Odgłosy kroków na schodach, prowadzących do strażnicy zagłuszył dźwięk dzwonu. Rozległ się w budynku i jego okolicy, przerywając powietrze, a gdy Ranboo wszedł do pomieszczenia dalej jeszcze wibrował. Allen natomiast zakładał cięciwę na łuk i sprawdzał groty swoich strzał. Gdy obejrzał wszystkie zauważył obecność przyjaciela i uśmiechnął się pod maską.
- Trzeba zrobić obchód - powiedział i ruszył w kierunku jednych drzwi. Enderman z kolei wybrał te prowadzące w przeciwnym kierunku, gdyż tak działały warty w Snowchester. Co pół godziny trzeba obejść cały mur sprawdzając czy w koło twierdzy nie ma zagrożeń. Często po polanie otaczającej Snowchester błąkały się zagubione potwory, więc wówczas trzeba było je zestrzelić. Nie każdy był mistrzem łucznictwa jak George, Allen lub Tubbo, jednak każdy coś umiał. Po zakończeniu obchodu obaj chłopcy przystawili sobie krzesła do stołu i pogrążyli się w rozmowie. Na dworze było chłodno, a panowała dziwna zasada, że gdy jest zimno trzeba się do kogoś przytulić więc kiedy nie obchodzili murów Allen był przyklejony do Ran'a niczym malutka koala do swojej mamusi. Żadnemu z nich to nie przeszkadzało więc było okej. No może nie do końca. Z blondynem przyklejonym do siebie, Ranboo nie był w stanie nic zrobić. Próbował go od siebie oderwać, lecz jego próby nie wypaliły. W pewnym momencie po prostu złapał chłopaka pod pachami i usadził na stole. Nachylił się nad jego twarzą i zmrużył oczy.
- Albo przestaniesz, albo przykleję cię do krzesła - zagroził żartobliwie, pozwalając by jego ciepły oddech owionął twarz Allen'a.
- Oj no dobra - udawanie obrażonego to coś w czym piegowaty chłopak był najlepszy, lecz w tamtym momencie, tak bardzo rozbawiła go twarz enderman'a, że po prostu nie wytrzymał i wybuchł śmiechem - a mogę jeszcze przez chwilkę?
- Tylko chwilkę - powiedział Ran i przytulił zielonookiego. Nie wiadomo jakim cudem, ale dłonie Alquette zawsze były albo lodowato zimne, albo minimalnie ciepłe. Nigdy nie zbliżały się temperaturą do tej, którą powinny osiągać, nie ważne czy to zima, lato, w środku budynku, czy na zewnątrz. W przeciwieństwie do ukochanego (to pierwszy i ostatni raz na razie kiedy ich tak nazywam) Ranboo miał zawsze ciepłe ciało. Nawet gdy wsadzał dłonie w śnieg, pozostawały ciepłe i przyjemne w dotyku. Pozwalało mu to na wielokrotne ogrzanie przyjaciół, z czego korzystał również wówczas, gdy blondyn wtulał się w jego klatkę piersiową.
- Czas na obchód Allie - mruknął cicho enderman, po czym odsunął się od niższego i ruszył w stronę drzwi.
- Ale teraz mi zimnoooooo - jęknął Allen, lecz mimo protestowania, wiedział że musi iść sprawdzić czy mury były bezpieczne. W ten sposób wyglądała cała ich warta. Na zmianę przytulali się i sprawdzali mury.
Po czterech godzinach w wejściu do pomieszczenia pojawił się Tubbo, a tuż za nim Aimsey. Porozmawiali przez chwilę z ednerman'em i blondynem, którzy po upływie tej chwili wrócili do twierdzy. Obiad miał być dopiero za dwie godziny więc udali się do pokoju wyższego. Ranboo zaczął czytać książkę z legendami z których duża część była prawdą, a Allen zaplatał warkoczyki na jego włosach. Głowa kolorowookiego była oparta o brzuch siedzącego po turecku blondyna, a z kolei na nogach enderman'a odpoczywała Patches, kotka, którą Dream przyniósł kiedyś z lasu do domu i zaadoptował. Później gdy był w więzieniu Patch zajęła się Puffy wraz z Foolish'em, ale gdy wrócił jej prawowity właściciel spędzała czas na zmianę z nim i Alquette. Gdy Ran był na stronie sto dwudziestej piątej z czterystu dwudziestu do pokoju wszedł Karl.
- Hej Karl! - przywitał się miło Allen, a Ranboo pomachał szatynowi nie odrywając wzroku od lektury.
- Hej wam. Co robicie? - zapytał szarooki.
- Właściwie to nic. A o co chodzi? - odparł blondyn.
- Idziemy z Sapnap'em i Foolish'em na spacer i chciałem wiedzieć czy pójdziecie z nami - powiedział Karl uśmiechając się przyjaźnie.
- Ja mogę iść, nie wiem jak Ran - odwzajemnił uśmiech zielonooki.
- Ja też chętnie pójdę - powiedział Ranboo, dalej nie odrywając się od lektury.
- To super. Za pół godziny pod bramą - powiedział szatyn i wyszedł. Alquette cicho się zaśmiał i wrócił do robienia warkoczyka na ciemnej połowie włosów Ranboo. Gdy skończył emderman zamknął książkę i odłożył ją obok siebie, po czym obrócił się tak by patrzeć na chłopaka, na którym leżał.
- Wiesz co można zrobić przez te pół godziny - powiedział z zalotnym uśmiechem niższy, jednocześnie głaszcząc wyższego po policzku.
- No co? - odpowiedział enderman patrząc mu w oczy z pod rzęs.
- Bitwę na poduszki! - krzyknął Allen i trzepnął Ranboo poduszką tak, że korona mu zleciała. Tamten tylko zgarnął drugą poduszkę i rozpoczął walkę na nie.
- Czekaj stop - przerwał enderman po jakimś czasie. - Zostały nam dwie minuty debilu - powiedział przerażony.
- Będę pierwszy - krzyknął zielonooki i pobiegł do klatki schodowej, a tuż za nim pędził enderman. Enderman, którego korona spadła przez osobę, którą kochał. Cóż za ironia. Czy przypadkiem tak samo nie było z ich matkami? Obaj tego nie wiedzieli, jednak ich matki kiedyś się przyjaźniły. Kochały się niczym siostry, o wiele inaczej niż ich synowie. Lecz gdy nadeszła koronacja matki kolorowookiego jej korona upadła. Została strącona z jej głowy przez jej najlepszą przyjaciółkę, ludzką kobietę, której zaufała. Gdy korona spada z głowy królowej białych endermanów, ta już nie może nią dłużej być. Od tamtej pory była na wygnaniu. Trafiła do Kresu, tam poznała miłość swego życia. Więc patrząc na to wszystko, gdyby nie zazdrość matki Allen'a, jej syn nie miałby kogo kochać. Ten sam syn, który teraz cieszył się, że wygrał wyścig do bramy.
- Dobra. Idziemy? - zapytał Foolish z wielkim uśmiechem na twarzy. Pozostali tylko pokiwali głowami i ruszyli za czarnowłosym w las. Chodzili śmiejąc się i rozmawiając. Byli szczęśliwi. A najszczęśliwszy był Ranboo widzący Allen'a bez maski, z roześmianą twarzą i szczęśliwego bez wszystkich barier jakie stworzył w okół siebie przez te wszystkie lata. Karl zrobił dwa wianki, jeden z czerwonych i pomarańczowych kwiatów dla Sapnap'a, drugi z niebieskich dla Foolish'a. Nick, gdy zaczęło się robić chłodno, przyzwał kulę ognia by och ogrzać. Foolish zbierał kwiatki na następne wianki, a Alquette mu pomagał.
W końcu dotarli na małą polankę gdzieś niedaleko twierdzy, przez której środek przebiegał strumyczek. Czerwonooki roztopił śnieg z kawałka ziemii i tak usiadła cała piątka. Blondyn przyniósł trochę drewna, które czarnowłosy podpalił i w ten sposób mieli swoje własne małe ognisko. Jacobs zaczął uczyć złotoskórego jak pleść wianki, a tuż obok zielonooki plótł jeden ze złotych kwiatów.
Pewnie zapytacie skąd w zimie kwiaty? Odpowiedź była prosta. W tym świecie istnieje magia więc dlaczego kwiaty musiały obumierać na zimę. Na przykład róże, które Dream zerwał kiedy jechali do Snowchester. Leżały zasuszone w pudełku z drewna, czekając aż ktoś je wykorzysta. Właśnie w momencie gdy Allen skończył wianek i założył go na głowę Ranboo, jednocześnie całując go w czoło, Dream przyglądał się różom. Ich czerwone płatki były kruche niczym szkło. Delikatnie dotknął jednego z nich od razu cofając rękę by przypadkiem ich nie zniszczyć.
- Co na melancholię ci się zebrało? - zadrwił George opierając się o framugę drzwi.
- A żebyś wiedział - odpyskował blondyn, zbliżając się do brunecika.
- Oj daj spokój - odpowiedział brązowooki zarzucając mu ręce na kark podczas gdy tamten położył swoje na wysokości talii niższego.
- A dlaczego miałbym? - zapytał Dream, przybliżając się do George'a.
- A dlaczego nie? - odparł brunet.
- Jesteś idiotą - zaśmiał się cicho blondyn.
- I właśnie dlatego mnie kochasz Clay - odpowiedział jego kochanek delikatnie go całując.
- Tak. Dokładnie dlatego - wyszeptał w jego usta wyższy gdy się od siebie oderwali.
CZYTASZ
Manhunt // Ranboo x Male OC
FanficTwierdza Snowchester. Najbezpieczniejsze miejsce na świecie w którym schronienie znajdują ludzi o nadprzyrodzonych mocach. Nikt nigdy jej nie zdobył, a wielu próbowało. W murach tej fortecy zapisała się pewna historia. Historia o dwóch zakochanych c...