17.

212 26 22
                                    

Już nie mógł, nie dawał rady. Śmierć wydawałaby się w tym momencie wybawieniem.

Leżał skulony na kanapie i cicho, prawie bezgłośnie, popłakiwał, czując, jak z każdą sekundą jest gorzej. Chciało mu się wymiotować, bardzo. Dodatkowo jego żałosny stan pogarszał fakt, że prawie nic nie widział - mroczki tańczyły mu przed oczami, jakby celebrując jego cierpienie. Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że nawet go, kurwa, jeszcze nic nie bolało. A mimo wszystko świadomość, że ból jest blisko, że zaraz zaatakuje, była wystarczająca, żeby zwalić go z nóg. Jak przez watę słyszał powiadomienia o wiadomościach dochodzące z telefonu, starał się nie zwracać na nie uwagi. I tak  nie byłby w stanie niczego odpisać, a tym bardziej niczego przeczytać, więc nawet nie próbował.

Nagle ból uderzył, jakby chciał uświadomić go w tym, że zawsze może być gorzej. Jęknął głośno, mając wrażenie, że umiera. Może to i lepiej? Chociaż nie, nie chciałby odchodzić bez pożegnania się z Marią. Skomplikowana sytuacja.

Dotarł do niego dźwięk otwieranych drzwi wejściowych. Kto... Cholera, znowu nie zamknął. Może naprawdę ktoś się włamał i zaraz jednak ukróci jego cierpienia? Byłoby humanitarnie.

— Adam, matko święta..! – och, och! Przyszedł? Wrócił?

— Zawsze tak do ludzi wchodzisz? – wymruczał siląc się na humor, chociaż brzmiało to bardziej jak oskarżenie.

— Tak, jeśli przez ścianę brzmią, jakby umierali – wytłumaczył spokojnie podstępny włamywacz.

— Cholera, przepra... – nie zdążył dokończyć, bo kolejna fala bólu uderzyła w jego głowę, prawie rozsadzając jego czaszkę. Zacisnął oczy mocniej i pociągnął nosem.

— Już nic nie mów – Juliusz podszedł bliżej (a przynajmniej to udało się Adamowi wywnioskować ze zbliżających się do kanapy kroków).

Na chwilę uchylił powieki - wzrok mu chyba powoli wracał. Boże, jak on tego nienawidził. Musiał wyglądać teraz jak dziecko, ale szczerze już go to nie obchodziło - po prostu chciał, żeby ból się skończył. Żeby było już po wszystkim. Żeby los chociaż raz pozwolił mu odpocząć. Otworzył oczy z nadzieją, że przeszło - nie przeszło, było gorzej. Mroczków było jakby jeszcze więcej, wszystko wyglądało jak z kalejdoskopu. To było przerażające.

— Julek – wyszeptał, zupełnie nieświadomie zdrabniając imię chłopaka. – Nie widz... Nic nie widzę – dokończył prawie bezgłośnie, bardzo powoli unosząc się i podpierając się na rękach.

— O cholera. Aura ci się nie skończyła? – głos brzmiał na zaniepokojony. – Poczekaj, za chwilę wrócę.

— Nie idź..! – nie obchodziło go to, jak żałośnie to musiało zabrzmieć. Nie chciał być sam. Nie teraz. – Proszę.

— Spokojnie, idę tylko po wodę dla ciebie – głos wytłumaczył powoli, a Adam poczuł drugą dłoń na własnej. – Cały czas jestem obok, dobrze?

Zsunął się z powrotem do pozycji leżącej i zacisnął usta. Kolejna fala bólu. Ale przynajmniej nie był sam. Przynajmniej mógł cierpieć z kimś. Z kuchni usłyszał dźwięk odkręconego kranu, a po chwili poczuł na czole przyjemny chłód. Westchnął z lekką ulgą, czując, jak zgrabne palce poprawiają ułożenie prowizorycznego kompresu.

— Widzisz już chociaż troszkę czy nadal nic? – miękki głos zapytał. Adam uchylił lekko powieki - widział trochę więcej niż przed chwilą, bo kolorowe plamy w końcu coś przypominały.

— Troszkę – odpowiedział słabo.

— Dobrze. Mógłbyś spróbować dla mnie usiąść?

Zrobił, jak mu kazano (jak można byłoby odmówić czemuś takiemu?), jednak prawie od razu przechylił się do przodu, czując, jak głowa mu ciąży. Chciałby zapaść się pod ziemię - zażenowanie całą sytuacją dopiero do niego dotarło. Był dorosły, powinien sam sobie z tym wszystkim radzić.

— Możesz na mnie popatrzeć? – prośba była chyba tak naprawdę czarami, bo od razu skierował mętny wzrok na Juliusza. Nawet jako zbiór plam był... Ojej. – Dobrze, weź to – włożył mu w dłoń mały, obły przedmiot - prawdopodobnie tabletkę. – To przeciwbólowe, pomoże ci.

— Dziękuję – tylko to dał radę z siebie wykrztusić. Drżącą dłonią włożył tabletkę do ust, po czym łapczywie wypił wodę, którą podał mu Juliusz.

Był wycieńczony.

Znowu zacisnął powieki. Znowu zaczął płakać. Chciał się zasłonić, odwrócić, nie pokazać, broń Boże się nie pokazać. Chociaż i tak za późno, i tak już wie.

— Adaś, hej, spokojnie – ten człowiek chciał go zabić. – Już. Połóż się, dobrze?

— Pójdziesz? – wychrypiał, jednocześnie opadając na kanapę. – Nie chcę...

— Nie pójdę – Juliusz uspokoił go, odgarniając włosy z jego czoła i z powrotem kładąc na nim kompres. – Zostanę, nawet na noc, jeśli będzie trzeba.

Adam westchnął i skarcił się w myślach za własną samolubność. Z drugiej strony, aktualnie już mało go obchodziło, kogo ściąga za sobą na dno. Chciał po prostu od tego odpocząć. Po prostu chociaż przez jeden tydzień funkcjonować normalnie, jak zwykły, przeciętny człowiek. Nie ważne jaką cenę miałoby to mieć - wystarczyłoby mu tylko parę dni normalności, parę dni zwykłego, ludzkiego spokoju.

Nie wiedział, kiedy zasnął, a kiedy się rozbudzał. Jedno było pewne, ta noc była niespokojna.

Nowa wiadomość od: Maria.

Nie wiem czy pamiętasz ale przypominam żebyś nie panikował nie przyjeżdżam jutro bo musze jechać do psychiatry ok papa kocham cię

kocimiętka.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz