Pora Na Zło...

55 9 1
                                    

Caroline późnym wieczorem przyjechała do domu, odwiózł ją jej ukochany Josh.
-może jednak wracamy do mnie? - zapytał z wielką nadzieją w oczach, bawiąc się jednym kosmykiem jej włosów
- mama jest sama w domu, będzie się martwić, niechce teraz się z nią kłócić tymbardziej, że chce naprawić z nią te złe relacje...
-Ehh dobrze, rozumiem... Będę jutro - musnął ją w policzek, po czym ona wtuliła się w jego ramiona. Zachowywali się jakby trzymali teraz swój cały świat... Byli dla siebie wszystkim...

* * *
Caroline weszła do domu jednak czuła w otoczeniu coś dziwnego.
-mamo? - jedyne co usłyszała to echo w pustym domu, przez jej ciało przeszedł dreszcz, serce zaczęło przyspieszać, a myśl o czymś złym wzrastała
-jesteś tam? - wchodząc bardziej w kierunku pokoi zauważyła, coś przy czym serce jej podskoczyło wszystko było porozwalane, rozbite. Dom wyglądał jak po jakimś sztormie. Nigdzie nie było śladu po matce, spanikowana sprawdziła wszystkie pomieszczenia, dalej Nic. W środku czuła gorycz i nienawiść, postanowiła sprawdzić jeszcze swój pokój. Pierwsze co przykuło jej uwagę to kartka leżąca na łóżku :

,, Zabawa się skończyła przywódczyni... Zdecydowanie jesteś podobna do ojca, za to matkę masz całkiem niezłą. Myślisz, że zabraliśmy Ci wszystko? Twoi przyjaciele.. Hm bardzo szkoda byłoby ich stracić.. Prawda? Twój Upadły Aniołek cie nie obroni,
Niedługo przyjdzie pora na Ciebie... Wiem, że nie możesz się doczekać...

Kazdy zacząłby wylewać łzy, wpadłby w rozpacz, miał ochotę na śmierć, ale nie ona nie Cari. Jedyne co teraz czuła to wielką nienawiść do swego pochodzenia.
- czas skończyć to cholerne piekło... Albo oni albo ja.

,, Zaczarowana Rzeczywistością,,Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz