479 35 16
                                    

Minął kolejny tydzień. Eddie nie wiedział czy chce w ogóle wychodzić z domu. Nie wiedział jak powiedzieć swoim przyjaciołom, że przeżył. A jak będą źli, że tak długo to ukrywał? Miał tyle okazji, żeby im powiedzieć, a jednak tego nie zrobił. Tamtej nocy pod domem Dustina, a później jak cała zgraja przychodziła do domu Max. Ale nie potrafił. Bał się, że wszystko się posypie jeszcze bardziej.

Uczył się nowych riffów. Gitara pozwalała mu trochę odskoczyć od „normalnego" życia i być w lepszym świecie. Tam gdzie czuł się dobrze. Mógł ponieść się swoim wizjom i chodzić własnymi ścieżkami. Grał własną muzykę, która odzwierciedlała jego wnętrze. Mógł się wyżyć na gitarze. Dać muzyce się wyżalić. Tak jak inni się wygadują komuś, tak on za pomocą muzyki wyrzucał z siebie wszystkie emocje.

Po jakiejś godzinie spojrzał na zegar. 23.40. Odłożył gitarę i przebrał się. Doszedł do wniosku, że nie może cały czas siedzieć w jednym miejscu. Wziął ze sobą „w razie w" portfel i wyszedł z przyczepy. Chodził po Hawkins znudzony. Wszystko wyglądało tak jak dawniej, przed Vecną. Pocieszający był brak ludzi na ulicach o tej godzinie. Chciał uniknąć dziwnych czy zdziwionych spojrzeń.

Steve siedział na schodkach swojego domu. Nie mógł zasnąć. Ostatnimi czasy źle sypiał. Na początku spotykał się z Robin, ale po którymś spotkaniu stwierdził, że nie ma sensu budzić dziewczyny. Wystarczyło, że on był niewyspany, a nie był też ślepy. Widział, że Robin zaczynało to irytować.

Znowu patrzył w przestrzeń. Nie było ruchu. Cisza, spokój. To co jemu samemu pomagało się wyciszyć. I znowu widział zarys postaci. Nie mógł w to uwierzyć. Ten sam co wtedy na imprezie. Zmarszczył brwi i szybko wstał. To musiał być Eddie. Nie był głupi, widział go kolejny raz. To był Eddie. Szybko szedł w jego kierunku.

- Ed?! Eddie! - krzyczał. Nawet nie zareagował. Steve zwątpił, czy to napewno Munson. Znowu ma zwidy? Cholera jasna, co się z nim dzieje. Zaraz ktoś jeszcze się obudzi z domów obok i opieprzy go o darcie się o takiej godzinie.

Stanął na środku chodnika. Patrzył na oddalającą się postać. Coś było nie tak. Czuł to.

Eddie słysząc głos Harringtona przeklnął w myślach. Czemu poszedł tą drogą, przecież każdy mógł go zauważyć, a miał tego unikać.

Serce mu się krajało kiedy ignorował Steve'a. Do tego bał się, że ten zaraz złapie go za ramię i wszystko się wyda. Nie był na to jeszcze gotowy.

Ale głos Steva wypowiadający jego imię... pełen nadziei, niepewności i może nawet trochę radości? To wpłynęło na niego za bardzo. W pierwszym momencie miał ochotę się odwrócić i powiedzieć mu wszystko, dopiero później oprzytomniał. Ale czy to znaczyło, że pamiętali o nim? A bynajmniej Steve? Nie był dla niego tylko zobojętniałym dziwakiem?

Na nowo odrodziła się w nim nadzieja na lepsze jutro. Okay, bał się, że jego przyjaciele będą na niego źli, że tak długo zwlekał, ale teraz. Teraz był pewny, że chce do nich wrócić. Miał dosyć ukrywania się. Przeżyje wszystko - to czy będą go kochać, czy nienawidzić. Nie dowie się jak nie spróbuje. Da radę.

Biegł do Robin ile sił w nogach. To nie mógł być przypadek. Nie wierzył w to. To musiał być Eddie. Nie jest głupi.

Kiedy dobiegł pod jej dom zaczął rzucać kamyczkami w jej okno. Dziewczyna po chwili otworzyła okno, a Steve nie mógł się powstrzymać, żeby rzucić jeszcze jednego prosto w jej czoło.

- Ała! Ty idioto! - syknęła cicho Buckley - co tu robisz?

- Musimy pogadać.

Robin westchnęła i zeszła na dół, otwierając  chłopakowi drzwi. Obydwoje od razu poszli do jej pokoju.

- Co jest Harrington.

- Widziałem Eda

Rob zaśmiała się - A tak na poważnie? Pośpiesz się, bo miałam naprawdę dobry sen.

Chwile jeszcze przedrzeźniali się ze sobą, aż w końcu Steve opowiedział jej wszystko co się wydarzyło. To na imprezie, tak jak to sprzed kilkunastu minut.

- Steve, nie chce cię martwić, ale Eddie nie żyje. Wiem, że jest ci ciężko się z tym pogodzić, ale on umarł. I teraz zapewne twój mózg płata ci figle, bo to twój sposób na radzenie sobie w takiej sytuacji. Przykro mi Stevie.

- Ale ty nie rozumiesz Rob. To było coś całkiem innego. On tam naprawdę był.

love || steddie Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz