Rozdział 6

36.8K 706 112
                                    

Przeciągle ziewnęłam, gdy przez firanę w mojej sypiali, zaczęło się przedzierać poranne słońce. Zamrugałam, aby się przyzwyczaić do nagłej jasności i odgarnęłam kołdrę z mojego ciała. Wstałam i udałam się prosto do kuchni żeby zaparzyć kawę.

Minęłam po drodze przestronną łazienkę oraz osobno zbudowaną garderobę i zeszłam po schodach, udając się na parter. Słyszałam przytłumione dźwięki. Wiedziałam kogo mogłam spotkać. Tylko ona miała klucze do mojego mieszkania.

— Mówiłam ci przecież, że masz wolne — powiedziałam, gdy tylko ujrzałam starszą, przygarbioną kobietę. — Jest weekend. Też kiedyś musisz odpocząć. — Posłałam jej ciepły uśmiech i ucałowałam w zapadły policzek.

— A ty wiesz, że nigdy się ciebie nie słucham. — Wzruszyła ramionami i wskazała na mnie palcem. — Znów zostawiłaś naczynia w zlewie. Po cholerę ci ta zmywarka skoro nawet nie umiesz ich do niej włożyć.

Przewróciłam oczami, słysząc jej słowa. Od zawsze miała obsesję na temat sprzątania. Nauczyła mnie jak utrzymywać czystość w domu i porządnie o niego dbać. Teraz, gdy już miałam trochę luzu ponieważ z nią nie mieszkałam, zapominałam o takich rzeczach i skupiałam się na pracy.

— Nie tak cię dziecko wychowałam. Wkładaj te naczynia do zmywarki, a ja ci zrobię kawę. — Ona nie pytała, tylko oznajmiała.

Mimo, że to ja jej płaciłam za dbanie o mój azyl to nie miałam nawet odwagi się sprzeciwić. Jakby usłyszała słowa odmowy od razu urządziłabym mi kazania o lenistwie i o tym, że lata, które poświęciła, abym się stała porządnym człowiekiem poszły się jebać.

Z westchnieniem wzięłam się do pracy i już po chwili w zlewie nie było widać żadnego naczynia. Oparłam się biodrem o marmurowy blat i uważnie obserwowałam każdy ruch osoby, którą traktowałam jako rodzinę.

— Malcolm powiedział, że dziś późno wróciłaś — rzuciła niby od niechcenia, nastawiając wodę na kawę.

Uniosłam brew i posłałam jej pytające spojrzenie.

— A ty niby skąd to wiesz?

Cisza, nie miała zamiaru odpowiedzieć. Jej sekret został przeze mnie odkryty jakiś czas temu lecz, jak było widać, nie miała zamiar mi wyjawić prawdy i się przyznać do romansu.

— Rosie...— Dociekałam dalej, chcąc aby się przyznała.

— Przecież wiesz to po cholerę się pytasz! Zadzwonił do mnie! — powiedziała lekko podniesionym głosem. — Widzę, że masz z tego niezły ubaw. Żebyś się zaraz nie zdziwiła, gdy znajdziesz coś trującego w tej kawie.

Zaśmiałam się jeszcze bardziej, gdy sięgałam po dwa kubki z szafki. Rosie Harris była jedyną w swoim rodzaju staruszką. Nieco zrzędliwą, nadpobudliwą i wyszczekaną, ale to ona zapewniła mi dach nad głową. Wyrwała mnie z piekła, w którym żyłam i starała się pokazać świat, jakim nie miałam okazji poznać. Ona dała mi nadzieję na lepsze jutro.

— Ale to ty walczysz ze mną, nie na odwrót. Przecież cieszę się twoim szczęściem i Malcolma. To przemiły facet. — Kobieta nie chciała się przyznać, że się z kimś spotyka. Nie byłam pewna dlaczego, ale jestem szczęśliwa bo wiem, że ona jest.

— Nie odwracaj kota ogonem. Gadaj czemu wróciłaś tak późno. — Odwróciła się w moim kierunku z miną, która od zawsze mnie niepokoiła.

— Nie jestem już nastolatką, abym musiała ci się spowiadać — mruknęłam cicho i odkręciłam szklany słoiczek, w którym znajdowały się ciasteczka.

— Nie, ale jesteś moim dzieckiem i z chęcią się dowiem dokąd się szwędasz.

Na moich ustach od razu pojawił się uśmiech. Mimo braku pokrewieństwa ze sobą to traktowałam ją jak mamę, a ona mnie jako córkę. To było dla mnie niesłychane szczęście, że miałam osobę, którą mogę tak nazywać po wszystkim co przeszłam.

Samael / BDSM [+18]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz