540 38 71
                                    

- Robin, wracajmy już do domu - powtarzał co chwile Steve.

Byli od jakiś 2 godzin na imprezie, a obiektu westchnień dziewczyny jak nie było tak nie ma.

Za to Robin miała inny plan. Tylko ciągle zrzędzący Steve jej w tym nie pomagał.

- Jeszcze raz powiesz coś o powrocie do domu, to cię tak kopne w dupe, że już nigdy na niej nie usiądziesz - zagroziła.- Pij - podała mu plastikowy kubek.

- Nie piję.

- Ja też nie - odpowiedziała mu Robin wypijając całą zawartość jej kubeczka na
raz - Ja popijam.

Steve prychnął pod nosem i wypił trochę napoju. Skrzywił się i odkaszlnął. Dawno nie pił.

- A teraz tańczymy!

- Robin nie.

- Steve - mroziła go wzrokiem - masz jeszcze jeden na rozluźnienie - podała mu kolejny kubek.

Z braku laku i ten Steve opróżnił dość szybko. Co ty robisz Harrington - pomyślał. Ale zanim się obejrzał, był już ostro wstawiony po już kilku rundach Robin.

Obydwoje siedzieli schlani pod ścianą. Nie mieli nawet sił się podnieść. Do tego, do Steva zaczęły wracać wszystkie myśli. Alkohol pomógł mu zapomnieć, ale nie na długo.

- Robin?

- Hm?

- Nie chce, żeby ktoś jeszcze umierał. Ja... ja nie umiem wrócić do normalnego życia Rob. Codziennie myśle o tych wszystkich ofiarach. A co jak to nie koniec? I kurwa. Straciliśmy Eddiego. Nie chce wiedzieć co Dustin teraz przeżywa. Z resztą, dla każdego z nas był ważny. Okay był dziwakiem, ale końcowo każdy z nas go polubił. Nie zasłużył na taki koniec. Albo przed tym, brat Max. Robin ja nie mam siły znosić tego. Ja nadal nie umiem się pogodzić z tym wszystkim.

Zapadła między nimi niezręczna cisza. Steve w końcu musiał jej powiedzieć. Miał dosyć ukrywania wszystkiego co czuje w sobie. To niszczyło go od środka. Za to Robin patrzyła ślepo w podłogę. Wiedziała, że każdy gdzieś z tylu głowy nadal o tym myślał, ale powoli to cichło, a życie wracało do normy. Myślała, że tak jest też z Harringtonem. Ale najwyraźniej się myliła. Steve, który zawsze każdemu pomagał, każdego wspierał, był teraz sam dobity, a ona nie wiedziała jak ma pomóc.

Przytuliła go po prostu do siebie i tak siedzieli. Obydwoje będąc cicho i błądząc pośród swoich myśli. Ich życie dopiero się zaczynało, a ich dosięgnęły takie rzeczy. To nie było na ich wiek. Nie walka z jakimś pieprzonym potworem po drugiej stronie.

Kilka kilometrów dalej siedział Eddie ze swoim wujkiem. Obydwoje popijali piwo z butelek, co jakiś czas przerywając ciszę szybkimi wtrąceniami.

- Kiedy zaczniesz wychodzić z domu? - pytał wuja. W końcu jego bratanek kiedyś ciągle przebywał poza nim, a teraz? To było do niego niepodobne.

- Nie wiem - „nigdy" pomyślał.

I znowu zapadła cisza. Nie dochodziło pomiędzy nimi do jakiś dłuższych dialogów. Nawet jakby obydwoje tego chcieli. Ed nie miał siły rozmawiać. Każdy pytanie, które nawet nie nawiązywało do drugiej strony, i tak sprawiało, że Munson o niej myślał.

- Te dzieciaki się pytał czemu nie masz pogrzebu - powiedział Wayne upijając trochę piwa.

- Cholera - przeklnął pod nosem. Nie chciał znowu plątać wuja w kolejne kłamstwa. A w końcu i tak kiedyś będzie musiał wyjść z ich przyczepy. Raczej nie wytrzymałby w niej zamknięty całego życia. A może wymknąć się w nocy i uciec? Pomyślał. Ale co to mu da? Ale chwila... dzieciaki? Oni żyją? - kto pytał?

- No ten mały co tu przychodził bez zębów z całą zgrają.

Dustin - zapaliła mu się lampka w głowie. Czyli Dustin żyje. I reszta też. Zerwał się i poszedł do siebie. Musiał iść do Dustina. Cholera, odżyła w nim jakaś nadzieja. Ogarnął się trochę i wybiegł z przyczepy. Była noc więc na szczęście, nikt nie powinien zwrócić uwagi na Eddiego Wygnańca.

Podczas drogi cały czas myślał co ma powiedzieć. Ale miał cholerną pustkę. Nie było go ile? Z tydzień? Może już trochę więcej? Nie liczył. Ale wystarczająco czasu, żeby uznać go zmarłym. No i Dustin widział go „umierającego". Może to jednak nie był dobry pomysł...

Zaklnął pod nosem, kiedy akurat przechodził obok domu, w którym musiała być całkiem niezła impreza. Nikt nie mógł go zobaczyć. Nikt. Chociaż ci ludzie i tak byli upici, więc za dużo by nie ogarnęli. Zazdrościł im tego życia. Też chciałby się bawić ze swoimi przyjaciółmi, i przeżywać najlepsze lata swojego życia. Nie mógł. Może kiedyś. Uśmiechnął się sarkastycznie pod nosem.

Stał już pod domem Hendersonów. No właśnie. Stał. Nie wiedział co ma ze sobą zrobić. Patrzył w okno swojego przyjaciela, gdzie świeciło się światło. Nie spał. Nagle usłyszał otwierające się drzwi. Szybko schował się, jednak i to nie powstrzymało go od spoglądania co jakiś czas. Grupka dzieciarni. Uśmiechnął się pod nosem. Wszyscy stali tam. Cali i zdrowi. Przysłuchiwał się ich rozmowie.

- Co z Max?

- Nadal nic nie wiadomo. Ale prawdopodobnie nie odzyska wzroku - słyszał rozżalony głos Lucasa. - Ale są duże szanse, że będzie chodzić.

- Chociaż coś

Czyli z Max było nie najlepiej. A myślał, że się udało. Ale żyła.

- Czuje się obserwowana - wyrwało go to z zamyślenia.

Chwile później widział jak Nastka chodzi i sprawdza czy nigdzie nikogo nie ma.

- Nastko, zdaje ci się. Jesteśmy tu tylko my - powiedział Mike, przytulając dziewczynę do siebie.

Jeszcze chwile rozmawiali, a kiedy już poszli i Eddie odczekał jeszcze chwile „tak w razie co", wyszedł ze swojej kryjówki i pobiegł do domu.

Tymczasem Robin i Steve jakoś wyczołgali się z imprezy. Teraz stali na dworze. Nadal pomiędzy nimi była głucha cisza, bo żaden z nich nie wiedział o czym mówić. Robin nie spodziewała się czegoś takiego usłyszeć od Harringtona. Raczej myślała, że to może chodzić o Nancy, albo o inną dziewczynę, ale nie o tamtą stronę. Dałaby sobie rękę uciąć, że akurat Steve jest jednym, który radzi sobie lepiej z całą tą sytuacją.

Steve stał oparty o ścianę wpatrując się w przestrzeń przed sobą. Nagle zauważył jakąś sylwetkę ludzką. Przyjrzał się jej dokładnie.

To nie mogła być prawda. Zdawało mu się, że osoba idąca tam, to Eddie. Te same włosy, postura ciała, chód, wszystko. Ale to było niemożliwe, bo Eddie nie żył. Wypił za dużo alkoholu i teraz miał zwidy. Uśmiechnął się smutno pod nosem. Chciałby żeby brązowo-włosy był teraz z nimi. Bo to nie tak miało wyglądać. Nie on. Kiedy w końcu jego życie mogło być normalne, on zginął.

love || steddie Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz