15. Dwie białe róże

118 5 2
                                    

– Mogę wejść? – spytał chłopak. Zmarszczyłam brwi, mierząc go wzrokiem. Dopiero wtedy dojrzałam dwie białe różyczki, które trzymał w swojej lewej ręce. Cholera. Z jednej strony chciałam go wpuścić i mu wszystko wybaczyć, a przede wszystkim chciałam usłyszeć to, co miał do powiedzenia. Z drugiej strony wiedziałam, że muszę być twarda i nie dać się poddać byle uczuciu.

– Nie – odparłam po chwili zastanowienia. – Jeśli chcesz mi coś powiedzieć, to mów tutaj.

– Dobra – burknął. Pokiwał nerwowo głową, uśmiechając się. Wyjął paczkę papierosów, z której wyciągnął jednego z nich i podpalił kolorową zapalniczką. Robił do wszystko tylko jedną ręką, a nadal szło mu to całkiem sprawnie. Nie rozumiałam, jak w takim momencie mógł być tak pewny siebie, gdy ja dosłownie umierałam w środku. To sprawiło, że poczułam się tylko gorzej. – Więc... Bratałaś się z wrogiem, co?

– Co masz na myśli? – spytałam z podejrzeniem. Vincent wiedział o moim pocałunku z Aaronem, czy tylko udawał? – To ty mnie wystawiłeś. Pozwoliłeś mu mnie skrzywdzić.

– Wszystko zależy od punktu widzenia, Marise. Może i nie przyjechałem, ale on cię nie skrzywdził – wytłumaczył. Wypuścił dym ze swoich ust. Pierwszy raz od dłuższego czasu widziałam go aż tak spokojnego, znowu nie okazywał większości emocji. Cóż, przecież takiego pokochałam, dlaczego więc mi to przeszkadzało? Wolałam go uśmiechniętego, żartującego, mniej poważnego, ale on może wcale taki nie był, mimo że chciałam.

– Skąd wiesz?

– Bo już by nie żył – powiedział cicho po chwili zastanowienia. Parsknęłam śmiechem, mimo że Vincent mówił całkowicie poważnie, sądząc po jego wyrazie twarzy.

– Wiesz, co jest twoim problemem? Że nigdy żadnego nie widzisz. Pozwoliłeś Aaronowi mnie skrzywdzić i to nieważne, że jestem cudem cała, bo mógł mnie zabić. Tylko dlatego, że zabrakło ci odwagi, żeby się po mnie zjawić. Myślałam, że coś dla ciebie znaczę albo masz odrobinę godności nawet przez fakt, że moje życie wisiało kolejny raz na włosku przez twoje gówniane sprawy. Może jestem dla ciebie nikim, ale skoro tak jest... Nie zjawiaj się tutaj, nawet nie przepraszając za to, co zrobiłeś.

– Musisz mi ufać – odparł. Pokiwałam głową, nie mogąc uwierzyć, że znowu znaleźliśmy się w tym samym miejscu.

– Ufałam ci, ale już nie. Straciłeś moje zaufanie i mnie, tak tylko mówię. Nie to, że myślę, że cię to w ogóle obchodzi – rzuciłam. Otarłam łzy, które spływały już dłuższą chwilę po moich policzkach. Byłam smutna, ale też zdenerwowana i bezsilna, a to nie jest najlepsze połączenie.

– Tak, zostawiłem cię na pastwę losu. Nie przyjechałem po ciebie, ale to nie tak, że mnie nie obchodzisz.

– Wiesz co? Pierdol się – powiedziałam cicho, wymachując rękoma. W pewnym momencie jego wzrok zatrzymał się na mojej prawej dłoni i mimo że mnie tym zdezorientował, nie przestałam być na niego zła, ani nie przeszła mi ochota wykrzyczenia mu wszystkiego prosto w twarz. – Leon sprzedawał cię przez ten cały czas do Aarona. Mówił mu gdzie jesteś, jakie są twoje plany, przez co tamten wiedział wszystko. Naprawdę myślałeś, że przyjechał tu za tobą, bo chciał być dobrym przyjacielem? To samo robiła Manon. A ja? Całowałam się z Aaronem! I wiesz co? Jest lepszy od ciebie.

– Nosisz pierścionek od mojej babci – zauważył. Spojrzałam na biżuterię na moim palcu, a później znowu na chłopaka. Uśmiechnął się szczerze. Nie rozumiałam kompletnie nic, nie rozumiałam jego. Uśmiechał się w momencie jak ten, po tym co powiedziałam. Może jednak jego lepsza strona, którą chciałam, aby pokazywał cały czas, wcale nie odeszła? Może była tylko czasami przytłumiana przez jego zimną i poważną wersję?

NyctophiliaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz