Rozdział 9

14 1 0
                                    

***

Percy

*16 lat temu*

- Mamusiu, gdzie jedziemy?  - pytam coraz bardziej niezadowolona. Obiecała, że po przedszkolu zabierze mnie na moje ulubione lody waniliowe z podwójną posypką. Pycha.

Tymczasem, jeszcze zanim zdążyłam pożegnać się z Nelsonem, moim ulubionym przyjacielem, mamusia wzięła mnie do naszego autka i jechała tak szybko, jak ludzie w bajkach dla dorosłych.

Jakby coś ją goniło, a przecież to niemożliwe. Ona jest dobra, więc dlaczego ktoś miałby chcieć ją gonić? Chyba, że to jakaś zabawa w berka...

- Ciii. - szepcze do mnie, mimo że jesteśmy tylko we dwie. - Proszę córeczko, nie teraz. Muszę się skupić.

Tak więc siedzę cicho. Widzę, że jest zdenerwowana i smutna. Właściwie jest taka od dnia wypadku, po którym mój tatuś musi leżeć w szpitalu.

Nagle dzwoni jej telefon. Odbiera, chociaż pani w przedszkolu mówiła, że nie można rozmawiać w czasie jazdy, a chwile potem zatrzymuje się na samym środku ulicy. Ignorując klaksony innych samochodów, opiera czoło na kierownicy i mocno zaciska na niej dłonie.

- Mamusiu...

Podnosi głowę i patrzy na mnie, trochę jak na ducha, ale nie takiego strasznego, a raczej przypominającego jej coś bardzo, bardzo smutnego. Nie chce, żeby tak na mnie patrzyła.

- Kocham cię. Pamiętaj o tym. - mówi i uśmiecha się do mnie, jednak w jej oczach pojawiają się łzy.

Nim zdążę odpowiedzieć, nasze autko zawraca w stronę, z której przyjechałyśmy - Las Vegas.

Nie odzywam się do czasu, aż stajemy przed wielkim, a przynajmniej taki się wydaje w oczach 5-latki, budynkiem. Nad drzwiami widnieje napis „Inferno*".

Moją uwagę przyciąga ogromny, straszny typek, który, widząc mamusie, odsuwa się i robi nam przejście. Może to jakaś nowa lodziarnia, a moja mama chce mi zrobić niespodziankę? Ale jeśli tak, dlaczego ma minę taką jak ja, gdy miesiąc temu umarły moje rybki?

Chwile lub dwie później, siedzę przed ponurym gabinetem pana Sergio, który, jak sam wcześniej mi powiedział, jest przyjacielem taty i chce nam pomóc. Mamusia weszła razem z nim do pokoju, a mi kazała czekać.

Czas mija, a ja nie lubię siedzieć w jednym miejscu, dlatego wstaję, aby się rozejrzeć. Miałam zaczekać, więc zaczekam. Ale nie na jakimś głupim krzesełku.

Podchodzę do pierwszych drzwi po lewej stronie gabinetu pana Sergia i już mam sprawdzić czy są otwarte, gdy za plecami słyszę dziecięcy głos:

- Co ty tu robisz?

Odwracam się i widzę chłopca, niewiele starszego ode mnie. Chyba chce wyglądać groźnie, ale jego mina sprawia jedynie, że zaczynam się śmiać.

- Ej! Nazywam się Samuel Marquez i nie możesz się ze mnie śmiać! - krzyczy i tupie nogą, a ja wciąż się śmieję. Przypomina mi chłopczyka z mojego przedszkola, Maxa, który, zawsze, gdy jest zły, rzuca zabawkami na wszystkie strony.

- Jesteś zabawny.

- Wcale nie! Jestem groźny, jak mój papa! - niejaki Samuel denerwuje się jeszcze bardziej i podchodzi do mnie, wystawiając palec w moją stronę. Chyba chce mi nim pogrozić. - A teraz gadaj, co tu robisz!

Nie chcę, żeby ciągle był taki zły, więc postanawiam  powiedzieć mu prawdę.

- Przyszłam z mamusią. Pan Sergio ma nam pomóc.

Chłopiec prycha, jakbym powiedziała coś śmiesznego. Marszczę brwi.

- Mój papa nie pomaga nikomu. A teraz... - zaczyna przyglądać się najpierw moim różowym bucikom, potem mojej niebieskiej sukience w groszki, aż w końcu mojej twarzy. Czy jestem gdzieś brudna?  - powiedz mi, jak się nazywasz?

- Jestem... - zaczynam, ale nie kończę, bo drzwi od gabinetu się otwierają i zarówna ja, jak i Samuel, patrzymy teraz na dwie postacie przekraczające drzwi pomieszczenia.

Najpierw dostrzegam pana Sergio, który od razu zwraca się do chłopca obok mnie:

- Synu, Mauricio już na ciebie czeka. - i nim zdążę odwrócić się w jego stronę, Samuel już znika na końcu korytarza.

Potem z gabinetu wychodzi mamusia. Ma na twarzy łzy i znowu patrzy na mnie jak na ducha, który przypomina jej coś smutnego. Nie chcę, żeby tak na mnie patrzyła, dlatego podbiegłam do niej i mocno przytulam.

Ona jednak odsuwa mnie od siebie na odległość ramion i mówi tylko jedno słowo:

- Przepraszam. - po czym odsuwa się ode mnie i odchodzi w stronę wyjścia. Idzie tak szybko, jakby przed kimś uciekała. Ale przecież jest dobra. Kto miałby ją gonić?

Nie ogląda się za mną. Może chce żebym sama ją dogoniła? Może to jakaś gra?

Już ruszam w jej stronę, ale zatrzymuje mnie silna dłoń na moim ramieniu.

- Nie. - mówi pan Sergio, zasłaniając mi widok mojej mamusi. - Ona odeszła. Teraz twoja familia jest tutaj.

- Nie. - odpowiadam, starając się go wyminąć. Wtedy on bierze mnie na ręce, sprawiając, że nie mogę biec za mamusią. Zaczynam płakać i się wyrywać, ale to nic nie daję. - Nie! - krzyczę. - Nie! Nie! Nie! Mamo! Mamusiu! Nie zostawiaj mnie!

To nic nie daje.

Zostawiła mnie. Opuściła. Zawiodła.

I już nigdy nie wróci.

***

*Obecnie*

Budzę się tak gwałtownie, że zaczyna boleć mnie głowa. Jakim cudem po tylu latach w snach wciąż widzę jej twarz? Twarz kobiety, która mnie zostawiła.

Przecież nawet za nią nie tęsknię. Ledwo co ją pamiętam. A mimo to nieustannie mnie nawiedza, jak jakaś pierdolona zjawa z przeszłości.

Podnoszę się, próbując rozmasować skronie i biorę z szafki nocnej telefon.

Godzina 4.30 rano. Jedna nieodczytana wiadomość.

Samuel: Niedługo znów się zobaczymy. Mam nadzieję, że tęskniłaś.

Kurwa.

***

*inferno - z włoskiego: piekło

Broń idealna Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz