. Szantażował go. Groził jego ojcu, a nawet więcej, był dla niego realnym zagrożeniem, dlaczego więc czuł, że wypadało mu go przeprosić?

Może dlatego, że umawiali się, aby nie robił nic głupiego. Ten dzień miał pójść po jego myśli i Janek mógł zrobić dla niego chociaż tyle, ale i to musiało mu się wymknąć spod kontroli. Nie, żeby bardzo żałował.

Soboń był problemem, ale był mu również potrzebny. Marzenia o tym, że cała ich przeszłość pójdzie w zapomnienie już były nieważne. To się nie wydarzy. Czy tego chciał czy nie był skazany na jego towarzystwo i musiał zrobić wszystko, aby nie pogorszyć sytuacji, która po dzisiejszym i tak wydawała się wyjątkowo beznadziejna.

Powłóczył za nim nogami bez entuzjazmu. Widok ojca sprawił mu radość, mimo że przyprószoną nutą goryczy, ale teraz nie potrafił się nią cieszyć. Nie, kiedy cała jego przyszłość zależała od tego mężczyzny, który jeszcze chwilę temu bez wahania przycisnął go brutalnie do stołu, obijając mu twarz i wykręcając rękę.

Nie mógł mieć mu tego za złe. On sam pierwszy podniósł na niego rękę, co nawet dla niego było zaskoczeniem.

Kiedy wychodzili, nikt ich nie zatrzymywał. Chłopak odnotował jedynie kolejne niemrawe kiwnięcia głowami między Soboniem a strażnikami. Już go to nie dziwiło.

Na dworze padało. Śnieg mieszał się z deszczem, wyziębiając ich dłonie do czasu, aż nie dotarli do samochodu.

– Wygląda na to, że ty i mój ojciec zdążyliście się całkiem dobrze poznać w ostatnim czasie... – zaczął, wbijając spojrzenie w spiętą sylwetkę Cezarego, kiedy odpalał samochód. Mężczyzna rzucił mu krótkie spojrzenie, ale nie odpowiedział. Janek zacisnął zęby. – Więc po to to wszystko? Chodzi o dług? – wypalił, chcąc nakłonić go do rozmowy. Do przerwania tej przytłaczającej atmosfery i ciszy.

– Uważasz, że to mało? – Cezary uniósł pytająco brew. Chłopak potarł skronie.

– Nie chodzi mi o to, że mało... Ale skoro to tylko pieniądze, to moglibyśmy to załatwić inaczej...

Soboń parsknął.

– Tylko pieniądze – powtórzył, po czym pokręcił głową teatralnie rozbawiony. Potem spoważniał, wbijając w Janka lodowate spojrzenie. – Skoro to tylko pieniądze, to przecież to nie taki problem...

Chłopak delikatnie pobladł. Cezary wiedział, co powiedzieć, aby go skutecznie uciszyć.

– Gorzej, jeśli się ich nie ma – szepnął, a Soboń pokiwał bezdusznie głową. Już nie odwracał głowy od jezdni, na której wymijał samochody. Przekraczał dozwoloną prędkość, ale nieznacznie.

– Mhm. Gorzej dla was.

– Tak, gorzej dla nas – przyznał bezradnie. – Ale...

– Skończ już. – Chłopak spojrzał na niego spod byka.

– Mógłbyś...

– Jeszcze raz się mnie nie posłuchaj, to przysięgam, że następnym razem, jak spotkasz ojca, to oprócz palców nie będzie miał również języka.

Janek wciągnął świszcząco powietrze w płuca. Nawet jeżeli była to groźba bez pokrycia, chociaż wcale tak nie musiało być, jego nienawiść do Sobonia z każdą chwilą rosła coraz bardziej. Jego ciało zalała fala ciepła – gorący prąd w postaci stresu i frustracji przez chwilę go przytłoczył, ale szybko chłopakowi udało się zapanować nad tym uczuciem.

Lis w owczej skórzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz