Rozdział IV

473 34 5
                                    

Pov. Loid
Wracałem do domu po drugiej w nocy. Byłem wykończony, miałem ranę po postrzale na ramieniu i szramę na udzie po cięciu noża. Z kącika ust kapała mi krew. Franky zatrzymał samochód na podjeździe mojego domu i odwrócił się do mnie z zaniepokojoną miną.
-Dasz sobie radę sam, Zmierzch? -zapytał. -Te rany wyglądają naprawdę paskudnie. Może lepiej...
-Nic mi nie będzie Franky. To nie mój pierwszy i ostatni raz. -powiedziałem i zakaszlałem krwią, brudząc mu auto.
Skrzywił się, ale mnie nie zbeształ.
-Poczekaj, odprowadzę cię chociaż do drzwi. -warknął i wyszedł, trzaskając drzwiami.
Westchnąłem i też wyszedłem z samochodu, chwiejąc się lekko. Miałem mroczki przed oczami i w pewnej chwili poczułem że spadam. Uderzyłem policzkiem w zimny beton z którego zrobiony był chodnik i wtedy otoczyła mnie ciemność. Nie straciłem całkowicie kontaktu z rzeczywistością, bo słyszałem głos Franky'ego, ale tak jakby przyciszony.
-Do cholery, Loid! -usłyszałem. -Możesz wstać? -zapytał, ale ja nie byłem w stanie mu odpowiedzieć.
Z mojego gardła wydobył się tylko krótki charkot.
-Nie dam sobie z tobą rady sam. Idę po Yor. -powiedział, a ja odpłynąłem wtedy całkowicie.

Obudziłem się w swojej sypialni i przez chwilę myślałem, że wczorajsza misja mi się przyśniła i nic mi się nie stało. Podniosłem się do siadu, a moją głowę przeszył potworny ból. Z jękiem wróciłem do poprzedniej pozycji i dotknąłem czoła. Była rozpalone. Odrzuciłem na bok kołdrę żeby zobaczyć swoje ramię. Było dokładnie zawinięte w biały bandaż, z plamą ciemnej krwi na środku. Ostrożnie uniosłem głowę i z ulgą zobaczyłem że przynajmniej z moim udem wszystko w porządku. Nie było zabandażowane, ale miałem na nim jakiś okład, zasłaniający część rany. Sądząc po zapachu był ziołowy.
Powoli zsunąłem się z łóżka, walcząc z mdłościami.
Zataczając się, jakbym był pijany, wyszedłem na korytarz i skierowałem się do kuchni. Musiałem się napić, inaczej zemdleję. Ostatnie parę metrów pokonałem, trzymając się kurczowo za brzuch, zgięty w pół.
Wpadłem do kuchni i zwaliłem się na podłogę. Wzrok mi się rozmazał, głowa pulsowała tępym bólem.
-Loid?! -usłyszałem przerażony głos.
-Yor? -wychrypiałem, z wysiłkiem obracając się na bok.
Czarnowłosa uklęknęła przy mnie z kubkiem pachnącej herbaty. Wyciągnąłem po niego rękę. Yor ostrożnie podała mi kubek i pomogła usiąść. Oparłem się o nogę stołu i duszkiem opróżniłem kubek. Poczułem się lepiej na tyle, żeby wstać. Zachwiałem się, ale utrzymałem równowagę.
-Czemu wyszedłeś z łóżka? -zapytała mnie Yor. -Nie powinieneś się ruszać. Nie w takim stanie.
Zaprowadziła mnie do salonu i posadziła na kanapie. Rozejrzałem się w poszukiwaniu Anyi, ale nigdzie jej nie zobaczyłem. Pewnie była w szkole.
-Przyniosę ci jeszcze wody. -powiedziała Yor i wyszła.
Wziąłem parę głębszych oddechów. Czułem się coraz lepiej, chociaż moje czoło dalej było gorące od gorączki.
Yor wróciła po chwili z wysoką szklanką, napełnioną po brzegi lodowatą wodą. Wypiłem ją małymi łyczkami, podczas gdy Yor zmieniała mi bandaż na ramieniu. Zerknąłem na ranę. Nie wyglądała tak źle, jak się spodziewałem. I wcale nie bolała tak mocno.
W końcu Yor skonczyła i usiadła obok mnie.
-Jak się czujesz? -zapytała.
Wyglądała na zmartwioną, a ja poczułem potrzebę pocieszenia jej i uspokojenia. Obróciłem się do niej i uśmiechnąłem się czarująco.
-Teraz już świetnie. Bardzo ci dziękuję Yor. -powiedziałem pogodnym tonem.
Czarnowłosa zarumieniła się i spuściła głowę, żebym tego nie zobaczył.
-Ile spałem? -zapytałem ją po chwili, kiedy na powrót podniosła głowę.
-Od kiedy pan Franky cię tu przyniósł, czyli od wczoraj. -odparła, a ja spojrzałem na zegar ponad jej głową.
Była dziewiąta wieczorem. Czyli przespałem cały dzień.
Nagle Yor pochyliła się do mnie i ujęła moje policzki w dłonie.
-Dalej masz gorączkę. Ale chyba już ci spada. -stwierdziła i spojrzała mi w oczy.
Policzki jej płonęły, kiedy pospiesznie zabrała ręce i odsunęła się. Zanim zdążyłem pomyśleć, chwyciłem ją za nadgarstki i zbliżyłem się do niej. Yor odchyliła się do tyłu, i zamarła w pozycji półleżącej, a ja zawisłem nad nią. Pochyliłem się, zamknąłem oczy i nasze usta się spotkały. Działałem pod wpływem instynktu. Jeszcze nigdy mi się to nie zdarzyło, dlatego teraz nie mogłem normalnie myśleć. Po prostu całowałem Yor, starając się odzyskać kontrolę nad swoim ciałem.
Wsunąłem palce w jej włosy, drugą ręką splatając nasze dłonie w uścisku. Przylgnąłem do niej, a ona położyła mi rękę na plecach. Całowaliśmy się najpierw delikatnie i ostrożnie, a potem coraz śmielej i pewniej. Yor objęła mnie nogami, przyciągnęła jeszcze bliżej.
W tamtej chwili zapłonąłem inną gorączką niż tą od choroby.
Pragnąłem Yor. Nic nie liczyło się oprócz niej.
-Mama? Tata? Co wy lobicie?! -usłyszałem głos.
Natychmiast odskoczyłem od Yor i usiadłem, puszczając jej rękę. Czarnowłosa miała trochę większy problem z doprowadzeniem się do porządku. Rozglądała się zdezorientowana, z czerwonymi policzkami.
Jest urocza. -pomyślałem i natychmiast odepchnąłem od siebie tę myśl. Powinienem ją przeprosić, za to że straciłem kontrolę. Miałem nadzieję, że nie zrozumie tego jakoś opacznie. Eh. Oczywiście że to tak zrozumie. Pomyśli że jestem w niej zakochany. Albo gorzej, że chciałem ją wykorzystać.
Wspaniale. Brawo Zmierzch! -szydziłem z siebie w myślach.
-Loztrzepaniec przyszedł. -odezwała się Anya, wskazując na Franky'ego, który uśmiechał się bardzo dwuznacznie i uniósł brwi, kiedy na niego spojrzałem.
-Przyszedłem sprawdzić jak się czujesz Zmierzch, ale chyba niepotrzebnie. Jak widzę jesteś w dobrych rękach i czujesz się doskonale. -powiedział z kpiną w głosie.
-Nie bądź śmieszny! -warknąłem, zły na samego siebie.
-Anyu -powiedziała drżącym głosem Yor. -Wracaj proszę do łóżka.
Spojrzałem na dziewczynkę z wdzięcznością. Nie wiem co stałoby się dalej, gdyby nie ona. Anya odmaszerowała ze spuszczoną głową, ale wydawało mi się, że uśmiechnęła się do mnie lekko i mrugnęła.
Nie, pewnie mi się przywidziało.
-Chcesz jeszcze czegoś? -spytałem Franky'ego napastliwym tonem.
-Mam wiadomość od centrali, agencie Zmierzch. -powiedział.
-Mów. -poleciłem mu niecierpliwie.
-Szefowa mówi że możesz dostać parę dni urlopu, ale koniecznie musisz zająć się obecną operacją ,,Five".  -powiedział. -No dobrze, ja już wam nie przeszkadzam. Możecie wrócić do tego co robiliście przed chwilą. Miłej zabawy. -rzucił zgryźliwie i wyszedł.
Słyszałem jak trzasnął drzwiami wychodząc.
Zwróciłem się do Yor, żeby jej wszystko wyjaśnić i prosić o przebaczenie, ale ona wstała i zaczęła się cofać do drzwi, nie odrywając odemnie spojrzenia.
-Ja... p-przepraszam cię Loid. -wydukała i uciekła, zanim zdążyłem zareagować.
No i co ja narobiłem?
Westchnąłem ciężko. Jakie ona musi mieć teraz o mnie zdanie?
Będę musiał jutro wszystko odkręcić. Wstałem i powlokłem się do swojej sypialni. Padłem na łóżko i zasnąłem kiedy tylko dotknąłem głową poduszki.
-------------------------------------------------------------
1079 słów!

Cierniowa Miłość [Spy×Family] Loid×YorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz