424 31 37
                                    

Minęło kilka dni, od kiedy Eddie widział się ze Stevem. Obydwoje jakoś... nie wiedzieli jak na nowo odbudować to wszystko co ich łączyło. Kiedy byli poza gronem swoich znajomych, tak naprawdę nic nie mówili.

Nie było też tak, że oni nie chcieli tego kontaktu i robili to na siłę. Oczywiście, że nie. Eddie tęsknił za swoim przyjacielem. Bał się, że może Steve na nowo uważa go za dziwaka. W sumie nie dziwiłby się. Był tylko Eddiem Munsonem, wyrzutkiem uważanym za mordercę. To wszystko potęgował fakt, że kiedy Steve dowiedział się, że Munson żyje, wcale nie zareagował jakoś najlepiej. Więc na co Eddie miał się łudzić? Chciał odzyskać Harringtona, był dla niego jednym z ważniejszych przyjaciół, ale przecież nie mógł go do niczego zmuszać. Nie na tym to polegało.

Tym czasem Steve myślał o tym, dlaczego nie może nic powiedzieć przy Eddiem. Przecież lubił go, naprawdę go lubił. Cenił w nim jego bycie sobą, humor, nawet jego rady. Munson był dla niego naprawdę dobrym przyjacielem, i napewno tym, którego Steve nigdy nie chciałby tracić. Więc co było teraz nie tak? Co się zmieniło, że nagle nie mogą ze sobą normalnie rozmawiać? Że atmosfera wokół nich jest tak ciężka? Może to przez to, że przyzwyczaił się, że Eddie umarł po drugiej stronie? I teraz, po tym jak tyle czasu dochodził do niego ten fakt, tyle samo czasu będzie dochodziło do niego, że Munson jednak żyje? Czy to miałoby sens?

Robin widziała, że ze Stevem na nowo zaczyna się coś dziać. Domyślała się. Przecież tak nagle by się nie zmienił bez żadnego powodu.

- Hej, Steve. Idziemy dzisiaj do kina.

- Huh? - spojrzał na nią zdziwiony.

- No do kina. Nancy wczoraj dzwoniła. Mówiła, że nie odbierałeś i mam ci przekazać.

- Kto tam będzie? - zapytał od razu „błagam oby tylko nie Eddie".

- Wszyscy - wzruszyła ramionami.

- A Eddie?

- Wszyscy Steve - wywróciła oczami - wszyscy to znaczy Eddie też.

„Cholera" - przeklnął w myślach. I co on teraz zrobi? Co jeżeli Eddie podejdzie do niego, będzie chciał pogadać a on nie da rady? Gdzie się podział stary Steve, który niczego się nie bał?

Po tamtej nocce, kiedy po raz pierwszy się spotkali, Steve postanowił odprowadzić Eddiego do „domu". Czuł, że tak powinien. W końcu Munson nie był uważany za najlepszą osobę w mieście. A do tego był przecież podług innych umarłym.

Podczas drogi nic do siebie nie mówili. Panowała tylko głucha cisza. Nawet owad nie przeleciał i nie zagłuszył jej. Na koniec wymienili się tylko szybkim „cześć" i każdy poszedł do siebie. Steve czuł się z tym źle. Wiedział, że to wszystko jest z jego winy. Nie wiedział tylko, jak wytłumaczyć swoje zachowanie.

Sala kinowa powoli się zapełniała. Wszyscy byli już na miejscu, tylko brakowało jeszcze Steve'a. Seans miał się za chwile zaczynać, więc niektórym spóźnienie się, było nie na rękę.

- Eddieee - zaczęła Robin - poczekasz za Stevem? - zapytała go kiedy tylko ich dwójka została, czekając za chłopakiem. Dziewczynie cholernie zależało, żeby obejrzeć cały film. Napaliła się na niego i nie chciała tracić z niego ani minuty, o czym Munson wiedział. No i może chciała też trochę pomóc chłopakom, widząc jak nie radzą sobie z ich znajomością.

- Okay - westchnął niezadowolony Munson. Lubił Steva, ale w tamtym momencie... to nie było to czego by chciał. Nie chciał na nowo zostawać sam na sam z Harringtonem. Znowu czuliby się niekomfortowo, ale co mógł zrobić? Nie chciał sprawiać Robin przykrości, więc zgodził się.

Siedział już kilka minut pod salą, a Steva nadal nie było. Zaczynało mu się nudzić. Ile można czekać? Tracił film niepotrzebnie. Nagle poczuł się ktoś odciągnął go do tyłu, po czym przyszpilił do ściany. Jason.

- A kogo my tu mamy, hm? - Carver plunął mu w twarz - Powrócił nasz morderca. Wiedziałem, że żyjesz. Zasługujesz zdechnąć w męczarniach - wymierzył mu pierwsze cios w brzuch, na co Eddie skulił się.

Kolejne ciosy. Już teraz nie tylko Carver go bił. Teraz każdy z jego bandy dokładał się do tego.

- Umrzesz świnio. Nikt cię nie pozna - zasyczał przez zęby blondyn.

Kolejne uderzenie. Zaczął nagle się krztusić. Wypluł zalegającą mu ślinę. Kurwa mać. Krew. Już po nim. Zatłuczą go na smierć. Był tego pewny.

Nagle poczuł jak to wszystko zaczęło słabnąć. Nie było nagle żadnych ciosów. Cisza. Poczuł jak ktoś podnosi go. Ale nie jakoś brutalnie, tylko delikatnie. Podniósł głowę do góry.

- Steve.

Steve jechał do kina. Był wkurwiony. Czemu wszędzie były korki, akurat wtedy kiedy chciał szybko gdzieś się dostać? Co jakiś czas walił ręką w kierownicę. Nie miał cierpliwości. Spojrzał na zegar. Zajebiście. Był spóźniony. Gotowało się w nim niemiłosiernie.

W końcu podjechał pod kino. Zaparkował w pierwszym lepszym miejscu i szybkim krokiem, wpadł do środka. Jednak to co zobaczył zmroziło mu krew w żyłach.

Eddie.

Jego przyjaciel był obkładany przez tych chujów. Pieprzeni koszykarze. Pieprzony Carver. Od razu podszedł do nich i zaczął odciągać każdego po kolei, dawając im w ryj. Przynajmniej mógł się na kimś wyżyć za te korki na drodze. W końcu nikogo już nie było. Ed wyglądał okropnie. Od razu go delikatnie podniósł, i posadził pod ścianą, siadając przed nim.

- Eddie.

~*~
Długo nic nie było ale teraz wlatuje rozdzialik <3
Mam nadzieje że wam się spodoba

love || steddie Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz