456 33 16
                                    

Steve otrząsnął się słysząc swoje imię, i dopiero po chwili przetrawiania nadmiaru informacji odpowiedział:

- Hm?

- Wszystko okay? Wyglądasz... dziwnie.

- I kto to mówi - zaśmiał się nerwowo Steve - jednak żyjesz - pokazał na Munsona nie wiedząc co zrobić w tym momencie z rękami.

Eddie podrapał się po karku uśmiechając nerwowo. Spojrzał za siebie, gdzie wszyscy byli już wciągnięci w film i nikt nie zwracał na nich uwagi.

- Chcesz się przejść? - wrócił wzrokiem do Harringtona. Ten zgodził się skinieniem głowy.

Noc była przyjemna. Naokoło było pełno owadów, które wydawały przerozmaite dźwięki, formujące się w spójną całość. Gdyby nie one, otaczałaby dwójkę chłopaków głucha cisza. Było dość rześko, a jedyne światło pochodziło od księżyca.

Czego się spodziewali, jak w Hawkins zazwyczaj lampy nie świeciły za długo.

Steve szedł cały czas zamyślony. Eddie Munson żył. Czy to niesamowite? W końcu prawda była taka, że nie miał żadnych zwidów, a postać którą widział, rzeczywiście była Munsonem. Ale jednocześnie zdawało się mu to zbyt odległe. Tak długo żył w przekonaniu, że jego przyjaciel nie żył, że kiedy prawda okazała się być zupełnie inna, nie mógł pogodzić się z nią. Nic nie układało mu się w głowie i na nowo wracał do błędnego koła.

Eddie po prostu szedł obok. Próbował zagadać do Steve'a, ale za każdym razem kończyło się to porażką. W końcu doszedł do wniosku, że to Harrington, jeżeli będzie chciał z nim pogadać, sam zacznie rozmowę. Jak zauważył, chłopak najgorzej zniósł wiadomość o „zmartwychwstaniu", co zbiło go trochę z tropu. Każdemu zaakceptowanie tej prawdy poszło cholernie szybko, a Steve był inny. Eddie nie wiedział jak ma się zachować. Czy dać przestrzeń, a może wręcz przeciwnie zjadać go swoją osobą? Irytowała go ta niewiedza, bo mimo wszystko, Steve stał mu się cholernie ważny, i zależało mu na jego poparciu.

- Usiądziemy? - zaproponował Harrington po jakimś czasie.

Podeszli do ławeczki, siadając na niej, a między nimi na nowo nastała niezręczna cisza. Ciężko było im poruszyć jakikolwiek temat, kiedy każdy z nich miał multum myśli w głowie, jednocześnie mając pustkę.

- Więc... - zaczął Eddie- ty i Nancy jednak...

- Nie, nie - szybko zaprzeczył Steve- Nic nas nie łączy oprócz przyjaźni. Ona kocha Jonathana, a on ją - uśmiechnął się delikatnie do przyjaciela.

- Trzymałem za was kciuki - Eddie w tym czasie bawił się swoimi palcami. To wszystko było takie niekomfortowe.

- Tak? Czemu?

- Pasowaliście do siebie. W sensie wiesz - zaczął wymachiwać rękami, nie umiejąc ubrać tego w słowa.

Steve na to zaśmiał się pod nosem.

- Na razie... na razie chce odpocząć od dziewczyn.

- Oh. Okay.

Na nowo nastała pomiędzy nimi cisza. Rozmowa w ogóle się nie kleiła, a obydwoje siedzieli spięci, chcąc jak najszybciej wrócić, jednocześnie spędzając ze sobą jak najwięcej czasu. Brakowało im tej przyjacielskiej więzi, przed odejściem Munsona.

- W ogóle. Jak sobie radzisz? Po powrocie?

Eddie wzruszył ramionami.

- Na początku było ciężko. Nie miałem nikogo i wszystko dobijało bardziej. Obstawiałem, że ktoś z was też mógł zginąć, a wolałem o tym nie wiedzieć. Później wujek powiedział mi, że Dustin cały czas pyta o mój pogrzeb - zaśmiał się pod nosem - Wtedy wiedziałem, że ktoś przeżył.  Miałem iść do Dustina. W sumie poszedłem tam, ale dzieciaki akurat wyszły od niego i wycofałem się.  Koniec końców nie wytrzymałem i po jakimś czasie poszedłem i no. Jestem w miejscu, w którym jestem.

Steve skinął głową.

- A ty?

- A ja? - spojrzał niezrozumiale na Munsona.

- Jak sobie radzisz?

Harrington zamyślił się przez chwile. Jak on sobie radził? Aktualnie czuł się nijak i nie umiał tego opisać. Na początku był zagubiony, przecież nie radził sobie totalnie. Cały czas myślał o wszystkich co zmarli, a najbardziej o Eddim, który mimo krótkiego stażu, stał mu się cholernie bliski. A później? Powoli zaczynał przyswajać do siebie te wszystkie wydarzenia, a teraz na nowo. Cała jego bańka pękła. Zaburzył się cały jego spokój, bo Eddie żył... zamartwiał się tyle czasu, a on tak naprawdę nigdy nie umarł. Zawsze był. Mało tego, dowiedział się o tym jako ostatni. Ale czego się dziwił? Nie był jakoś specjalnie ważny dla Munsona, znali się krótko. To było pewne, że są inni, ważniejsi od niego. Ale nadal dawało mu to wyrzuty sumienia. Co mógłby zrobić, żeby być lepszym.

- Myślę, że nie tak źle - odpowiedział krótko. Nie chciał o tym mówić Eddiemu, nie miał zamiaru się przed nim użalać.

Po niedługim czasie postanowili wrócić do swoich przyjaciół. Tam spędzili razem kilka kolejnych godzin, już bardziej rozluźnieni, bawiąc się dobrze z wszystkimi.

love || steddie Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz