Rozdział 12

800 30 67
                                    


Stanęli przed klubem. Muzyka wydobywała się zza ścian, zachęcając ich do wejścia, jednak byli oporni; zwłaszcza Cezary. Trzymał Wiktora za ramię i niemal ciągnął go w tył, podczas gdy Janek swoim podekscytowaniem zachęcał go, aby szli na przód. Chłopak nie dawał się morderczym spojrzeniom Sobonia, ani jego posępnej minie. Skupiał się na Wiktorze. Na tym, czego będzie się w stanie od niego dowiedzieć, kiedy ten wypije kilka drinków.

Promieniał. Jego twarz rozjaśniła się, zachęcała do wysyłania w jej stronę uśmiechów, co zresztą ludzie czynili, gdy tylko napotkali go wzrokiem.

Janek stał przed nimi w pełnej krasie. Niemal błyszczał, wyrywając się do przodu, by zaznać trochę prawdziwej zabawy. Jak nastolatek, któremu rodzice pierwszy raz pozwolili pójść na imprezę.

Śmiał się i żartował w najlepsze, pochylając się do Wiktora, kiedy stali w kolejce. Zwracał na siebie uwagę i czuł się w końcu jak ryba w wodzie. Opięty w swoje najlepsze, ciemne dżinsy, w pastelowej, luźnej bluzie ukrytej pod niebieską kurtką, wiedział, że jest w odpowiednim miejscu. Wcale nie udawał. Po prostu czuł się dobrze, kiedy po spędzeniu wieczności w zamknięcia był tutaj – wśród ludzi i spojrzeń, w centrum uwagi, gotowy wszczynać słowne debaty, ale też, być może, uciszyć kogoś ustami bez używania słów.

To się jeszcze okaże.

Podekscytowanie odbiło się na jego twarzy zdrowszymi kolorami. Skóra lekko poczerwieniała, grzało go wewnętrzne gorąco, podczas gdy wszyscy w kolejce drżeli od zimna na zewnątrz.

Janek zlustrował twarz Sobonia, który wyjątkowo na niego nie patrzył. Miał blade, zapadnięte policzki. Na samą myśl o klubie wydawał się bardziej zmęczony. Wolałby pewnie teraz siedzieć przed kominkiem i patrzeć w ogień albo robić inne, inteligentne rzeczy, ale nie postawił się im i teraz marzł na mrozie. Od czasu do czasu pocierał zziębnięte dłonie. Czasami jego dłonie były łapane przez Wiktora.

Zbliżali się do bramki. Przed nimi w kolejce stało jeszcze trzech kolesi, grupa znajomych, która zdążyła już się z Jankiem zapoznać i dobrze, bo Janek potrzebował tego wieczoru tak wielu kolegów, ilu tylko mógł zdobyć.

Nadeszła ich kolej. Silny, wielki typ na bramce obrzucił ich świdrującym spojrzeniem, ale nie czepiał się. Po chwili byli już w środku. Chłód dalej owiewał ich ciała, ale zaraz wymieszał się z ciepłem bijącym od ludzi w następnej sali. Zrobiło się duszno.

Janek bez mrugnięcia okiem rozpiął zamek kurtki i oddał ją ślicznemu chłopcu stojącemu w szatni. Posłał mu promienny uśmiech, a ten spojrzał na niego z błyskiem w oku. Od razu było widać, że nie był tak niewinny, na jakiego wyglądał, ale tak czy inaczej Jankowi wizerunkowo nie dorastał do pięt.

– Jezu, ale się ociągacie! – krzyknął do towarzyszy, którzy dopiero co stanęli przy ladzie.

Cezary zacisnął usta, a Janek pomyślał, że jeżeli będzie taki spięty przez kolejne kilka godzin na pewno będzie boleć go szczęka, a wraz z nią cała głowa.

Wiktor pierwszy zrzucił z siebie brązowy płaszcz, który bardzo mu służył, na pewno bardziej niż zwykłe, niczym niewyróżniające się ubrania. Jednak jak mniemał Czyżewski ten już nie musiał się stroić, nie miał po co – w końcu znalazł już swoją drugą połówkę... Połówkę, która, tak jak Janek, na okazje jednak lubiła dobrze się ubrać.

Chłopak nie miał sposobności przyjrzeć mu się w mieszkaniu, ale teraz już widział, że wyglądali jak niebo i ziemia – dosłownie. On ubrany w swoją chmurkową, niebiesko-różową bluzę, słodki jak guma balonowa i niewinny jak łza oraz Cezary w opiętych czarnych spodniach i równie czarnej koszuli, wyglądający jak ekskluzywny towar z najwyższej półki.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Oct 09, 2022 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Lis w owczej skórzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz