Rozdział 5

380 33 55
                                    

Im dłużej Janek myślał o ich wczorajszej konfrontacji, tym bardziej miał poczucie, że była kompletnie niepotrzebna i nic nie wniosła do ich życia. Co więcej mogła znacznie skomplikować sprawy. Sprawić, że będzie niezręcznie i Janek tego żałował. Mógł nie testować Sobonia. Zresztą test ten wcale mu nie wyszedł i Cezary go zdał. A raczej oblał. Janek sam już nie wiedział!

Tej nocy nie mógł spać. Po tym jak Soboń bez dalszych rozmów podał mu bandaż i powiedział, że ma wracać do siebie po prostu to zrobił. On, Janek – oszust. Milcząc, zawlókł dupę do sypialni – celi, i siedział długie godziny, patrząc się w okno. Potem chodził w kółko. Następnie wszedł z rezygnacją na materac i już drugą godzinę leżał w łóżku, chcąc zasnąć. Nie wiedział, czemu się tak torturował, ale nie potrafił. Jego organizm walczył ze snem, mimo że chłopak zaciskał powieki i modlił się o odpłynięcie chociaż na chwilę. Wiedział, że ciężko mu będzie następnego dnia, jednak godziny mijały, a on dalej nie spał. Jego myśli błądziły w różnych kierunkach. Najczęściej jednak myślał o sobie. Zdawał sobie sprawę, jak sprzeczne były jego zachowania. Sam się w nich gubił. Było tak jakby targała nim gorączka, ale to nie ona była sprawczynią tego zachowania. Nie był chory, mimo że tak się właśnie czuł.

Kiedyś wydawało mu się, że kiedy nadejdzie odpowiedni moment wszystko wróci do normy. Z powrotem przeskoczy na dawne tory, wróci do siebie. Z dumą będzie w stanie wypowiedzieć własne imię, ucieszy się nawet, że gra wreszcie dobiegła końca.

Tak się nie stało, mimo że moment ten właśnie nadszedł.

Zamiast się cieszyć, czuł przerażenie. Nie mógł nawet słuchać własnego imienia, a co dopiero go używać. Bolał go żołądek; sam już nie wiedział, czy przez to, że w końcu coś zjadł, czy przez wewnętrzne rozterki.

Wiedział jedno – wcale nie czuł, że wrócił na dawne tory. Własne imię nie chciało mu przejść przez gardło. Zamiast tego miotał się, jakby był liną przeciąganą przez dwie drużyny. Kiedy jedna ze stron wygrywała na korzyść Aleksego, warczał i przekraczał granice, wściekał się i był arogancki, kiedy na stronę Janka, czuł się przerażony i niezdolny do żadnej akcji.

– Tego mi jeszcze brakuje. Choroby psychicznej – warknął rozeźlony, przekręcając się gwałtownie na bok. Twarz włożył w kołdrę i odetchnął z trudem przez nozdrza. Oddychał tak przez kilka minut, po czym się zmęczył i uniósł głowę. Spojrzał na ściany, ledwo widoczne w słabym świetle księżyca, potem w okno.

Ojciec byłby nim zawiedziony. Nie tylko dlatego, że został złapany w klatkę jak szczur, ale przede wszystkim ze względu na jego zachowanie. Rozczarowałby się, gdyby zobaczył, jaki jest słaby. Jaki miękki. Skazany na łaskę byłego kochanka, który bez wahania to wykorzystuje.

Przeszły go dreszcze, gdy o tym pomyślał. To nie był pierwszy raz, kiedy się tak czuł przez Sobonia, chociaż teraz okoliczności były całkiem inne. Wtedy wydawało mu się, że miał kontrolę nad sytuacją. Że był w stanie wyrobić Cezarego w dłoniach jak modelinę, aby poddał się jego sugestiom. Na ogół tak właśnie było. Ale w końcu coś musiało pójść nie po jego myśli i wtedy... idealny plan okazał się szyty grubymi nićmi. Okazało się bowiem, że Soboń nie miał żadnych oporów, aby go tknąć zanim uzyskał pełnoletność. Janek oczywiście już wcześniej znosił jego pocałunki i cwane gierki, ale zawsze sprytnie jak na lisa przystało wymigiwał się zachłannym dłoniom. Wymyślił nawet ckliwą historię, która miała go uchronić przed niechcianymi zbliżeniami, ale czas mijał, a ich związek wkraczał na całkiem inny poziom. Zdawał sobie sprawę, że było to nieuniknione. Myślał jednak, że miał na przygotowanie się jeszcze kilka miesięcy, podczas których mógłby zwodzić Sobonia. Nie wiedział dlaczego tak bardzo ubzdurał sobie, że jest nietykalny do czasu aż nie skończy osiemnastki. Przecież byli ze sobą już od dobrych kilku miesięcy, a Soboń... Soboń i tak był cierpliwy. Bardzo.

Lis w owczej skórzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz