20.

212 22 49
                                    

[A/N] to za smutek jaki odczuwa naród (moje lo konczy dzisiaj rekolekcje :c)


W kwadrans do północy w noc sylwestrową stali razem na balkonie Juliusza, wpatrując się w ciemną noc czasem tylko rozświetloną przez przedwcześnie wystrzelony fajerwerk. Cisza i towarzyszący jej grudniowy chłód lekko otulały ich, jakby chcąc zapewnić im bezpieczeństwo i spokój, jakby czekając w niecierpliwości na to, co może stać się dalej.

Słowacki nadal milcząc sięgnął do kieszeni swojej kamizelki od garnituru, którą narzucił wcześniej na ciepły golf (to połączenie mogło się udać tylko na nim), po czym wyciągnął napoczętą paczkę papierosów.

— Mogę? – zapytał cicho.

— Jasne, tak – Adam gorliwie pokiwał głową i oderwał wzrok od sąsiedniego bloku, zamiast tego kierując go na zgrabne palce ukochanego.

— Dzięki – otworzył pudełeczko, wyciągnął długie, biało-pomarańczowe paskudztwo i wsadził pomiędzy wargi, po czym wyciągnął schowaną w paczce niebieską zapalniczkę. Skierował niepewnie opakowanie w stronę Adama, unosząc brwi. – Chcesz?

— Nie, nie palę – Mickiewicz pokręcił stanowczo głową, po czym praktycznie od razu zacisnął usta i westchnął. – Dobra, chuj z tym, daj jednego.

Juliusz zaśmiał się, pozwalając ukochanemu wyciągnąć papierosa z paczki, po czym schował ją z powrotem do kieszeni. Z (aż dziwną!) łatwością zapalił własnego, po czym osłaniając dłonią płomień - zapalił drugiego, starając się skupić raczej na tym, aby się nie poparzyć, niż na uniesionych w górę, w jego stronę lodowato niebieskich tęczówkach. Och, dlaczego akurat teraz miał ochotę go pocałować..!

Praktycznie jednocześnie zaciągnęli się i wyrzucili z płuc dym.

— Psujesz mnie – Adam wymruczał, skupiając się jedynie na przyjemnie ciepłym dymie spływającym mu wgłąb gardła. – Sześć lat mi się udało bez tego świństwa. Na złą drogę mnie spychasz, chłopcze.

— Ups – Juliusz zaśmiał się i odwrócił wzrok, starając się myśleć o czymkolwiek innym, niż ukochane oczy. – Już ci nie będę pozwalał, sam się będę truć. Nie mogę się doczekać śmierci na raka płuc w wieku czterdziestu lat.

— Weź tak nie mów nawet, bo będę ci każdą paczkę pod prysznic brał.

— O ty! – Słowacki parsknął śmiechem, opierając się o barierkę i znów wypuszczając chmurę dymu z ust. – Gorsze rzeczy człowiek pali.

Mickiewicz zaśmiał się, po czym zamilkł. Tym razem cisza się dłużyła, była bardziej kleista. Czepiała się włosów, skóry, ubrań. Nie chciała dać spokoju.

— Adam? – Juliusz przerwał jej dalsze zabawy. – Mógłbym cię o coś zapytać?

— Słucham cię.

— Dlaczego nie jesteś już nauczycielem?

Pytanie zawisło w powietrzu. Ich spojrzenia spotkały się - to brązowe i ciemne błyszczało w zaciekawieniu, ale i błagalnie miotało się, starając się wyprosić jakikolwiek fakt, jakiekolwiek słowo transparentności; niebieskie i przeszywające zaś patrzyło z wyrzutem, z przerażeniem, z mieszanką niemocy i chęci wyrażenia całej, caluteńkiej prawdy.

Adam uchylił usta. Zamknął je. Znów uchylił. Znów zamknął. Obrócił w palcach papierosa. Nerwowo przygryzł dolną wargę. Odrażający. Był odrażający. Jego dusza była odrażająca, a on właśnie chciał ją obnażyć.

— Ja... – zaczął, nadal chcąc pokręcić głową, westchnąć, powiedzieć, że nie chce o tym rozmawiać. Skłamać. – Widzisz, ja... – zacisnął oczy, po czym z powrotem je otworzył. Chuj z tym. – Od zawsze miałem problem z alkoholem. Jakoś tak życie się potoczyło, że zawsze miałem do niego dostęp, więc używałem. Używałem na studiach, z których nadal nie pamiętam dużych fragmentów, używałem po studiach, w małżeństwie, jako ojciec, jako pracownik. To było okropne i obrzydliwe, ale to był jedyny sposób w jaki byłem w stanie cokolwiek kontrolować. Któregoś dnia po pracy poszedłem do baru, pijany byłem, wdałem się w jakąś bójkę. Nie wiem, wiem tylko, że widział to jakiś rodzic, tydzień później wywalili mnie na bruk. Myślałem wtedy, że umrę. Znaczy, prawie umarłem w tym samym tygodniu. Miałem paskudną migrenę, chciałem...  Usiłowałem przedawkować leki, żeby mnie już, kurwa, przestało wszystko boleć..! – zachłysnął się powietrzem, milknąc na chwilę, odwracając twarz i zaciskając usta. – W każdym razie, nauczyciela z dyscyplinarką nigdzie nie przyjmą, bo cholera wie, co takiemu do łba przyjdzie.

Cisza. Kolejny wybuch petardy, jakoś dziwnie blisko. Znów cisza.

Juliusz tylko patrzył. Oczy mu się szkliły, usta miał lekko rozchylone, drżały. Po chwili bezruchu w końcu przyciągnął ukochanego do siebie, otulając go ciepłymi, szczupłymi ramionami. Pochylił głowę, wtulając twarz we włosy Adama, słysząc jak pociąga nosem. Zaczął kiwać się powoli i rytmicznie, delikatnie gładząc jego plecy.

— Przepraszam, że zapytałem – wyszeptał. – Ale dziękuję, że mi powiedziałeś.

— Nie przepraszaj, proszę – Mickiewicz wymruczał drżącym glosem. Po chwili ciszy uniósł lekko głowę, aby móc mówić wyraźniej i zaczął: – Wiesz, co jest najgorsze? Że nienawidziłem tej pracy. Nienawidziłem tych niewdzięcznych gówniarzy, ale... Ale wtedy przynajmniej czułem, że robię coś dobrego. Że pomagam tym dzieciakom. A teraz... Nic nie mogę zmienić. Nic.

— Teraz zmieniasz – Słowacki rzucił, definitywnie gasząc na popielniczce stojącej na parapecie prawie całego papierosa, starając się udawać, że ani trochę nie zabolało to jego duszy. Mickiewicz podążył za nim.

Znów zamilkli, a wybuchy fajerwerk i petard stawały się coraz częstsze i częstsze, rozświetlając niebo na kolejne kolory. Adam, nadal przytulony do ukochanego, odwrócił głowę tak, aby móc obserwować niebo. Lubił te kolory. Ten taniec świetlnych plam.

— I... Wybiła północ – Słowacki oznajmił cicho, spoglądając na zegarek. – Szczęśliwego nowego roku.

Adam spojrzał na Juliusza, który nadal wpatrywał się w fajerwerki jakby widział je po raz pierwszy w życiu. Był przepiękny, zwłaszcza, kiedy w jego ciemnych oczach odbijały się migocące kolory, kiedy jego usta wygięte były w delikatny uśmiech. Teraz było dobrze. Teraz było idealnie.

Mickiewicz nieznacznie odsunął się od ukochanego i z nieznanymi przedtem nawet sobie uwielbieniem i delikatnością złożył ciepły pocałunek na jego ustach. Ucieszył się, gdy Słowacki odwzajemnił gest.

— Szczęśliwego nowego roku – Adam wyszeptał prosto w drugie usta, z których wydobył się cichy chichot.

— Dziękuję – chwila ciszy, niepewności, ale wypełnionej bliskością. – Nie chciałbyś iść na spacer?

Nowa wiadomość od: Fryderyka <3

Dotarłam bezpiecznie, dzięki, że pytasz! Jesteś przekochany Cyp muamua buziaczki



[A/N (wcześniejsze)] przepraszam palaczy za te papierosy :'(

kocimiętka.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz