Harry stał naprzeciwko nauczyciela, zastanawiając się, co teraz.
- Siadaj, Potter. – usłyszał. – Musimy porozmawiać.
Usiadł posłusznie.
- Dyrektor wyjaśnił ci sytuację z grubsza, mam nadzieję, że słuchałeś. Teraz musimy się zastanowić nad sposobami walki z Mrocznym Zewem.
- Jak to? To nie ma jednego sposobu?
- Nie przerywaj mi, Potter. Sposób walki jest indywidualny, zależy od konkretnego czarodzieja, jego mocy, predyspozycji i tym podobnych. Najskuteczniejsza jest metoda uczucia, które samo w sobie jest projekcją dobra. Zasadniczo walka z tym zewem jest podobna do oklumencji. Należy zamknąć swoją głowę i myśli na wszelkiego rodzaju napady złego nastroju, złego samopoczucia, żądzę zemsty czy nienawiść.
- Co?! Mam się zamienić w anioła? Przecież to niemożliwe, niby jak mam się chronić przed złym nastrojem czy żądzą zemsty, jeżeli ktoś mnie zdenerwuje?
- Właśnie do tego jest ci potrzebna silna wola.
- Ale... JAK ja mam to zrobić? Uśmiechać się do wszystkich i wołać, że ich kocham?
- Nie wpadaj w egzaltację, Potter. Na razie wystarczy, że będziesz unikał sytuacji, które wyprowadzają cię z równowagi na tyle, że chcesz uderzyć, zemścić się. Nie twierdzę, że to będzie łatwe. Zwłaszcza dla ciebie... – dodał z ironicznym uśmieszkiem.
Harry milczał. Czuł, że to wszystko będzie trudniejsze, niż kiedykolwiek przypuszczał. Niby jak ma się pozbyć nienawiści? Przecież chociażby teraz, gdy stoi przed Snapem, ma ochotę go udusić za ten jego uśmiech. I nagle poczuł uderzenie gorąca. A co, jeżeli to właśnie ten zew teraz mnie opanowuje? – pomyślał. - Co, jeżeli teraz mam ochotę zrobić krzywdę Snape’owi, a jutro będzie to Ron albo Hermiona? - Znów poczuł się jak w pułapce.
- Panie profesorze... – zawahał się. – Czy... czy to się da przezwyciężyć tak na stałe? Żebym już nigdy nie musiał się siebie obawiać? Żebym czuł, że moi przyjaciele są ze mną bezpieczni?
Snape popatrzył na młodego Gryfona. Na chwilę odłożył na bok całą niechęć, jaką do niego czuł. Zobaczył chłopca, prawie jeszcze dziecko, nie rozpieszczonego bachora, ale przestraszonego, zagubionego dzieciaka, który nagle stanął przed widmem opętania przez czarne moce. Poczuł coś na kształt współczucia i potrząsnął głową, by pozbyć się tego uczucia.
- Potter – powiedział swym zwykłym, ostrym tonem. – Oczywiście, że ten zew jest możliwy do przezwyciężenia, w przeciwnym wypadku nie marnowałbym na ciebie czasu. Chociaż, jeżeli chodzi o ciebie, to nie mogę nic zagwarantować, dopóki będziesz lekceważył sobie moje polecenia. Ale jeżeli naprawdę będziesz chciał się wyzwolić, jeżeli będziesz posłuszny – tu nauczyciel spojrzał na niego ironicznie – gwarantuję ci, że wszystko będzie dobrze. Ale to zależy wyłącznie od ciebie.
- Dziękuję, profesorze. – odpowiedział Harry.
- No cóż, dziś jest już za późno na ćwiczenie oklumencji, przyjdź jutro o dwudziestej. I pamiętaj, co ci mówiłem o poskramianiu złości. To jest najważniejszy etap.
- Ale dlaczego on jest taki ważny, profesorze?
- Potter, nawet ty powinieneś znać odpowiedź, albo przynajmniej się jej domyślić. – zniecierpliwił się nauczyciel. - Przecież to chyba oczywiste, że Mroczny Zew daje o sobie znać szczególnie w momentach złości, tak jak wtedy, gdy zapragnąłeś zadać ból Bellatriks. Muszę tłumaczyć dalej?
- Nie.
- To wracaj do wieży Gryffindoru.
- Dobranoc. – Harry podszedł do drzwi i spiesznie wyszedł na pusty korytarz.* * *
Po raz kolejny pokój wspólny wydał mu się zbyt głośny. Wyłowił wzrokiem przyjaciół, siedzieli w odosobnionym kącie i rozmawiali, siedząc bardzo blisko siebie - najwyraźniej nie zauważając nikogo wokół siebie. Harry uśmiechnął się pod nosem.
- Cześć. – podszedł do nich.
- Cześć, Harry. Jak było? Co to za ważna rzecz, którą Dumbledore chciał ci przekazać?
- Coś nie masz zbyt zadowolonej miny, kumplu. Czyżbyś miał jeszcze jakieś dodatkowe zajęcia ze Snapem? - A widząc na twarzy Harry’ego wyraz zaskoczenia i strachu, wytrzeszczył na niego oczy. - Żartujesz!
- No, nie żartuję. Ale słuchajcie, to bardzo poważne...
- ... I dlatego muszę teraz ćwiczyć nie tylko oklumencję, ale również powstrzymywanie jakichkolwiek negatywnych emocji, jeżeli nie chcę przejść na Mroczną Stronę. – zakończył.
Zapanowała przytłaczająca cisza. Żadne z jego przyjaciół nie wypowiedziało słowa. Nagle Harry zdał sobie sprawę, że może postąpił nierozważnie, mówiąc im o tym wszystkim. Wydawało mu się co prawda, że Ron i Hermiona nie odsuną się teraz od niego, ale skąd niby miał mieć pewność? Przecież w czwartej klasie też sądził, że przyjaciele mu uwierzą, że nie zgłosił się do Turnieju, a jednak Ron zawiódł oczekiwania. A co, jeżeli nie będą chcieli mieć z nim nic wspólnego?
Spojrzał na nich, uważnie obserwując ich reakcję na wypowiadane słowa:
- Słuchajcie, jeżeli boicie się mnie... albo nie chcecie mieć ze mną już nic wspólnego... – przerwał, bo coś ściskało go w gardle - ...to ja to zrozumiem. Wiem, że to musi być dla was trudne...
- O czym ty w ogóle mówisz, Harry?! – oburzyła się Hermiona. – Jak możesz oceniać nas tak nisko? Chyba nie myślisz, że zostawilibyśmy cię samego w tak trudnej dla ciebie sytuacji! No i w ogóle, co to za pomysł, że się ciebie boimy? Przecież my cię znamy, nie zmieniłeś się nagle w... bazyliszka! – dokończyła gromko, trochę bez związku z tematem, ale Harry wiedział, co chciała powiedzieć.
- Harry, ty chyba nie myślisz tego, co mówisz! Hermiona ma rację, przecież nadal jesteś tym samym Harrym, którego poznałem tamtego dnia w pociągu. No... może trochę wyższym – spojrzał na Harry’ego taksująco – ale wciąż tym samym.
- Dzięki. Ja naprawdę... nie wiem, jak mam sobie z tym poradzić...
- Wszystko będzie w porządku, Harry, nie martw się. Pomożemy ci, jeżeli tylko będziemy potrafili, no i jest jeszcze Snape. Dasz radę. – Hermiona uśmiechnęła się krzepiąco. – A masz jakiekolwiek pojęcie, w jaki sposób Snape ma ci w tym wszystkim pomóc?
- Nie mam najmniejszego, nic mi nie powiedział. Ale wyprawę do Hagrida będziemy musieli przełożyć, albo pójść wcześniej, bo o dwudziestej mam być w gabinecie Snape’a.
- Pójdziemy wcześniej. Ale jeżeli nie chcemy, żeby nas jutro wypatroszyli za brak pracy domowej, musimy się za nią już zabrać, Harry. – Ron popatrzył na niego wymownie.
- Wiesz, to nie byłby zły pomysł. Nie musiałbym się martwić jakimś mrocznym zewem czy oklumencją... – to mówiąc wyjął z westchnieniem swoje notatki i zaczął odrabiać lekcje.