12.

23 3 1
                                    

Ludzie L'Manburga nie zaatakowali w nocy. Schlatt stracił około piętnastu żołnierzy z osiemdziesięciu, więc jeśli miało dalej tak iść w pięć dni z jego ,,wielkiej" armii miało pozostać tylko piątka poddanych. Allen całą noc przesiedział przy Ranboo. Usiadł na fotelu obok łóżka enderman'a i trzymając jego rękę najpierw cicho rozmawiali, a później gdy kolorowooki zasnął blondyn siedział spokojnie, dalej trzymając jego dłoń. W pewnym momencie przysnął i obudził się dwie godziny później z głową opartą o brzuch Ranboo, dalej trzymając jego rękę. Zrozumiał, że gdy zasnął musiał jakoś się wykrzywić na krześle, tak by kiedy się wiercił dziwnym trafem przysnąć na chłopaku. Nie przeszkadzało mu to. Wręcz tylko się wygodniej ułożył.

- Nie za wygodnie ci? - zaśmiał się Ran po przebudzeniu. Alquette tylko mruknął coś co miało oznaczać nie i zamknął oczy. Enderman podniósł się do siadu, zrzucając chłopaka na swoje nogi i sprawiając, że cicho jęknął z bólu.

- Musiałeś? - wyjęczał obrażony zielonooki.

- Tak musiałem - odpowiedział wyższy po czym przymierzył się do wstawania. Niższy gdy tylko to zobaczył wstał z ziemi i złapał enderman'a w talii, a jego rękę oparł o swoje ramię.

- Wiesz, że nie musisz? - powiedział z troską w głosie blondyn, wiedząc że jego przyjaciel chce pomóc w obronie Snowchster.

- Wiem, ale chcę - odparł Ranboo zaciskając zęby z bólu.

- Proponuję, żebyś dzisiaj jeszcze walczył z daleka. Jestem pewny, że ktoś z ludzi obsługujących balisty zechce się zmienić. Do kuszy i łuku potrzeba pracy pleców, a ty na razie musisz swoje oszczędzać - zaproponował zmartwiony chłopak.

- Jak kogoś ogarniesz to pewnie - odparł enderman po czym cicho syknął z bólu.

- Wszystko okej?

- Tak jasne - powiedział wyższy zaciskając powieki. Ból w plecach był ogromny, lecz starał się tego nie pokazywać. Natomiast blondyn doskonale wiedział, że jego przyjaciel kłamie więc zatrzymał go na chwilę tuż za drzwiami sali szpitalnej.

- Gdzie cię boli? - zapytał.

- Nigdzie - odpowiedział Ranboo.

- Bo ci uwierzę. Ran gdzie cię boli - ponowił pytanie chłopak.

- Plecy w okolicach lewej łopatki - powiedział ze zrezygnowaniem enderman. Blondyn jak najlżej potrafił dotknął miejsca o którym powiedział jego przyjaciel. Tamten tylko mocniej zacisnął zęby i starał nie wydać żadnego dźwięku bólu.

- Oj Ran - powiedział zmartwiony Allen i przytulił chłopaka uważając by nie zahaczyć o rany jakie odniósł - nie ma nic głupiego w mówieniu, że coś cię boli.

- Ale ja chcę pomóc - powiedział Ranboo oddając uścisk.

- Wiesz, że nie zgodziłbym się nawet jakbyś był tylko delikatnie poparzony - zaśmiał się niższy.

- Wiem - odpowiedział enderman uśmiechając się. Jego przyjaciel tylko delikatnie się odsunął, pocałował go w policzek i zaczął prowadzić z powrotem do pokoju. Kolorowooki nawet się nie sprzeciwiał. Po prostu dał się posadzić na łóżku, a gdy Alquette poprosił by zdjął koszulkę zrobił to bez marudzenia. Zielonooki spokojnie przygotował maść łagodzącą, którą nauczył się robić dzięki temu, że Foolish w dzieciństwie potrafił zdobyć siniaka dosłownie znikąd więc Puffy nauczyła tego i jego, i Dream'a by w razie czego mogli pomóc czarnowłosemu. Zdjął bandaż w miejscu rozcięcia i syknął, gdy ujrzał, że skóra w okół niego trochę spuchła i zaczerwieniła się. Zaczął jak najdelikatniej nakładać krem na ranę, którą zadała wyższemu strzała wroga. Balsam działał niczym lód na oparzenie. Przyjemnie koił i sprawiał, że ból zmienił się tylko w delikatne pieczenie. Z resztą można było to wyczytać z ciała enderman'a jak z otwartej księgi. Mięśnie twarzy chłopaka rozluźniły się, tak samo jak jego zaciśnięte zęby. Oczy przestały wyrażać ból, jedynie spokój.

- Lepiej? - zapytał Allen uradowany z faktu, że maść zadziałała. Nie żeby myślał, że nie zadziała. Po prostu nigdy nie stosował jej na enderman'ach.

- O wiele lepiej. Mogę teraz pomóc? - odpowiedział mu Ranboo z uśmiechem, na co zielonooki pokiwał głową.

- Ale masz na siebie uważać, zrozumiano? - powiedział blondyn głosem nieznoszącym sprzeciwu.

- Tak jest panie doktorze - zaśmiał się wyższy i wstał ubierając koszulkę. Później tylko przytulił przez kilka sekund przyjaciela i zaczął samodzielnie iść w stronę drzwi. O dziwo nic już go nie bolało. Wcześniej mimo faktu, że nie miał ran na nogach ledwo się na nich utrzymywał z powodu osłabienia organizmu. Alquette patrzył na to co robi, będąc gotowym by w razie czego złapać chłopaka. I rzeczywiście musiał to zrobić. Noga Ranboo zachaczyła o wystający kamień w podłodze i gdyby nie interwencja blondyna leżałby na podłodze. Chłopak złapał przyjaciela za ramiona i przyciągnął do pionu nie patrząc na fakt, że ich klatki piersiowe prawie się stykały a odległość między nimi nie wynosiła nawet cala.

- Dziękuję - powiedział enderman i uśmiechnął się ciepło do zielonookiego. Tamten tylko bez słowa puścił jego ramiona, po czym złapał prawą rękę wyższego w swoją lewą i dość wolno poprowadził na dziedziniec. Tam zdziwiony zauważył, że wszyscy byli tam gdzie wcześniej i ledwo się ruszyli. Pomimo całkiem późnej pory Schlatt i jego ludzie dalej nie zaatakowali. Poprzedniego dnia atak nastąpił około ósmej rano, lecz tego dnia nawet o jedenastej panował spokój.

- Co się dzieje - zapytał zaciekawiony Ranboo leżącego na ziemii Tubbo.

- Nudzi mi się - zaczął marudzić chłopak z rogami. - A poza tym to Schlatt od jakiś dwóch lub trzech godzin kłóci się z Phil'em i Wilbur'em.

- Okej? - powiedział, a bardziej zapytał enderman i dał się pociągnąć w kierunku strażnicy. Blondyn prawie biegł chcąc jak najszybciej się tam dostać. Chciał wiedzieć co było powodem sprzeczki mężczyzn. Drzwi jakby same się otworzyły przed dwójką chłopaków. Pokonali schody i wbiegli do strażnicy. Tam zastali George'a i Karl'a popijających kawę.

- Jak chcecie tu być to cicho siedźcie inaczej nic nie słychać - wyszeptał szatyn w fioletowej koszuli. W odpowiedzi Allen kiwnął głową. Puścił dłoń Ranboo i podszedł do okna. Oparł się o framugę i wytężył słuch.

- To nie moja wina, że jesteś tragiczny zarówno w byciu przywódcą, jak i byciu ojcem - krzyknął do Schlatt'a Phil.

- Przesadziłeś Phillip -odpowiedział brunet. Wykonał gest ręką, a zza jego pleców pomknęła w kierunku blondyna strzała. Strzała z żelaza corvus tenebris. Allen zareagował w ułamku sekundy. W jednej chwili przechylał się przez parapet, w drugiej stał przed Philzą ze strzałą w dłoni.

- Do środka - powiedział cichym głosem.

- Ale Al- zaczął William lecz blondyn spojrzał na niego wkurwiony znad maski.

- Powiedziałem do środka - rzekł tonem nie znoszącym sprzeciwu. Dwójka jego przyjaciół prędko wbiegła przez bramę, do fortecy. Z lasu wybiegło kilku żołnierzy wroga. Alquette widząc to chwycił tarczę, która od dnia poprzedniego leżała niedaleko i cisnął nią w mechanizm, który zamykał jedyne wejście do Snowchester. Ciężkie wrota z hukiem zatrzasnęły się, blokując jedyny dostęp do środka. Blondyn obrócił się do mężczyzn zdejmując z pleców topór.

- To co panowie - uśmiechnął się z psychopatycznym błyskiem w pociemniałych od gniewu oczach. - Teraz się zabawimy.

:)

Manhunt // Ranboo x Male OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz