Pomimo paniki, którą wywołały wiadomości przekazane do informacji publicznej miesiąc temu, ludzie szybko wrócili do swoich zajęć i cała sprawa ucichła. Co prawda w wiadomościach nadal przewijał się ten temat, jednak nikt sobie nic z tego nie robił. Po prostu się do tego przyzwyczaili.
Życie toczyło się przecież dalej. Lance również był jedną z tych osób, które przestały zajmować się tematem po tak krótkim czasie. W końcu nic nie było przesądzone, w każdej chwili kometa mogła zmienić kierunek lotu. Może wcale nie czeka ich koniec świata. Przecież to brzmi tak nieprawdopodobnie. W życiu jego oraz Keitha nic się nie zmieniło. Oboje pracowali, a weekendy spędzali wspólnie, na wypadach ze znajomymi, albo na kanapie w swoim mieszkaniu.
Tym razem latynos wyciągnął czarnowłosego z domu, było piękne choć mroźne sobotnie popołudnie. Lance, mimo niesprzyjającej mu pogody i zimna ciągnął swojego chłopaka przez miasto ciągle coś mówiąc i zakrywając usta szalikiem. Szalikiem Keitha, który wyszedł z domu w pełni ubrany, ale oddał większość rzeczy chłopakowi, któremu ciągle było zimno. W taki sposób skończył w samej kurtce, ale tak naprawdę nie miał na co narzekać, zimno nie przeszkadzało mu aż tak.
Dotarcie do celu, do którego prowadził latynos zajęło im raptem kilkanaście minut. Znaleźli się w parku, po którym biegały dzieci rzucając się śnieżkami, a ich mamy plotkowały siedząc na ławce kawałek dalej. W śniegu bawiły się również czworonogi różnych ras, biegając za piłkami, a czasami po prostu przewracając się w białym puchu.
- Więc... Po co nas tu przyprowadziłeś? - czarnowłosy spojrzał na ukochanego, który ledwo był widoczny ze stosu ubrań jakie na siebie założył.
- Musimy ulepić bałwana!- pisnął Lance niczym dziecko pierwszy raz bawiące się na śniegu.
- Nie jesteśmy na to trochę za starzy, skarbie? - chłopak uniósł brew nie wierząc w jego pomysły.
- Nigdy nie jest się za starym żeby ulepić bałwana. - skwitował jego wypowiedź Lance oburzony faktem, że ten śmiał insynuować coś takiego.
W ten sposób spędzili całą resztę tego popołudnia, jak i wieczór na zabawie w śniegu. Rzeczywiście zaczęło się od lepienia bałwana, który całkiem im wyszedł, pomijając fakt, że kule nie były równe, a jego twarz zdobiły kamienie i gałązki odkopane pod jednym z drzew. Jednak potem Lance drocząc się zrzucił głowę bałwana na, w tamtym momencie, pochylonego Keitha, czym rozpoczął wojnę. Latynos miał rękawiczki, więc miał przewagę, gdyż nie doskwierał mu mróz gdy lepił następne i następne śnieżki, i ciskał je w drugiego chłopaka. Keith jednak nie pozostawał mu dłużny, może jego dłonie były czerwone od zimna, ale dzielnie walczył i wydawał się nawet nie zwracać na to uwagi.
Ich wojna na śnieżki trwała dobrą godzinę i gdyby nie zmęczenie, które ich dopadło, na pewno trwałaby dłużej. Końcowo leżeli razem w śniegu chichocząc i robiąc aniołki. Lance nie chcąc przegapić takiej okazji zrobił im nawet kilka fotek, które potem po obrobieniu będzie mógł wrzucić na Instagrama. A potem grzecznie oddał wilgotne rękawiczki swojemu chłopakowi, bo ten widocznie potrzebował ich bardziej.
CZYTASZ
I can't save us || Klance
FanfictionCo jeśli... Świat, który znają niedługo miał się skończyć? Przed taką informacją zostają postawieni wszyscy ludzie na Ziemi. Złe wieści rozprzestrzeniają się jak plaga. Okazuje się, że nikomu nie zostało już wiele czasu. Właśnie w takiej sytuacji z...