Rozdział VI

466 43 8
                                    

Pov. Loid
Rano obudziła mnie Anya.
Wgramoliła się na moje łóżko i zaczęła skakać nademną, piszcząc z radości.
Spojrzałem na zegar elektryczny stojący na moim stole. Było po siódmej.
-Co chcesz zjeść na śniadanie, Anyu? -zapytałem, wstając i ściągając ją z łóżka.
-Anya chcę ozeski. -oznajmiła mi dziewczynka.
Wyrwała mi się z rąk i pobiegła do kuchni, pewnie wyjąć sobie paczkę orzeszków. Westchnąłem i poszedłem się przebrać.
Poruszałem trochę barkiem, żeby sprawdzić w jakim stanie jest moje ramię. Nie bolało mnie, tylko trochę piekło. To dobrze. Oznaczało że rana się goiła.
-Tata? -usłyszałem kiedy myłem zęby.
Odwróciłem się od umywalki i spojrzałem na Anyę, która ściskała brzeg swojej koszuli nocnej i wbijała wzrok w podłogę.
-Hm? Co sze sztalo? -spytałem wypluwając do umywalki pianę. -Anyu?
-Anya... Anya... -jej wielkie oczy wypełniły się łzami. -Wysypała ozeski... -pisnęła i rozpłakała się. -M...moje ozeski! -zawyła załamana.
-Zaraz przyjdę. I nie płacz, kupię ci nowe. -powiedziałem. -A teraz idź się ubrać. Musisz iść dzisiaj do szkoły. -poleciłem jej.
Anya wyszła, pochlipując cicho.
Dokończyłem mycie zębów i poszedłem do kuchni.
Na stole leżała pusta torebka po orzeszkach, a cała jej zawartość znajdowała się na podłodze.
Westchnąłem w duchu i schyliłem się żeby posprzątać ten bałagan. Kiedy skończyłem, wróciła Anya.
Obrzuciłem ją uważnym spojrzeniem i przykucnąłem koło niej, żeby poprawić jej krzywo zapięte guziki mundurka.
-Teraz jest dobrze. -stwierdziłem po chwili i podniosłem się. -Usiądź w jadalni i poczekaj. Zrobię ci kanapki.
-Anya chcę naleśniki. Anya nie lubi kanapek. -sprzeciwiła się dziewczynka.
-Nie ma już czasu na robienie naleśników. -powiedziałem. -Za pół godziny zaczynają się twoje szkolne zajęcia.
Różowowłosa tupnęła nogą że złością.
-Anyu -rzuciłem ostrzegawczo. -Idź do jadalni. I przygotuj swój plecak. Teraz.
Zaczęła drzeć jej dolna warga, w oczach zbierać łzy.
Zirytowany podszedłem do niej i pogładziłem po głowie.
-Jak wrócisz dostaniesz naleśniki. -powiedziałem łagodnie. -Ale teraz zjesz kanapki i zrobisz co ci kazałem. -włożyłem nacisk w ostatnie słowa. -Dobrze?
Anya skinęła niechętnie głową i wyszła, a ja odetchnąłem z ulgą. Jeden problem mam z głowy.
Wtedy weszła Yor, mijając się z Anyą, a ja przypomniałem sobie że mam jeszcze jeden problem.
-Dzień dobry. -przywitałem się przesadnie wesołym głosem. Wymusiłem uśmiech.
Yor spojrzała na mnie i zaraz spuściła wzrok, rumieniejąc się.
-Dz... dzień... dzień dobry. -wykrztusiła cicho i wyszła szybko z kuchni.
Później ją przeproszę. Jak już Anya pójdzie do szkoły. -postanowiłem i zająłem się kanapkami.

Odwożąc Anyę do szkoły, zastanawiałem się jak przeprosić Yor za wczoraj. Na początku nic nie przychodziło mi do głowy, póki nie odezwała się Anya.
-Kwiaty. -powiedziała nagle.
-Co takiego? -spytałem zaskoczony i zerknąłem na nią w lusterku.
-Nic. -odparła i odwróciła głowę do okna, a mi zaczął kiełkować w głowie pewien pomysł na ładne przeprosiny.
Wysadziłem Anyę pod szkołą i pojechałem do kwiaciarni.
Wchodząc zadzwonił dzoneczek przyczepiony do drzwi.
Otoczył mnie mdły, duszący zapach kwiatów.
-Dzień dobry. -powitała mnie kobieta stojąca za ladą i uśmiechnęła się przyjaźnie.
-Dzień dobry. -odparłem i odwzajemniłem uśmiech.
-Szuka pan jakiś konkretnych kwiatów? -zapytała kwiaciarka.
-Chciałbym kupić bukiet. -powiedziałem.
-Oczywiście. Chce pan jeden z gotowych? -machnęła ręką w stronę paru bukietów leżących na ladzie. -Czy woli pan sam wybrać kwiaty które będą w bukiecie? -dopytywała.
-Nie znam się za bardzo na kwiatach. -wyznałem zgodnie z prawdą. -Może mogłaby mi pani coś wybrać? Coś dużego, dla kobiety. Wie pani, na przeprosiny.
-Nie ma problemu. -uśmiechnęła się figlarnie. -Mam jeden któremu nie oprze się żadna kobieta. -mrugnęła do mnie i zniknęła za odrapanymi drzwiami z napisem ,,MAGAZYN".
Wróciła po paru minutach. Niosła w ramionach ogromny bukiet, zza którego ledwie ją było widać. Składał się głównie z kolorowych róż. Owinięty był do połowy przeźroczystą folią, żeby łatwo można było go trzymać i białą wstążką.
Kwiaciarka położyła go ostrożnie na ladzie i spojrzała na mnie triumfalnie.
-I co pan myśli? -spytała z dumą. -To moja własna robota.
-Jest fantastyczny. -orzekłem. -Ile za niego mam zapłacić? -zapytałem.
Podała mi cenę, która nie była wcale aż taka duża, jak bym się spodziewał po takim ogromnym bukiecie.
Wracałem do domu układając sobie w głowie formułkę przeprosin.
Zaparkowałem samochód w garażu i poszedłem zapukać do drzwi, chociaż miałem klucze i mogłem sam sobie otworzyć.
Drzwi otworzyły się i Yor wpuściła mnie do środka. Z zadowoleniem zauważyłem, że wytrzeszczyła oczy na widok bukietu. Zamknąłem za sobą drzwi i podsunąłem jej kwiaty.
-To dla mnie? -wyjąkała zupełnie zdumiona.
Uśmiechnąłem się z rozbawieniem.
-Owszem. Podobają ci się?
Czarnowłosa wyciągnęła niepewnie ręce i wzięła bukiet w ramiona. Pochyliła się i pociągnęła nosem wdychając ich zapach.
-Pięknie pachnie. I jest śliczny. -powiedziała i spojrzała na mnie. -Dziękuję.
Nasze spojrzenia się spotkały i Yor zarumieniła się. Teraz powinienem ją przeprosić, wyjaśnić że tak naprawdę nic do niej nie czuję, że wczoraj nie chciałem żeby ten pocałunek tak się rozwinął. Powinienem powiedzieć, że już więcej nie będzie takich sytuacji, chyba że będziemy zmuszeni udawać kochające się małżeństwo Forger.
Ale nie zrobiłem tego.
Zrobiłem coś zupełnie odwrotnego niż chciałem.
Ująłem Yor w talii i przyciągnąłem bliżej siebie, starając się nie uszkodzić przy tym bukietu. Yor wbiła we mnie zaskoczone spojrzenie. Nachyliłem się tak, że dotknęliśmy się czołami. Czułem słodki zapach jej skóry i duszącą woń kwiatów. Widziałem dokładnie jej ciemne oczy z rozszerzonymi źrenicami i zarys zgrabnego nosa. Oraz usta. Czerwone miękkie i kuszące. Nie wahałem się długo. Pocałowałem ją, rozkoszując się uczuciem, które temu towarzyszyło.
Yor objęła mnie, upuszczając bukiet. Przez otumanioną pocałunkiem głowę przeszła mi myśl, że ciasny korytarz nie jest najwygodniejszym miejscem do całowania się.
Jedną rękę położyłem jej na plecach, drugą złapałem ją za nogi i podniosłem ją jak księżniczkę. Chwyciła mnie za szyję i mocniej wpiła mi się w usta. Zachwiałem się lekko, ale nie przerywając pocałunku zabrałem ją do pierwszego pokoju jaki był na mojej drodze. Otworzyłem nogą drzwi i wpadłem do środka, potykając się.
Puściłem Yor i razem upadliśmy na ziemię, odrywając się od siebie. Czarnowłosa pisnęła, kiedy uderzyła plecami o ziemię. Przetoczyłem się do niej i złożyłem pocałunek na jej szyji. Jęknęła i odwróciła się do mnie.
-Kocham cię. -szepnęła wyciągając do mnie ręce.
Te dwa słowa sprawiły, że się opamiętałem. Zerwałem się na nogi i stanowczo wyciągnąłem rękę żeby podnieść Yor.
Wydawała się być zaskoczona, ale chwyciła moją dłoń i wstała.
-Coś się stało? -spytała niepewnie.
-Nie. -odparłem i musiałem się powstrzymać żeby znowu jej nie pocałować
-Wszystko w porządku. Tylko... -zaschło mi w ustach.
Co ja znowu robię?! Ogarnij się. Ogarnij się Zmierzch! Wymierzyłem sobie w duszy solidny policzek, ale zaraz zapomniałem o wszystkim, bo Yor rzuciła mi się w ramiona i przytuliła się do mnie. Zaskoczony o mało się nie przewróciłem, ale odwzajemniłem uścisk.
-Loid? -mruknęła. -Kocham cię, wiesz?
-Wiem. -rzuciłem. Moje myśli leciały jak szalone, nie mogłem się skupić na żadnej z nich. W końcu uchwyciłem jedną i palnąłem bez zastanowienia. -Ja ciebie też.
Dopiero po chwili zaczynałem uświadamiać sobie, że mówiąc to wcale nie skłamałem.
-------------------------------------------------------------
1126 słów!
Dziękuję za przeczytanie! ^^
Będzie mi miło jeśli zostawisz mi gwiazdkę, albo komentarz bo do tej pory bardzo mnie to motywowało do dalszego pisania tej książki.
Do zobaczenia. :)

Cierniowa Miłość [Spy×Family] Loid×YorOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz