AFTER ENDING

49 6 0
                                    

Szczęście Lance'a trwało długie tygodnie. Tygodnie nieświadomości i spokoju. Życie jego i Keitha jeszcze nigdy nie było takie beztroskie i przyjemne. Jednak czym więcej czasu spędzali razem... Lance zaczął dostrzegać coraz więcej szczegółów, rzeczy które się nie zgadzały. Coś w środku niego odczuwało niepokój gdy to się zdarzało. Gdy jego ukochany milknął w pół słowa jakby był zaciętą płytą. A czasami obraz przed jego oczami gasnął rozsypując się na tysiące pikseli. Czarnowłosy zawsze wtedy trzymał go w ramionach i próbował uspokoić, mówiąc mu, że powinni wybrać się z tym do lekarza. Jednak w takich momentach nawet jego dotyk zdawał się być daleki, a jego głos, który powinien być blisko odbijał się echem w jego umyśle. Latynos już zaczął myśleć, że wariuje.
Męczył się z tymi uczuciami wiele dni, aż w końcu...

***

Przerażony Lance obudził się w czarnym fotelu podpięty do całego systemu kapsuły. Nagle jego umysł został zbombardowany realnymi uczuciami, a jego zmysły zdawały się znacznie wyostrzone. Przez kilka minut nie ruszył nawet centymetrem ciała, ciągle w szoku odbierając swoje otoczenie. Maszyny wokół niego brzęczały cicho, a dotyk jego ubrań na skórze wydawał się przytłaczający. Gdy latynos wreszcie otworzył oczy, to co zobaczył przerosło wszystkie jego wyobrażenia. Panika opanowała jego umysł jak i ciało. Wyskoczył z fotela szamocząc się i  wyrywając wszystkie podłączone do niego kabelki. Jego źrenice zmniejszyły się w momencie, w którym stanął przed jedyną szybą w kabinie ukazującą mu widok na zewnątrz. Jego oddech stał się płytki, a adrenalina, która początkowo sprawiła, że był w stanie tak agresywnie ruszyć zastałym ciałem zniknęła w przeciągu sekundy co poskutkowało ugięciem się jego nóg i runięciem na podłogę.

Lance nigdy wcześniej nie miał ataku paniki ale był przekonany, że to tego właśnie teraz doświadcza. Sam, z daleka od domu, z daleka od jego Keitha.
Czym więcej rzeczy sobie uświadamiał tym bardziej nie mógł złapać tchu. To wszystko było nieprawdą. Keitha tutaj nie ma. Czy to znaczy, że on... Nie żyje? Oni wszyscy- Skulił się na zimnej metalowej podłodze, bo myśli te zaczęły sprawiać mu wręcz fizyczny ból kumulujący się w jego klatce piersiowej. Ten stan wewnętrznego niepokoju sprawił, iż latynos zemdlał w tej pozycji.

***

Gdy Lance wreszcie odzyskał przytomność podniósł się słabo na rękach. Drżały one strasznie z każdym ruchem, co nie pozwalało mu się ani skupić ani uspokoić. Starał się złapać spokojny oddech nie chcąc skończyć jak poprzednio. Nie wiedział ile czasu minęło odkąd udało mu się wyrwać z tej... Iluzji? Nawet nie wiedział jak to nazwać.
Pozostał na podłodze gdyż nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Nie wiedział co robić, milczał bez przerwy, a jego wzrok skakał po całym pomieszczeniu starając się zrozumieć cokolwiek z tej sytuacji. Przyłożył dłoń do serca bijącego w przyśpieszonym tempie, by w zdziwieniu wyczuć coś pod materiałem palcami. Latynos sięgnął powoli pod koszulkę i wyciągnął spod niej łańcuszek, na którym coś było zawieszone. W pierwszym momencie nie zrozumiał, na co właśnie patrzy, ale gdy zauważył grawer w środku obrączki całkiem zbladł.
Subtelnie wydrążone w srebrze literki sprawiły, że jego ciało przeszły niekontrolowane dreszcze.
- Keith - wyszeptał ochrypłym głosem odczytując napis, a w jego oczach zgromadziły się łzy. Nagle wszystko do niego dotarło. Koniec świata, laboratorium, Pidge, dziwne zachowanie Keitha... Wszystko to składało się w całość. Czemu tego wtedy nie zauważył? Dlaczego... Dlaczego to właśnie on był tutaj. Dlaczego to on dostał tą szansę, skoro nigdy o nią nie prosił?
Słone łzy zaczęły płynąć po jego policzkach. Nawet nie miał siły ich zetrzeć. Całe pomieszczenie wypełnił cichy szloch, Lance zdał sobie wtedy sprawę z jego samotności. Za każdym razem gdy płakał, czarnowłosy był przy nim. Zawsze miał kogoś obok siebie. A teraz, znalazł się całkiem sam, gdzieś w przestrzeni kosmicznej, bez możliwości powrotu.
Latynos łkał tak długo, aż jego strony głosowe całkiem nie odmówiły posłuszeństwa, a organizm nie był w stanie produkować dłużej łez. Ściskał w dłoni ostatnią rzecz, która została mu po ukochanym i nawet nie było mowy o wyrwaniu się z tego przytłaczającego stanu.
Po kilku godzinach, gdy Lance wreszcie podniósł zapłakane oczy na kokpit poczuł niesamowitą złość, która w przeciągu sekundy zajęła miejsce smutku. Znalazł się w amoku, i mimo braku sił dotarł jakoś do całej stacji zasilania. Nie zawahał się przed uderzeniem monitora pięściami. Jeden raz, drugi, dziesiąty... Stracił rachubę. Ocknął się dopiero gdy irytujące brzęczenie ustało. Wokół niego walały się kawałki szkła z jednego z monitorów. Po spojrzeniu na swoje ręce skrzywił się lekko zauważając krew.

Wszystko stało się bez sensu. Jest sam. Prawdopodobnie jeden z ostatnich ludzi na świecie. Gdzieś w bezkresie kosmosu. Bez jedzenia, picia, ani tlenu. Gdy jego ciało było w stanie śpiączki nie potrzebowało takiej ilości rzeczy by przetrwać. Teraz? Teraz mógł już tylko szykować się na śmierć.
Ta myśl nie przyszła mu łatwo, gdy przełknął ciężko ślinę poczuł pieczenie wyschniętego od płaczu gardła. Nawet nie próbował się odezwać. Przez jego umysł zaczęły przelatywać myśli, o które nigdy by się nie podejrzewał. Wpatrywał się tępo w kawałki szkła na podłodze. Ale jak straszne scenariusze przychodziłyby mu do głowy na temat śmierci w kosmosie, nie ważne czy z głodu, pragnienia, zmęczenia czy braku tlenu... Nie byłby w stanie tego zrobić.
Latynosowi zaczął doskwierać chłód od metalu, na którym spędził większość czasu. Wstał chwiejnie podtrzymując się ściany. Ledwo udało mu się dostać z powrotem na fotel, z którego na początku wyrwał się jak poparzony. Dopiero teraz mógł przyznać, że jest on naprawdę wygodny. Jego powieki same się zamknęły. Zmęczenie nie pozwoliło mu już dłużej zachować przytomności. Zasnął.

***

Lance obudził się następnego dnia. Pierwsze co poczuł to suchość w ustach, po czym przeszył go nagły ból całego ciała. Bolało go wszystko. Stłuczone i nadal zakrwawione knykcie. Kończyny, jak i klatka piersiowa. Ale najbardziej bolała go dusza, gdy okazało się, że to wszystko nie jest tylko koszmarem, a rzeczywistością, w której się znalazł.
Nie był w stanie się podnieść, wyczerpany nawet nie próbował. Bezwiednie sięgnął dłonią do łańcuszka, którego dotyk podziałał w dziwny sposób kojąco.
Niedługo potem zaczął odczuwać głód. Coraz większe pragnienie. Odczucia jego ciała sprawiały, że nie mógł skupić myśli. Nie wiedział ile to jeszcze potrwa, chciał żeby skończyło się teraz.
Latynos nie zdawał sobie jednak sprawy, że jego prośby zostaną wysłuchane. Z stanu pół przytomności wyrwała go głośna syrena i migające na czerwono światła w całej kabinie. Poziom tlenu osiągnął krytyczny poziom. Niedługo całkiem się skończy.
Lance nie przyjął tej informacji tylko z przerażeniem ale również z swojego rodzaju ulgą. W końcu będzie mógł połączyć się z Keithem... Prawda? Nigdy nie był wierzącą osobą, ale teraz chciał desperacko wierzyć, że śmierć to nie koniec, że po niej jest coś jeszcze. Wizja spotkania z ukochanym i porzucenia tego całego bólu sprawiła, że na jego usta wkradł się delikatny uśmiech. Zatracony w tym marzeniu, nie spostrzegł kiedy tlen zaczął się kończyć. Latynos nie był świadomy, że jego oddech znacznie przyspieszył. Jego umysł wszedł w błogi stan euforii. Nie takiej śmierci się spodziewał, z uśmiechem na ustach i obrazem ukochanego przed oczami. Ten stan nie trwał jednak długo. Niebawem stracił przytomność by już nigdy jej nie odzyskać.

I can't save us || KlanceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz