Rozdział 10

345 26 25
                                    



Spacer z Jankiem faktycznie w pewnym sensie pomógł mu na chwilę zapomnieć o tym, co właśnie zbliżało się do niego ze zwyczajowym uśmieszkiem. Twarz Kosarza była pogodna. Raczej rzadko bywało inaczej w chwilach, kiedy się widzieli, jednak te nieliczne wyjątki od reguły kazały Soboniowi mieć się na baczności. I zdecydowanie nie podpadać. Nigdy.

– Czarek, synu, mam wrażenie, że ostatnio widujemy się coraz rzadziej. – Mężczyzna wsiadł do auta, a to zakołysało się od jego masy. Kosarz był potężnym mężczyzną. Z postury przypominał Kingpina, szerokie ramiona i klatka piersiowa wzbudzały respekt, zwłaszcza kiedy widziało się do czego były zdolne. Twarz miał kwadratową, z mocno zarysowaną szczęką, na której zawsze znajdowała się kilkudniowa szczecina. Szeroko rozstawione oczy spod krzaczastych brwi łypały na niego w rozbawieniu. Kosarz bowiem doskonale zdawał sobie sprawę, że Soboń oddala się powolnymi krokami na tyle, na ile może, a on i tak go trzymał w garści. Zwłaszcza od czasu, kiedy sprawił mu te przeklęte stacje... Od tego momentu Cezary czuł, że nie było mu pisane uwolnić się od "opiekuna", a ręka na jego karku mogła zacisnąć się w każdym momencie, żeby przypomnieć mu, gdzie było jego miejsce.

– Tak, cóż... Mam sporo na głowie – odpowiedział swoim zwyczajowym, beznamiętnym głosem, podczas gdy rozglądając się czujnie ruszył spod domu Kosy. Mężczyzna spojrzał na niego i machnął ręką. Nie wierzył mu. Zresztą całkiem słusznie. Ostatnio nie działo się zbyt wiele w przeciwieństwie do ostatnich dwóch lat. To kłamstwo jednak było na tyle uniwersalne, że zawsze uchodziło mu na sucho, a Kosarz miał już swoje lata i nie był tak dociekliwy jak kiedyś. Pogłoski mówiły, że się starzał. Soboń kiedy na niego patrzył, wcale tego nie widział. Poza tym, że jego włosy z rdzawych zrobiły się szare, niewiele się zmieniło od chwili, gdy widział go po raz pierwszy w wieku trzynastu lat.

– Jakbyś zawsze nie miał – zakpił i sięgnął po pasy. Przynajmniej w samochodzie stosował się do przepisów.

Zapadła cisza, podczas której mężczyzna rozsiadł się w fotelu wygodnie. Przedramię położył na oknie a oczy wbił w drogę. Tylko od czasu do czasu jego ciemne, wnikliwe spojrzenie lądowało na Cezarym, by z zadowoleniem obserwować jego napięcie.

– Tyle lat, Czarek, tyle lat, a ty dalej się spinasz.

– To duży przekręt.

– Mieliśmy większe.

– Ale nie na moje nazwisko – odpowiedział mocniej. W jego tonie odbiło się wzburzenie. Kosarz uśmiechnął się szerzej.

– Jak to tam mówią...? Bez ryzyka nie ma zabawy?

– Mhm, no tak, bo przecież taki zabawowy ze mnie typ – odparł, na co Kosarz zaśmiał się rubasznie. Rozbawiony pokręcił głową, jakby po tylu latach wciąż nie mógł uwierzyć, co Cezary gada. Był w wyśmienitym nastroju, zresztą miał do tego powód. Tego wieczoru wzbogaci się o krocie i mimo że nigdy nie narzekał na brak gotówki, tak jej dodatkowy zastrzyk w obecnych czasach był wyjątkowo ważny. Opłacanie skorumpowanych policjantów i sędziów, zakup broni i sprzętu w świecie, w którym prawo jak nigdy było jasne i klarowne, gdzie na wszystko był paragraf, było drogie, cholernie drogie.

– Rozchmurz się, Soboń. Dzisiejszej nocy zgarniesz tyle kasy, że od razu ci się gęba rozweseli.

– Po prostu mam nadzieję, że dobrze to dogadałeś.

– Bardzo dobrze to dogadałem – odpowiedział, po czym wyciągnął do niego rękę. Cezary na chwilę zamarł, zapomniał o oddychaniu, nawet odrobinę pobladł, gdy w jego włosy wsunęły się zaczepnie palce. Zrobiło mu się niedobrze. Doskonale znał ten gest.

Lis w owczej skórzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz