Rozdział 11

290 32 63
                                    

Dwie godziny zajęło mu uporanie się ze sprawami w pracy. Myślał, że uda mu się załatwić to szybciej, ale okazało się, że na jednej ze stacji zepsuła się kasa i musiał zjawić się tam osobiście, żeby zadzwonić po serwis. Pracownik był nowy i nie miał pojęcia, gdzie szukać numeru, a przy tym wyglądał na tak zdenerwowanego, że Cezaremu nawet przez myśl nie przeszło, aby jeszcze się o to wściekać. Ze spokojem odczytał numer telefonu z tyłu kasy i pokazał go młodemu pracownikowi.

– To twój pierwszy tydzień? – zapytał, chcąc rozładować napięcie, kiedy czekali na obsługę.

– Już zaczął się drugi – sprostował, bawiąc się nerwowo palcami.

Cezary tak działał na ludzi. Wzbudzał w nich stres, gdy patrzył na nich obojętnym, czasami wręcz chłodnym wzrokiem, a ludzie mieli przeświadczenie, że jeżeli tylko popełnią jakiś błąd, skarci ich albo, co więcej, od razu wyrzuci. Było to mylne wrażenie, bo Cezary miał w sobie duże pokłady cierpliwości. Nie tolerował jedynie jawnej głupoty albo ignorancji, gdy tłumaczył komuś coś po raz kolejny.

– Takie rzeczy się dzieją – zapewnił go. – Ostatnio co prawda dwa lata temu, ale takie już szczęście nowego, że akurat zdarzają się na jego zmianie.

Młody mężczyzna uśmiechnął się do niego. Chyba zaczął dostrzegać, że Soboń jednak nie był taki straszny, jak wydawał się na pierwszy rzut oka w tym swoim garniturze i z powagą wypisaną na twarzy. Odrobinę się rozluźnił, przez co rozluźnił się również Cezary.

Miał dość napiętej atmosfery.

Gdy serwis się zjawił, dopilnował aby wszystko zostało naprawione. Nie chciał zostawiać pracownika samego, bo jak znał życie, gdy tylko by wyszedł, znowu by się coś zepsuło i musiałby wracać, a tak po kilkunastu minutach był wolny. Mógł robić co tylko chciał, nic go nie ograniczało... A jednak czuł w żołądku taki ucisk, jakby ktoś zaciskał na nim pięść.

O miło spędzonym dniu mógł jedynie pomarzyć. Gdyby czuł się inaczej pewnie poszedłby na basen albo pojechał gdzieś za miasto, by odciąć się od swojego codziennego życia, ale teraz wiedział, że odcięcie nie wchodziło w grę. W głowie miał Aleksego i nie potrafił go z niej wyrzucić, bo co jeśli chłopak właśnie skręcał się w pokoju i znowu wymiotował? Albo naprawdę potrzebował wyjść do łazienki?

Kiedy Cezary musiał gdzieś wyjść nie zaprzątało mu to aż tak bardzo głowy, jednak w czasie wolnym, tak jak teraz, miał wrażenie, że robił coś złego, a przecież nie robił Lisowi żadnej krzywdy. Mimo to nie potrafił zignorować tego dziwnego uczucia, tego ścisku. Z rezygnacją wrócił do apartamentu.

Jeżeli nie poskromi tego uczucia, to wyjdzie na to, że samego siebie również tym sposobem zniewolił.

Starał się nie hałasować, ale nie był pewien, czy chłopak i tak już go nie usłyszał. Obawiał się, że za chwilę znowu usłyszy wrzaski, ale tak się nie stało. Być może Aleksy spał. Soboń czuł chęć aby to sprawdzić, ale tak szybko, jak tylko o tym pomyślał wymierzył sobie mentalny policzek.

W ogóle nie powinno go obchodzić, co Lis robił. Dopóki oddychał było dobrze. Był jego kartą przetargową, aby wyrównać rachunki z jego ojcem, to wszystko.

Wzdychając ciężko spojrzał na zegarek. Dochodziła już szesnasta a on dalej nic nie zjadł. Sięgnął bez rozmyślań po zostawione na stole jedzenie. Już nie chciało mu się wymiotować na sam jego widok, co dobrze wróżyło.

Po posiłku, który co prawda nie nasycił jego głodu, ale przynajmniej zapobiegł jeszcze większemu zaciśnięciu żołądka, poczuł się senny. Aleksy wciąż był cicho. Soboń pomyślał, że spał i na samą tę myśl jeszcze bardziej zachciało mu się zamknąć oczy. Nie miał nawet zbyt wielu sił, aby przenieść się do sypialni. Jedynie zdjął marynarkę i przerzucił ją przez oparcie kanapy, po czym się położył. Zasnął przy ledwo słyszalnych dźwiękach telewizora.

Lis w owczej skórzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz