Rozdział 6

363 13 2
                                    

- Jak to nie żyje? – nadal nie mogła się otrząsnąć z szoku, lecz już nie liczyła na to, iż to kłamstwo. – Skąd w ogóle o tym wiesz? – dopytała, nieco smutniejąc, choć jednocześnie była nieco podminowana.

- Bo to widziałam – powiedziała szarooka, chcąc brzmieć spokojnie i opanowanie. – Widzisz... Chciałam znów z nim porozmawiać. Zostaliśmy sami. Rozmawialiśmy. Nagle wyciągnął pistolet, celując we mnie. Potem przystawił lufę do głowy i... – nie dokończyła, wiedząc jak bardzo oczywisty jest ciąg dalszy. Mogła zauważyć, jak łzy gromadzą się w oczach jej towarzyszki. – Chciał, bym ci coś przekazała, dokładnie powiedziała w jego imieniu, że żałuje za wszystko, co zrobił – wywiązała się z obietnicy, choć to wcale nie sprawiło, iż poczuła się lepiej. – Myślę, że nie wytrzymał poczucia winy. Tak jak Amy...

- Ja... – wytarła dłonią łzy, starając się je opanować. – Nie wiem, co powiedzieć... – umilkła na chwilę. – Chcę zostać sama... Muszę to przemyśleć.

- Jasne, nie śpiesz się – długowłosa podniosła się, mając zamiar wyjść. – Jakby coś, jestem dla ciebie – posłała jej pocieszający uśmiech, spoglądając na nią przez ramię.

- Wiem, dziękuję – to były ostatnie słowa, jakie usłyszała przed wyjściem, więc postanowiła załatwić coś, po co początkowo miała zamiar tutaj przyjechać i takim sposobem znalazła się w aucie, zaczynając swoją jazdę.

Nie śpieszyła się, bo droga nie zajmowała dużo czasu. Znała już ją. Jechała nią tego dnia. Przez to wciąż nawracały wszystkie wspomnienia, jakie były z nim powiązane, a to doprowadzało ją do załamania. Chciała go dotknąć. Chciała się do niego przytulić. Powiedzieć wszystko, co leżało jej na sercu, ale coraz bardziej bała się tego, iż nigdy nie będzie jej dane to zrobić.

Zaparkowała na w miarę przyzwoitym miejscu, dojeżdżając już do swojego celu, a raczej będąc przy nim, ponieważ do samego wodospadu musiała się przejść, co z tym się łączy, jej trasa do docelowego miejsca również się wydłużała.

Kiedy po męczącej wędrówce przez krzaki, w końcu zobaczyła swój cel, jej oczy zaszkliły się, trzymając łzy, które szybko wyrwały się z tej pułapki, spływając swobodnie po jej policzkach, tym samym znacząco zasłaniając jej obraz, a nogi zaczęły jej się powoli uginać, by w końcu mogła upaść na kolana, zakrywając twarz dłońmi.

Nie mogła patrzeć na wejście do kopalni, które było w kompletnej rozsypce, bo nikt nie zajął się nim od tego zdarzenia, co przywoływało wiele obrazów. Czuła, jak całe jej ciało robi się tak ciężkie, iż nie mogła się podnieść, a oczy są coraz bardziej zmęczone płaczem. Spędziła trochę czasu na uspokajanie się.

- Czuję ból, rozczarowanie i tęsknotę na raz... Coraz częściej mówię do siebie, zastanawiam się, czy mogłam temu zapobiec, czy zabawiłeś się mną, czy w ogóle żyjesz? – westchnęła, przecierając oczy. – Zresztą na co liczyłam? Zawsze działałeś sam, tylko bym ci przeszkadzała. Mieliby na ciebie haka – spojrzała ostatni raz w stronę zawalonego wejścia, czując jak jej serce się ściska i gdy miała już odejść, coś ją zatrzymało.

- Nigdy mi nie przeszkadzałaś – usłyszała głos, niemal identyczny, co wtedy w motelu. Odwróciła się niepewnie, gdy jej oczom ukazał się mężczyzna ubrany na czarno, z maską i kapturem zaciągniętym na głowę, choć wciąż było widać te zielone oczy, delikatnie błyszczące pod wpływem słońca. – Nie chciałem, żebyś cierpiała z mojego powodu... Ja – nim coś jeszcze dodał, szarooka przytuliła go, tak, jakby miał się rozpłynąć, co ten po chwilowym paraliżu odwzajemnił. – Przepraszam, że musiałaś tyle czekać – szepnął jej nad uchem, musząc się przez to schylić.

- To już nie ma znaczenia – odrzekła, na chwilę odsuwając się od niego, by popatrzeć w jego oczy. – Jesteś tutaj. Żyjesz. Tyle mi wystarczy – po tych słowach, położyła jedną dłoń na jego policzku, czując jak się w nią wtula, ale wahała się. Bała się zdjąć mu maskę, bo z tym wiązało się duże ryzyko, gdyby ktoś to widział, a tym bardziej ona. – Kocham cię Jake, ale... – odwróciła od niego wzrok.

- Boisz się, że mnie narazisz – dokończył za nią, wzdychając nieznacznie. Wiedział, iż jej obawy nie są bezpodstawne, lecz nie chciał znowu skazywać jej na ten ból i niewiedzę, jakiej nienawidziła. Złapał jej podbródek, kierując go tak, by spojrzała mu w oczy, w czasie gdy sam zdjął maskę, a potem... Delikatnie ją pocałował, jakby z obawą, przekazując jej wiele uczuć na raz, natomiast ta pogłębiła go, wplątując dłoń w jego czarne włosy, czując, jak bardzo tego chciała. Jak chciała by mógł być przy niej zawsze. – Także cię kocham, Cassly – mówiąc to mocniej przycisnął ją do swojej piersi, a ta mogła poczuć się bezpiecznie, tak lekko, jak nigdy wcześniej. – Tam, kiedy mnie złapali, cały czas myślałem o tobie, o tym, co powinienem zrobić, planując swoją ucieczkę. Byłaś moją nadzieją. Światełkiem w długim ciemnym tunelu, które dodawało mi sił – mógł zobaczyć, jak policzki jego rozmówczyni delikatnie się zaróżowiły, przez co uśmiechnął się lekko.

- Uciekłeś, ale na jak długo będziesz miał spokój? – zadała pytanie na które sam nie znał odpowiedzi. – Cała nasza relacja jest nielogiczna i nigdy nie powinna mieć miejsca, sam dobrze o tym wiesz... – odkleiła się od niego, czując wciąż jego ręce na jej. – To nie może tak wyglądać, nawet jeśli uciekniesz, mogą znów próbować znaleźć mnie, a ty wyjdziesz, jak wtedy... Nie mogę narażać cię na takie niebezpieczeństwo – ścisnęła mocniej swoje dłonie, czując jak wielki ma mentlik w głowie.

- Masz rację, ale i tak będziesz na celowniku – stwierdził, patrząc na jej zmieszaną twarz. – Nie chcę cię narażać, bo wiem, że życie jakie prowadzę nie należy do najprzyjemniejszych i najbezpieczniejszych, lecz oni mogą namierzyć ciebie, wykorzystać jako przynętę – widział, jak bardzo nie wie, co ma o tym myśleć. Sam też nie wiedział. Żadne z tych wyjść nie należało do dobrych, sprawiając, iż musieli wybrać mniejsze zło, ale które było mniejsze?

- Próbowałeś się z nimi umówić, prawda? – spytała, nie patrząc na niego, bo jej tęczówki zajęły się badaniem powierzchni, na jakiej stali.

- Ich propozycje nie były dla mnie odpowiednie. Wątpię, by chcieli ponownie ze mną rozmawiać – odparł spokojnym, choć nieco bezsilnym głosem, czując, że nie może nic zrobić.

- Jake... – chciała coś jeszcze powiedzieć, ale poczuła, jak traci kontrolę nad ciałem, wpadając wręcz w jego objęcia, a jej oczy tracą możliwość widzenia. Ostatnim, co poczuła, był dotyk bruneta, który wcześniej zakładając maskę, wziął ją na ręce, delikatnie poprawiając jej włosy.
 

Love is a promise || Jake DuskwoodOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz