Epilog

217 18 9
                                    

Rok 3910, dziewiąty Października, Nowy York

   Ethan White to student Kryminologii. Był wysokim, czarnowłosym dwudziestotrzyletnim mężczyzną z wiecznie poważną miną. Jego niewielka grupa znajomych zawsze twierdziła, iż jest on zbyt zdystansowany i powinien czasami się rozluźnić. Nie rozumiał ich. Był jaki był i nie powinno im to przeszkadzać. W końcu, z jakiegoś powodu się jednak z nim zadawali.

   Ethan szedł właśnie na wykłady. Przeszedł przez jezdnię, gdy światło dla przechodniów zapaliło się na zielono. Poprawił delikatnie swoje kruczoczarne włosy i podążył pewnym krokiem dokładnie w stronę wielkiego uniwersytetu, do którego uczęszczał. Odgłos stąpania jego butów łączył się z rozmowami studentów, którzy byli rozrzuceni po całym podwórku akademii. Nie interesował się żadnym z nich więc z wieczną powagą i wyprostowanymi plecami, ruszył do przeszklonych drzwi, które znajdowały się już tylko metr od niego. Gdy mężczyzna znalazł się tuż przed nimi, one automatycznie się otworzyły i uświadomiły go, iż może bezpiecznie wejść do środka, gdzie panował nieprzyjemny dla niego gwar.

   Westchnął tylko pod nosem. Nie lubił natłoku ludzi i nie krył się z tym, absolutnie. Nie zważając na otoczenie, pewnym ruchem poszedł w stronę ruchomych schodów z prawej strony. Przewrócił oczami, gdy zobaczył z rogu dwójkę mężczyzn całujących się. Było to miejsce publiczne i dla White'a ten widok był niesmaczny. Czytał kiedyś w internecie, że w poprzednim tysiącleciu ludzie nie byli miło nastawieni do homoseksualności. Nie rozumiał tego, ponieważ w jego czasach nikt nie zwracał na to uwagi.

   Gdy miał już wejść na schody, odczuł nacisk na swój prawy bok. Jakaś osoba na niego nieświadomie wpadła i przewróciła go na podłogę. Syknął z bólu, gdy jego tyłek zderzył się z posadzką.

— Przepraszam! — usłyszał nagle, a gdy uchylił oczy, przed oczami mignęły mu rude loki, które po chwili zmieniły się miejscem z dość dziecięcą jak na ten wiek twarzą.

   Chłopak który na niego wpadł miał duże i brązowe oczy. Ethan przez chwile złączył swój granatowy wzrok z jego kasztanowymi oczyma. Rozchylił lekko usta, czując, że skądś go znał. Nie mógł jednak ani trochę skojarzyć momentu w którym się spotkali. Wydawał się strasznie odległy, jakby spotkał go za dziecka.

— Znamy się? — zapytał rudowłosy, nadal wpatrując się z dziwnym oszołomieniem w White'a.

— Kojarzysz mnie? — zainteresował się.

— Właśnie, wydaje mi się, że skądś cię znam, lecz ani trochę nie kojarzę skąd... — zachichotał cicho.

   Ten uśmiech zahipnotyzował bruneta. Czuł, że już gdzieś słyszał podobny. Wydawało mu się, jakby śnił kiedyś o podobnym rudowłosym. Było to dla niego strasznie dziwne. Nie rozumiał tego uczucia.

   „Shōyō" — pomyślał.

Shōyō? — powtórzył na głos, marszcząc brwi.

— Słucham? — zdziwił się rudowłosy.

— Wybacz... — zestresował się. — Jak się nazywasz?

— Luke Evans, a ty? — rudzielec lekko się zarumienił po czym uniósł delikatnie swoje kąciki ust w górę.

— Ethan White — odparł beznamiętnie.

— Miło mi cię poznać, Ethan.

— Z wzajemnością, Luke.

Ale w następnym życiu już zawsze będziemy razem"

KONIEC
________________________

Ja nie wiem, dlatego akurat taki epilog, ale naprawdę nie mogłam się powstrzymać. Zwłaszcza, że zawsze miałam jakiś „popęd" do reinkarnacji XD

Mam nadzieje, że nie wyszło to zbyt głupio XD

I serdecznie zapraszam do moich następnych lub poprzednich opowiadań!

Bardzo tez wszystkim dziękuję za każdą gwiazdę i komentarz, jest to dla mnie bardzo miłe <3

Rain ~ KageHinaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz